Logo Polskiego Radia
Jedynka
migrator migrator 20.04.2010

Życie publiczne zdominowali "obsiadacze polityczni"

Politycy zachowali po katastrofie w Smoleńsku umiar, a głos zabrali ci, którzy są koło polityki.

Polacy podołali wyzwaniom, przed którymi postawiła ich trudna sytuacja po katastrofie pod Smoleńskiem - mówi w "Sygnałach Dnia" socjolog, profesor Jacek Wasilewski.

Profesor podkresla, że sprawnie działały wszystkie instytucje, a obywatele okazali jedność w obliczu tragedii. Zdaniem socjologa, nie można jednak mówić, iż wstrząs po katastrofie pod Smoleńskiem wyzwolił nowy ruch społeczny.

Profesor Wasilewski zwraca uwagę, że politycy w ostatnich dniach zachowywali umiar. - Z żadnej strony nie padły bulwersujące zdania. O wiele więcej bulwersujących wypowiedzi padło ze strony tych, którzay są koło polityki - mówi. Rozmówca "Sygnałów Dnia" nazwal ich "obsiadaczami politycznymi". Jego zdaniem, gdyby zostali skarceni przez swych patronów, życie polityczne nie byłoby tak agresywne.

Jacek Wasilewski zauważył, że wspólnota narodowa objawia się w naszym kraju zazwyczaj w sytuacjach nadzwyczajnych, wywołujących duże emocje, jednak nie w życiu codziennym. Zdaniem socjologa, dobrze byłoby, gdyby Polacy okazywali taką jedność i mobilizację także poprzez aktywne spełnianie obywatelskich obowiązków - na przykład podczas wyborów.

(ag)

  • Krzysztof Grzesiowski: I nasz gość: prof. Jacek Wasilewski, Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej. Dzień dobry, panie profesorze, witamy w Sygnałach.

    Prof. Jacek Wasilewski: Dzień dobry panom, dzień dobry państwu.

    K.G.: Czy coś pana zaskoczyło w naszych publicznych reakcjach w tych dniach żałoby po katastrofie pod Smoleńskiem?

    J.W.: Nie, nie zaskoczyło. Wydaje się, że zareagowaliśmy tak jak, powiedziałbym, normalne społeczeństwo by zareagowało. Tak że tutaj jakiegoś większego zaskoczenia nie było. Byliśmy poważni, skupieni, wielu z nas wyraziło swoim zachowaniem żal, współczucie, powagę, myślę tutaj o tych, którzy bezpośrednio uczestniczyli i w okresie przed pogrzebem, i w okresie uroczystości w Warszawie i Krakowie. Nie, to była spodziewana reakcja.

    K.G.: Pan profesor mówi o społeczeństwie, ale są tacy, którzy odróżniają naród od społeczeństwa, że jako naród byliśmy wspaniali, jako społeczeństwo...

    J.W.: No tak, to jest rzecz, która rzeczywiście pod różnymi nazwami jest rozróżniana. Ja bym powiedział: naród, obywatele, prawda? Patriotyzm, no, nazwijmy to: staroświecki, sympatyczny, ale nieco staroświecki. Przywiązanie do rytuałów, do obrzędów, do wartości, często trudno definiowalnych, jakichś takich ulotnych z jednej strony, a z drugiej strony, no właśnie, zachowania obywatelskie, zachowania, które cechuje racjonalność, przewidywalność. Tak, to było widać, ale sądzę, że i jedni, i drudzy mają jednakowo dobre prawo do okazywania swojego żalu, swojego wstrząsu często. I byłoby czymś naprawdę absolutnie nie na miejscu, żeby jednych chwalić, drugich ganić, jednych nagradzać za ich postawy, innych potępiać. To wydaje mi się małostkowe, to wydaje mi się takie niedojrzałe właśnie.

    K.G.: A wtedy, kiedy pojawiło się to pęknięcie w tak zwanej wspólnocie, kiedy pojawiła się ta informacja o pochówku pary prezydenckiej na Wawelu?

