Nie nosi koszul, mieszka na odludziu i nie przepada za towarzystwem, a jednak musiał przyjechać do Warszawy, wdziać koszulę i odnaleźć się na uroczystej gali. Ignacy Karpowicz, autor powieści „Balladyny i romanse”, otrzymał 18 stycznia 2011 roku prestiżowy Paszport „Polityki”. – To był trudny dzień – przyznał laureat na antenie Czwórki.
Urodzony w 1976 roku w Słuczance koło Białegostoku pisarz i podróżnik kultywuje wizerunek outsidera, który najlepiej czuje się na głębokiej prowincji, z dala od wielkomiejskiego zgiełku. Gdy czasem musi pomieszkać w miejscach bardziej zaludnionych, ucieka się do forteli. – Gdy byłem na stypendium w Niemczech, wybrałem kurort dla bogatych niemieckich emerytów, ale poza sezonem. Byłem w miasteczku jedyną osobą poniżej 60. roku życia. Było super. Jak gdyby nagle ktoś mnie odhibernował, a ludzie wokół się postarzeli – żartował w „Stacji Kultura”.
W książce „Balladyny i romanse” bogowie zstępują na Ziemię i trafiają do Polski. Oglądają serial „Sześć stóp pod ziemią”, Jezus gra w „Mortal Kombat”, egipski Ozyrys stara się być dobrym mężem dla greckiej Ateny. Czyżby pozazdrościli ludziom rozrywek? A może chcieli zakosztować surowego ziemskiego żywota?
Pisarz sugeruje, że bóstwom sprzykrzyła się nieśmiertelność i boska moc. – Bogowie mają nad ludźmi przewagę: wiedzą, że nieśmiertelność, metafizyka to po pierwsze wydmuszka, a po drugie wydmuszka nudna – tłumaczy Ignacy Karpowicz. – To religia w czasach popkultury – ocenia swoją powieść gość Czwórki.
Pisarz nie obawia się, że traktując motywy religijne z przymrużeniem oka, narazi się na ataki wiernych oburzonych poczynaniami powieściowego Jezusa. – Ci którzy mogliby mnie krytykować, musieliby najpierw moją książkę przeczytać. A ci ludzie na szczęście nie czytają – cieszy się Ignacy Karpowicz.
Więcej o pracy pisarza na odludziu, popkulturze i talencie (i o pożytkach z jego braku) w rozmowie Kasi Dydo i Kuby Kukli z Ignacym Karpowiczem. Dźwięk znajdziesz w ramce po prawej stronie.
ŁSz