Odpady. Dla jednych poważny problem, dla innych dochodowy interes. W Polsce mamy do czynienia raczej z tym pierwszym - dziewięćdziesiąt dwa procent trafia bezpośrednio na wysypisko. Tymczasem na przykład w Szwecji, dociera na nie zaledwie trzy procent wszystkich śmieci. Co dzieje się z pozostałą częścią i dlaczego jest to opłacalne? Odpowiedzi szukał Grzegorz Krakowski:
Podstawą szwedzkiego systemu jest segregacja. Śmieci sortuje się w domu, gdyż tak jest najtaniej. Po oddzieleniu tego, co może zostać powtórnie przetworzone, czyli butelek, puszek, plastiku, substancji niebezpiecznych, pozostają klasyczne odpady komunalne. Z nimi postępuje się na dwa sposoby.
Gunnar Haglund, radca Ambasady Szwecji w Polsce: - W połowie gmin mamy w domach jedną torbę plastikową. Tam są rzeczy suche i mokre. Ten worek idzie bezpośrednio do spalarni i w ciągu dwóch-trzech dni jest spalany. W drugiej połowie gmin mamy dwie torebki. Jeszcze jedną papierową, do której wrzucamy resztki po jedzeniu.
Pozostałości ze szwedzkich stołów okazują się bardzo cennym surowcem. Można powiedzieć, równym pod tym względem ropie naftowej czy gazowi ziemnemu. Po przetworzeniu w biogazowi uzyskuje się z nich pełnowartościowe paliwo.
Gunnar Haglund: - To jest obecnie największy hit energetyczny w Szwecji. Obliczyliśmy, jakie są możliwości w przypadku osadów ściekowych, odpadów komunalnych, przemysłowych, z rzeźni czy gnoju. Mamy teoretyczny potencjał wielkości piętnastu terawatogodzin, ale praktyczny wynosi jedenaście terawatogodzin. To dużo.
Z wykorzystaniem takiego paliwa nie ma problemu.
Gunnar Haglund: - Mimo że brakuje u nas sieci gazowej, uszlachetniamy biogaz do jakości biometanu i używamy jako paliwa do autobusów miejskich, śmieciarek, taksówek. Są miasta, w których cały system komunikacji miejskiej napędzany jest takim biogazem. Mamy nawet pociąg regionalny na nim jeżdżący.
Z czego nie da się go wyprodukować, można spalić, lecz nie w celu pozbycia się problemu.
Gunnar Haglund: - Energetycznie dwie-trzy tony odpadów zawierają tyle energii co jedna tona węgla. Ten, kto nim pali, musi płacić. Dwa lata temu, opłata wynosiła sześćdziesiąt euro za tonę. Teraz jest to nieco więcej. Jeżeli wyrzucam śmieci na wysypisko, to ono tę kwotę dostaje. Jeśli zostawiam w spalarni, to ona ją otrzymuje. Z języka angielskiego nazywa się to gate fee, czyli opłata na bramie. Zamiast płacić sześćdziesiąt euro, dostaje się je. Różnica w cenie wynosi sto euro. W Szwecji to najmniej kosztowna energia, ciepło i prąd. Jest ona tańsza od tej z elektrowni atomowych, a nawet wodnych.
Efekty takiej gospodarki odpadami widać na wysypiskach. Rocznie statystyczny obywatel Szwecji wytwarza pół tony śmieci.
Gunnar Haglund: - Przeciętny Szwed zostawia na składowisku dwadzieścia kilogramów na rok z połowy tony. To tyle, ile bagażu można zabrać ze sobą do samolotu.
Tymczasem, jak zapewnia Gunnar Haglund, również Polska mogłaby z powodzeniem czerpać korzyści ze śmieciowego interesu. Nasz kraj posiada jedną z najlepiej rozbudowanych sieci ciepłowniczych w Europie. Znacznie ułatwia to dystrybucję wytworzonej z odpadów energii.
26-01-2011 06:23 03'23