    J.W.: Wie pan, ja nie lubię szafowania słowem „wspólnota”. No, rzeczywiście ta wspólnota na poziomie najwyższym, na poziomie właśnie narodu, ona, zauważmy, przejawia się wyłącznie w momentach przełomowych, w momentach tragicznych, w momentach niespodziewanych, prawda? Wtedy rzeczywiście przynajmniej zewnętrznie wyglądamy jako wielka wspólnota. Ale przecież my na co dzień, w sytuacjach normalnych, no, powiedzmy to brutalnie, jesteśmy słabymi wspólnotami, jesteśmy słabo uobywatelnieni. Więc nie nadużywałbym tego słowa „wspólnota”, choć rzeczywiście takie przejawy oczywiście dostrzegałem i to było ładne, to było godne najwyższej pochwały, ale ja bym – przepraszam za trywializowanie – wolałbym, żeby ta wspólnota objawiała się w innych działaniach, w działaniach codziennych. No, mówiąc wprost, żeby nie głosowało nas w zależności od typu wyborów 25, 30, 40, góra 50%, tylko 70, 80, prawda?

    K.G.: Czy w tle tego, o czym pan mówi, jest coś, co się nazywa społeczeństwem obywatelskim?

    J.W.: No właśnie. Druga rzecz, która mi się zdecydowanie nie podoba – nadużywanie słowa „ruch społeczny”. Wielokrotnie słyszałem: „taki powstał ruch społeczny”. No, proszę państwa, żaden ruch społeczny nie powstał. Ruch społeczny to nie jest doraźna samoorganizacja dla realizacji jakiegoś bieżącego celu. No naprawdę nie jest ruchem społecznym to, że kolejka do Pałacu Prezydenckiego była poważna, ludzie się do siebie wzajem dobrze odnosili, mało kto się wpychał, choć się wpychał. No, to nie jest jeszcze ruch społeczny. To jest spłycanie...

    K.G.: W tym przypadku to raczej odruch jest...

    J.W.: To jest pewna naturalna, normalna samoorganizacja dla uzyskania doraźnego celu, to... Przepraszam za porównanie, ale komitety kolejowe w Peerelu, żeby kupić pralkę czy telewizor, to nie były żadne ruchy społeczne. To była taka zaradność, miejscowa zaradność tymczasowa. Ja bym właśnie chciał, żeby były ruchy społeczne, żeby było społeczeństwo obywatelskie. Powiem jeszcze drastyczniejszy jeszcze przykład: żebyśmy potrafili psie kupy zbierać. Codziennie, dzisiaj, tu, na skwerku, prawda? Tego nie potrafimy.

    K.G.: Hm. To, co się wydarzyło, wiemy, jak wyglądało, da się to wszystko opisać. Ale teraz pytanie brzmi: co dalej? Co my z tym wszystkim mamy zrobić? Jak zagospodarować to, z czym mieliśmy do czynienia?

    J.W.: Proszę pana, po pierwsze, i to już wielokrotnie było mówione, ale myślę, że naprawdę należy to podkreślić, otóż dla mnie jest jedna, jeśli tak paradoksalnie można powiedzieć... może nie jedna, nawet więcej, ale są optymistyczne też wnioski z tego, co się wydarzyło. No, pierwszy optymistyczny wniosek i naprawdę uważam go za bardzo ważny – otóż polska demokracja, polski system polityczny dał dowód swojej konsolidacji, swojego funkcjonowania, swojej sprawności, prawda? To może się wydawać banalne, ale naprawdę wielokrotnie spotykamy się my, badacze życia społecznego, socjologowie, politolodzy, z takim, no, lekko nawet może kpiącym określeniem wśród naszych kolegów zachodnich: „A, wy, młodziaki demokracji, wy tam jeszcze nie przeszliście takiej naprawdę twardej szkoły”, no, jednym słowem troszeczkę stawiano znak zapytania, czy ta nasza demokracja to rzeczywiście jest stabilna, czy to jest...

    K.G.: Teraz przeszliśmy.

