- Zygmuś, trzymaj się zespołu - powiedziała Pani Staszczyk, z zawodu kierowniczka sklepu spożywczego, gdy w 1994 roku opuścić T.Love postanowił Jan Benedek, dotychczas główny kompozytor grupy. To był przełomowy moment: zespół pod wodzą Muńka Staszczyka miał za sobą przebojowy album "King" (1992), który pozwolił mu przenikać do muzycznego mainstreamu.
Osieroceni przez Benedka muzycy nie poszli jednak za ciosem. - Pomyślałem wtedy, że T.Love, choć mentalnie wyrasta z punk rocka, nigdy nie nagrał punkowej płyty - wspomina Muniek Staszczyk. Kolejna studyjna płyta "Prymityw" (1994) skomponowana i nagrana została więc według formuły "trzy akordy, darcie mordy" i... powtórzyła sukces poprzedniczki. Do dziś należy zresztą do ulubionych albumów fanów zespołu oraz samego Staszczyka.
O wiele większe kontrowersje wzbudziły dwie kolejne produkcje: przesiąknięta duchem disco "Al Capone" (1996) oraz osadzony w klimacie glam rocka lat 70. "Chłopaki nie płaczą" (1997). - Wtedy po raz pierwszy odsunęła się od nas spora część fanów - wspomina bez żalu Staszczyk. - Myślę jednak, że dzięki tej wolcie znakomicie udało nam się oddać specyfikę ówczesnej Polski, która nie była już krajem komunistycznym, ale nie stała się jeszcze nowoczesnym państwem.
Burzliwą historię T.Love dokumentuje nowy 16-płytowy boks. "T.Love Story", który pojawi się na rynku już 17 października, zawiera nie tylko wszystkie oficjalne albumy zespołu, lecz także DVD z kompletem klipów oraz premierowe CD z trzema nowymi kawałkami i trzynastoma niepublikowanymi nigdy wcześniej nagraniami z lat 1999-2009.