Koniec świata to nic przyjemnego. Z definicji bowiem oznacza bowiem śmierć wszystkich i koniec wszystkiego. Tymczasem jest to także mit, który fascynuje ludzkość właściwie od zawsze. – W pewnej mierze dzieje się tak dlatego, że ludzie mają problem z ideą nieskończoności – tłumaczy dr Lech Nijakowski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego. – Wyobrażenie sobie, że czas trwał zawsze było niemożliwe, więc fakt ten obrósł mitami, a planowanie końca świata to próba zmierzenia się z zawarciem czasu w ramy. Mity te zostały wchłonięte przez uniwersalistyczne religie, które określają podstawowe kody kultury popularnej dzisiaj.
Jeszcze w połowie XX wieku przepowiadany przez ludzi koniec świata miał wyglądać zupełnie inaczej niż dziś. Ostatecznie nasz żywot zakończyć miał upadek komety, epidemia, albo wybuch wulkanu. – Tymczasem wynalezienie bomby termonuklearnej, rozwój systemów broni, strategia wzajemnego odstraszania - to sprawiło, że ludzie dostrzegli, że sami mogą sprowadzić na siebie świecką apokalipsę – tłumaczy dr Nijakowski. – Dalszy postęp cywilizacyjny sprawił, że ludzie zrozumieli, że technologia nie jest w pełni pod kontrolą.
Zdaniem dr. Nijakowskiego, ludzie w pewnej mierze są krótkowzroczni. – Co z tego, że mamy supernowoczesną platformę wiertniczą, jeśli ona w którymś momencie wybucha, niosąc nam wielu zabitych i klęskę ekologiczną, której nikt nie potrafi skontrolować – pyta retorycznie ekspert. – Wiele technologii ma nieznane i trudne do przewidzenia skutki i to wpływa na nasze poczucie strachu, że np. nowoodkryta szczepionka z czasem zamieni się w śmiercionośnego wirusa.
Jak i dlaczego Kościół buduje w nas poczucie lęku przed końcem świata, jaki udział w końcu świata będzie miało m.in. wymarcie pszczół, a także jak ostateczna zagłada Ziemian obrazowana jest w kulturze masowej - więcej w inspirujących rozmowach w audycji "Hydepark" Patryka Kuniszewicza.
(kd)