    J.W.: Tak. I myśmy przez to przeszli naprawdę sprawnie, wszystko, co miało działać, to działało, prawda? I to na poziomie instytucjonalnym, bo przecież to nie jest tylko garstka ludzi, która podejmowała najważniejsze decyzje. To są ci anonimowi ludzie na terenie całego kraju i poza krajem. To wszystko działało. Więc to jest na pewno bardzo ważne i optymistyczne. No, drugi optymistyczny wątek to jest być może pewien nawet przełom w stosunkach polsko–rosyjskich i to, co bardzo wiele osób mówi, że tu być może jesteśmy na jakimś dobrym zakręcie, który nas na prostą wyprowadzi.

    K.G.: No i mamy wreszcie naszą klasę polityczną. Co chwila politycy powtarzają, że w związku z tym, co się wydarzyło „musi nastąpić...” i tu padają słowa: przemiana, przewartościowanie, zmiana, że tak powiem, perspektywy patrzenia na politycznego rywala. Co z tego się ostanie, jak pan sądzi?

    J.W.: Nic nie musi, zacznijmy od tego. Może, może, ale nie musi. I mam nadzieję, choć przyznam, że nie jest to jakaś pewność i nie jest to... mam nadzieję, i że to minimum to będzie... bardziej partnerskie relacje pomiędzy uczestnikami życia politycznego. Oczywiście naiwnością jest sądzenie, że będzie jakaś zgoda narodowa, że będzie coś naprawdę radykalnie innego. Nic radykalnie innego nie będzie. Natomiast mam nadzieję, że będzie pewna zmiana formy, bardziej elegancko, mniej agresywnie, bardziej merytorycznie. No, przynajmniej, i tego jestem prawie pewien, obejmie to okres kampanii prezydenckiej, bo to będzie czasowo bardzo blisko. Czy to się utrzyma w dalszej przyszłości, to już nie wiem. Ale to jest to minimum, którego bym oczekiwał. Natomiast...

    K.G.: Czyli spór musi być, bo taka jest istota demokracji.

    J.W.: Spór musi być, no bo spór jest, spór nie jest wyimaginowany, spór jest rzeczywisty. Różne perspektywy patrzenia na kraj, na przyszłość są rzeczywiste, a nie wydumane, prawda? W związku z tym ten spór musi być. No, dobrze byłoby, też jest ciekawa obserwacja, na którą już ktoś zwrócił uwagę, że o wiele bardziej, no, powiedzmy to, agresywni, radykalni, czasami nawet fundamentalistyczni są ci, którzy są koło polityki, niż ci, którzy są w centrum polityki. Ja nie słyszałem jakichś bulwersujących mnie wypowiedzi polityków z jakiejkolwiek strony – z lewicy, z prawicy, z PiS-u, z Platformy. Natomiast słyszałem dużo takich obsiadaczy polityki, co to są nie to publicysta, ni to naukowiec, ni to pisarz czy intelektualista. Oni wkładają kij w mrowisko mi się wydaje o wiele bardziej niż sami politycy. I tu mam do polityków pewne pretensje, bo ja sądzę, że po wszystkich stronach, to ja nie chcę tutaj ograniczać się do jakiejś wskazanej partii czy opcji politycznej (...). Gdyby te pieski skaczące wokół tej karawany zostały skarcone, to prawdopodobnie by mniej jazgotały, mniej jątrzyły, mniej podgryzały, prawda? No ale politycy... Być może jest im to wygodne, być może jest to jakaś... Nie karcą ich, prawda? Bo tak sobie wyobrażam, że gdyby autorytet typu lider PiS-u, autorytet typu premier Tusk czy marszałek Komorowski, czołówka lewicy dała reprymendę takim swoim obsiadaczom polityki, to myślę, że to byłoby znacznie spokojniej.

    K.G.: Panie profesorze, dziękujemy za rozmowę i za wizytę.

    J.W.: Dziękuję bardzo.

    K.G.: Prof. Jacek Wasilewski, Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej, gość Sygnałów Dnia.

    (J.M.)