Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Kamila Kolanowska 12.12.2011

Zabawne

Ja z tamtego okresu wspominam głównie te humorystyczne momenty.(...) W celi, w której siedział Szymanderski, tak się złożyło, że nie wszyscy mieli szczoteczki do zębów. Szymanderski zauważył, że jego szczoteczka jest wykorzystywana przez kogoś innego, jest wilgotna, mokra itd. Wziął szczoteczkę, zdjął majtki i zaczął nią sobie pupę czyścić. Jedna osoba zaczęła krzyczeć: co ty robisz, co ty robisz? - Ja tę szczoteczkę używam do czyszczenia odbytu - odpowiedział. Od tej pory skończyło się podbieranie mu szczoteczki do zębów.

Witold Sielewicz

Mieliśmy Antka Zambrowskiego. Jego ojciec był znanym przecież działaczem komunistycznym. On po 68 roku był przekonany, że jak będzie jakaś ruchawka w Polsce, to na pewno go wsadzą do więzienia, bo jest przecież Żydem.

Nie zajmował się opozycją, chociaż to środowisko trochę znał. Całe życie jednak ćwiczył "twarde łoże", czyli to jak zachowywać się w więzieniu. I wreszcie go wsadzono do tej Białołęki. I śmieszna sytuacja się zdarzyła kiedy po pół roku go wypuszczano.

On na kolanach błagał służbę więzienną żeby go zostawili, że on chce zostać. Więc podszedłem do jednej z osób, która go lepiej znała niż ja i pytam co mu się stało. Mówię, dlaczego on nie chce wyjść i chociaż zobaczyć jak tramwaje i autobusy jeżdżą. A on odpowiada: a widziałeś jego żonę? - Nie. - Jakbyś widział to byś się nie dziwił.

Witold Sielewicz

Antek Zambrowski z Melakiem św. pamięci codziennie ze swoich celi odprawiali msze. Współgrali i codziennie rano msza była odprawiana. Trzeba było jeszcze znać Antka - on miał głos Gomułki i był z rodziny niewierzącej, taki nawrócony katolik.

Wychodzę na spacerniak i idzie Adam Michnik i mówi do mnie: wiesz Witek, nigdy nie myślałem, ze dożyję takich czasów, żebym słuchał mszy katolickiej odprawianej przez Zambrowskiego i do tego głosem Gomułki.

Witold Sielewicz

Jedno ze śmieszniejszych zdarzeń, które zapamiętałem, to było jak Krzysztof Śliwiński, siedzący w mojej celi i Bronisław Geremek, siedzący dwie cele dalej ustalali szczegóły głodówki, krzycząc do siebie przez okno po francusku, żeby strażnicy nie rozumieli. Przybiegł komendant i krzyczał: "Nie rozmawiać po francusku, nie rozmawiać po francusku."

Marek Kossakowski

Było takie wydarzenie, które "przeszło" do piosenki "ulepiliśmy bałwana w czarnych okularach". Rzeczywiście tak było. To zrobiła poprzednia grupa, która była wcześniej na spacerniaku. Nas wyprowadzono później.

To był malutki spacerniak pięć metrów na dziewięć. Na środku stał bałwan i któryś z kolegów, nie z naszej celi, podbiegł do niego i założył mu tekturowe okulary zamalowane na czarno.

I zaczęliśmy maszerować krokiem marszowym wokół tego spacerniaka. Strażnicy wpadli w popłoch jak zobaczyli, co się dzieje i zapędzili nas do cel.

Marek Kossakowski

Był taki rytuał, ze zapraszano nas do konsulatów albo ambasad, to były specjalne cele, w których ubecy namawiali do emigracji. Cały wic polegał na tym, żeby najdowcipniej odpowiedzieć, że nie może się tam pójść. Przychodzili klawisze i czekali na te dowcipne odpowiedzi. Mówiło się: przyjdę jak dokończę robra, albo nie mam czasu, bo piję herbatę. Różne takie dowcipy robiliśmy.

