Gruzja to kraj bardzo przyjazny Polsce i Polakom. Jak się okazuje, nam też Gruzja dobrze się kojarzy: z toastami, pysznym jedzeniem, fantastycznymi, pełnymi ciepła ludźmi.
- W 1992 roku pojechałem do Gruzji jako reporter – opowiada Marcin Meller. – To był paskudny czas, bo toczyły się wojny, szerzył się bandytyzm, ale jednocześnie było coś takiego w tych ludziach, że zawsze chciałem wrócić.
Swoją żonę Meller zabrał do Gruzji dopiero w 2007 roku. – Zawsze chciałam tam pojechać. Na długo przed tym zanim się poznaliśmy. Kiedy pojawiła się możliwość, od razu skorzystałam. To był taki strzał w serce – wspomina Anna Dziewit-Meller. – Od razu chciałam tam wracać. Pierwszy raz byłam tam w kwietniu, a potem powróciłam do Gruzji w lipcu, we wrześniu i potem już ciągle, ciągle…
W końcu małżonkowie przestali liczyć swoje wyjazdy do Gruzji. W swojej książce "Gaumardżos! Opowieści z Gruzji" starają się przełamywać stereotypy, dotyczące tego kraju, np. że Gruzja to kraj wojenny. – Wojna pięciodniowa w 2008 roku była tragiczna, zginęło około 1000 ludzi, gruzińska armia poniosła straty – opowiada Meller, który pojechał do Gruzji tydzień po wojnie. – Ale musiano mi pokazywać, gdzie są skutki tej wojny. Zniszczonych kilka budynków, zatopionych kilka statków, czy kutrów…
Jednym z dotkliwych skutków wojny dla Gruzinów jest, według Mellerów, spadek turystyki. – Ale te wojenne wydarzenia w rzeczywistości nie przekładają się na bezpieczeństwo przyjezdnych – tłumaczy Anna Dziewit-Meller. – Ale powoli ten ruch turystyczny zaczyna wracać do normy. Jest tam coraz więcej Polaków.
– Na ulicach Tbilisi czułem się czasem jak na Marszałkowskiej – śmieje się Marcin Meller.
Więcej na temat Gruzji, Gruzinów i książki "Gaumardżos! Opowieści z Gruzji" słuchaj w audycji "Pod Lupą" (kliknij w ikonkę dźwięku w ramce po prawej stronie artykułu).
(kd)