Chodzi o krótki filmik promocyjny, który przy okazji nabija się delikatnie i urokliwie z nudnych momentami jak flaki z olejem polskich filmów. Czy teraz wszyscy w swoich filmikach, wrzucanych dla żartów do sieci, będą podkładać sformułowanie "Obrałem dziemniaka" zamiast "Daj kamienia", albo "Ale urwał!"?
- Ładna reklamówka, wreszcie coś z pomysłem, z gwiazdami, z żartem. Zresztą trochę chyba słusznie oddaje klimat polskiej kinematografii - Kamil Śmiałkowski, krytyk filmowy. – Jest siermiężnie, buraczano, wręcz ziemniaczano. Bo nie mamy pomysłu, jak dotrzeć do świata, mimo czasem zupełnie niezłego potencjału.
Śmiałkowski oceniać kreacji weterana australijskiego kina, Geoffrey'a Rusha nie chce. – To jest żart, więc nie mówmy o kreacjach aktorskich – śmieje się krytyk. – Ale to jest aktor, który nawet przy ziemniaku dobrze wygląda.
Tylko, czy tego typu film, wyświetlany w dalekiej, trochę egzotycznej Australii, może pomóc wypromować tam naszą rodzimą kinematografię? Czy pokazywanie trzech smutnych ludzi obierających ziemniaki przy drodze, mijającą ich, równie smutną staruszkę i dialogi na modłę "Rejsu" (słynna wymiana zdań, zakończona legendarnym "wyjściem z kina") raczej ośmieszą polskie filmy w oczach Australijczyków?
– Dobrymi filmikami warto jest promować wszystko. To reklama "wirusowa", która wkracza w świat i dalej żyje swoim życiem, bo ludzie sami ją sobie przesyłają – twierdzi Śmiałkowski. – Pytanie, co dalej? Nawet, jeśli co dziesiąty internauta, zachęcony reklamówką, obejrzy któryś polski film, nie wiadomo, czy będzie mu się chciało poświęcać czas na kolejne. Jeśli tak, to dokładnie o to chodzi.
Obejrzyj filmik promocyjny pt. "Obrałem ziemniaka"
Więcej na temat promowania polskich filmów poza granicami kraju dowiesz się, słuchając całej rozmowy w audycji "Pod lupą".
(kd)