A potem wysadziliśmy w powietrze system elektryczny. Umówiliśmy się, że będziemy gotować na raz po wiadrze wody tymi "złodziejkami" z żyletek. To strasznie dużo mocy bierze. I walnęły wszystkie systemy, nawet awaryjne, elektryczne. Wtedy cała Ananda wyskoczyła, wszyscy w mundurach, hełmach. Stali w szeregu przed naszym barakiem.

Piotr Ikonowicz

Byłem w celi z Jankiem Dworakiem i Witkiem Chodakowskim. Janek Dworak był sekretarzem redakcji Tygodnika Solidarność u Tadeusza Mazowieckiego. I to jest wielkość Tadeusza. Ja jego decyzji nie rozumiałem, a po latach okazywało się, że były strzałem bardzo celnym. Wśród tych decyzji, których nie rozumiałem była decyzja obsady Janka Dworaka, jako sekretarza redakcji. Ja nie rozumiałem, jak redaktor miesięcznika Lekkoatletyka może zostać sekretarzem w Tygodniku Solidarność. Nie rozumiałem tego aż do Białołęki.

W Białołęce Pan Bóg nas posadził w jednej celi i on leżał nade mną. Janek Dworak ważył wtedy ze sto dziesięć kilo. Był taką galaretą. To był taki nieustrukturyzowany tłuścioch. Dzisiaj jest przystojny, ale wtedy był wielkim, ciężkim klocem. Witek Chodakowski był szczupły, nieprawdopodobnie przystojny. Gdybym był kobietą, to bym się w nim zakochał. Ona cały czas coś sobie pisał.

W pewnym momencie zorientowałem się, że Witek spisuje to, o czym my z Jankiem mówimy w celi. Ja dwa, trzy razy zwróciłem mu uwagę, żeby tego nie robił. Nie chciał zrozumieć, udawał, że nie pisze, ale pisał...

Graliśmy w szachy nagle słyszymy jak Witek zwraca się do Janka Dworaka: słuchaj ja takie zapiski robię, to są takie listy do żony, potem będziemy wspominać. Ja nie mam ambicji literackich, ale czy mógłbyś zerknąć, jesteś redaktorem. Mija dzień dwa, leżymy łóżko zaczyna lekko chodzić i wali w ścianę. Coraz bardziej i bardziej, uleżeć się nie dało. Ja myślałem: biedny Janek nie może się pohamować. Ja myślałem, że on uprawia ze sobą miłość. Przerwać to - myślę? Wstałem: patrzę Janek leży na pryczy, przed sobą ma ten tekst Witka rozłożony i po prostu się śmieje...

Andrzej Celiński

Z baraku wychodzi kolega o imieniu Jarek, nazwiska nie pamiętam. Ubrał się i ucharakteryzował na carskiego generała: epolety, ozdoby, ordery, papacha na głowie z czerwoną gwiazdą, wysokie buty i kij od szczotki ucharakteryzowany na karabin. I facet rozpoczyna marsz krokiem defiladowym, znanym z Placu Czerwonego, wysoko podbijane nogi w marszu. Rozpoczął rundę wokół spacerniaka, równocześnie wcielając się w rolę pilnującego nas klawisza. Równocześnie pokrzykiwał coś do nas, że mamy coś zrobić. Kabaret.

Podchodzi do niego któryś z klawiszy, zaczyna go namawiać, żeby opuścił spacerniak, żeby się uspokoił. Ten nie reaguje, robi swoje. Więc klawisz się oddala. Po chwili wraca z kapitanem Plackowskim. Takim truchtem żołnierza z armii kolonialnej zbliża się do kolegi Jarka, a Jarek w tym momencie wykonuje gest salutu do papachy. I ten komendant Plackowski odruchowo robi to samo.

My wszyscy na spacerniaku: ci, co się opalali i ci, którzy grali w siatkówkę zaczęliśmy się tarzać ze śmiechu po trawie, po piasku. To było coś nieprawdopodobnego. Zarządzili potem zejście kolegi Jarka, to również było zabawne, bo on maszerował nadal krokiem defiladowym, a za nim truchtem podążał klawisz. Jak się później okazało dostał za to trzy dni "kabaryny" czyli celi odosobnienia.

Jarosław Goliszewski