Logo Polskiego Radia
Jedynka
Andrzej Gralewski 10.10.2013

Niebezpieczeństwo czai się na dnie Bałtyku

Około 15 tysięcy ton gazów i substancji chemicznych w bombach i pociskach z okresu II wojny światowej zalega w głębinach Bałtyku. To głównie iperyt, czyli gaz musztardowy.
Widok z latarni morskiej w DarłowieWidok z latarni morskiej w DarłowieMonika Dydek/Wikipedia/CC3
Posłuchaj
  • Naukowcy ostrzegają, że na dnie Bałtyku zalega tykająca bomba (Naukowy zawrót głowy/Jedynka)
Czytaj także

Sklasyfikowania i monitoringu składowisk broni chemicznej w Morzu Bałtyckim, zarówno tych oficjalnych, jak i nieoficjalnych, podjął się międzynarodowy zespół naukowców, w ramach projektu "CHEMSEA" - współfinansowanego z funduszu współpracy międzyregionalnej Unii Europejskiej.
Badacze ostrzegają, że chemiczne śmieci w Bałtyku to tykająca bomba. Nie wiadomo tylko, do jakiego stopnia ta bomba tyka. Dr Jacek Bełdowski z Instytut Oceanologii Polskiej Akademii Nauk zwraca uwagę, że wśród uczonych są rozbieżne opinie. Jedni twierdzą, że może dojść do masowego rozszczelnienia pojemników z gazami i wycieku trucizny do Bałtyku. Inni uważają, że proces będzie trwał długo, a chemikalia będą wyciekały stopniowo.
Komandor porucznik doktor Bartłomiej Pączek z Akademii Marynarki Wojennej wskazuje, że na Morzu Bałtyckim wytypowano dwa oficjalne miejsca zatopień. Pierwszy to Głębia Bornholmska, czyli akwen na południowy-wschód od wyspy Bornholm.  Drugi to Głębia Gotlandzka w pobliżu Gotlandii. Najwięcej broni zatopiono w latach 1945-47. Topili Niemcy, topili Brytyjczycy i Rosjanie. Topili też na trasie do tych głębi.
W ramach projektu bada się m.in. wpływ chemikaliów na ryby pływające w miejscach składowisk. Stwierdzono, że mają one więcej chorób, niż te z innych rejonów Bałtyku. Zaobserwowano też u nich wady genetyczne. - Wydaje się, że stężenia trucizn w tkankach ryb są niewielkie, więc nie powinny stanowić zagrożenia dla zdrowia ludzi w przypadku konsumpcji - uspokaja w radiowej Jedynce dr Bełdowski. Więc ryby raczej można jeść bezpiecznie, no chyba że ktoś je ryby codziennie i ma pecha trafić na takie złowione w pobliżu składowisk. Największe stężenia metali ciężkich zaobserwowano w skórze i wątrobie dorsza.
Kmdr Pączek mówi, że coraz częściej rybacy wyciągają wraz z rybami obiekty o niewiadomym pochodzeniu, które okazują się zatopioną bronią chemiczną. Najpoważniejszy przypadek tego typu wydarzył się w 1997 roku, kiedy załoga kutra z Władysławowa znalazła w sieci coś, jakby dużą bryłę gliny. Okazało się, że była to bryła iperytu. Ci, którzy dotknęli tej bryły ulegli poparzeniu. - Ale załoga zachowała się przytomnie, zabezpieczyła bryłę przed dostępem innych osób - chwali komandor. Iperyt został zneutralizowany przez wojskowych specjalistów.
Najtragiczniejszy zaś wypadek miał miejsce w Darłówku, kiedy wyrzuconą na brzeg beczką z iperytem bawiły się dzieci z kolonii. W efekcie ponad 100 zostało poparzonych, a czworo straciło wzrok. Jednym z celów programu "CHEMSEA" było dotarcie z informacjami do wszelkich grup mających styczność z morzem, także turystów wizytujących wybrzeże. - Nie jest naszym celem generowanie paniki - wyjaśnia wojskowy. Ale trzeba stworzyć program edukacyjny, choć z pewnością nie metodą wystawienia pokazowych plansz na plaży.
Ograniczenia finansowe nie pozwalają na wydobycie i unieszkodliwienie tych środków. Uczeni zwrócili się już do Unii Europejskiej z prośbą o przyznanie grantu na ocenę ryzyka i możliwości usuwania składowisk.
Rozpoczęty w 2011 roku projekt "CHEMSEA" zrzesza 11 instytucji z Polski, Niemiec, Szwecji, Finlandii i Litwy. Jego budżet to ok. 4,8 mln euro. To jeden z niewielu tak dużych projektów koordynowanych przez Polaków.

Rozmawiała Dorota Truszczak.

(ag)