„Back in Town” to tytuł nowego albumu Johna Portera, który w połowie marca trafił na sklepowe półki. Do czego wraca muzyk? – Do tego, co zawsze kochałem, tego co lubię, a przy okazji chciałem załatwić parę starych rachunków – śmieje się John Porter.
Krążek powstał w Londynie, a to m.in. za sprawą faktu, iż muzyk chciał nagrać dźwięk analogowo. Do tego doszła również możliwość współpracy z angielskimi muzykami, którzy potrafili sprostać wymaganiom Johna. Nie oznacza to jednak w żadnym wypadku, że artysta odwraca się od swoich fanów w Polsce. Mało tego! Z sympatią mówi o swoim pewnego rodzaju fanclubie na Dworcu Centralnym.
- To są ludzie, którzy kiedyś byli moimi fanami, ale coś im się w życiu pomieszało i spędzają czas na dworcu. Zawsze podchodzą do mnie i mówią "Panie Johnie, uszanowanie" – podkreśla gość Czwórki.
Tworzenie nowej płyty, to jednak w dużym stopniu ciężka praca tu, w Polsce. Co ciekawe, choć pomoc Anity Lipnickiej jest dla Johna nieoceniona, to moc twórcza wstępuje w niego przede wszystkim, kiedy jest zupełnie sam.
John Porter
- Mam problem, kiedy ktoś jest blisko, nawet jeśli zamykam się w pokoju. Dopiero kiedy mam świadomość, że nie ma nikogo mogę pracować – podsumowuje muzyk.
Po trzech latach fani Johna Portera doczekali się kolejnego albumu artysty. Jaki wpływ na jego tworzenie miała Anita Lipnicka?
Posłuchaj fragmentu programu "DJ Pasmo". Dźwięk znajdziesz w ramce po prawej stronie.
KaW