Logo Polskiego Radia
PAP
Martin Ruszkiewicz 24.03.2012

Ziółkowski: myślę o Londynie, igrzyska mi się nie znudziły

Od miesiąca Szymon Ziółkowski współpracuje z nowym szkoleniowcem Grzegorzem Nowakiem, aby przygotować się do piątych igrzysk w karierze.
Szymon ZiółkowskiSzymon ZiółkowskiYouTube

- W tegorocznym planie przygotowań do sezonu w lutym i marcu miała być Kalifornia, a jest pan w Poznaniu...

Szymon Ziółkowski: - Miałem być na zgrupowaniu w Stanach, ale tam poleciała Anita Włodarczyk z trenerem Krzysztofem Kaliszewskim. Kiedy się pakowałem, powiadomił mnie, że z dniem 1 lutego kończy ze mną współpracę po blisko czterech latach. Zostałem więc w domu i nie żałuję. Od strony sportowej zrealizowałem wszystkie założenia i w kwietniu też będę w Poznaniu. Cieszę się, że mój klub, AZS, kupił nową sztangę z talerzami. Wypróbowałem i jest super. Z półprzysiadu uniosłem na barkach 270 kg. Całkiem nieźle, chociaż w młodości bywało ponad 300 kg.

- Nie przeszkadzały panu warunki atmosferyczne? Dopiero od kilku dni jest słoneczna pogoda.
- Jestem raczej dobrze zahartowany. Trener też. Zima nam nie przeszkadzała. Zresztą dawno temu, jak byłem piękny i młody, do zawodów szykowałem się w Polsce - czy to na śniegu czy na mrozie i dawałem radę. Mam kolegów ze Wschodu, którzy wciąż się tak przygotowują i osiągają dobre wyniki. Niektórym się lekko w głowach poprzewracało, że jak tylko spadnie trochę śniegu to uciekają trenować w inne miejsca.

- Najważniejsze jest jednak zdrowie.

- Oczywiście! Jestem w miarę zdrowy, o ile 36-letni sportowiec może być zdrowy. Aktualnie nic mi nie dokucza tak bardzo, aby uniemożliwiało przygotowania. Był okres, że przez pięć dni pobolewały mnie plecy, ale w tej konkurencji jest to dolegliwość wpisana w cykl szkoleniowy. Zresztą od przeszło 16 lat nie przypominam sobie sezonu, w którym nic totalnie by mnie nie bolało. Wychodzę z założenia, że jak wstajesz rano i nic cię nie boli, to sprawdź czy żyjesz. Jak mawiamy, przez sport do szpitala po zdrowie.

- Nie pali się pan zatem do tak zwanych klimatycznych obozów.

- Absolutnie! Nie chcę już wyjeżdżać. Życie w hotelach, na walizkach nigdy mnie nie bawiło. Poza tym dzieci: 4-letnia Maja, 6-letni Dawid i 10-letni Adam chcą mieć ojca w domu, a nie na telefonie. Są żywe, dają "popalić" więc czasem z taką radością człowiek idzie na trening, bo tam wreszcie może "odpocząć" i delektować się chwilą ciszy.

- Pana przygotowania są zatem tańsze od innych lekkoatletów...

- Nie twierdzę, że zgrupowania to wyrzucone pieniądze, ale uważam, że w niektórych konkurencjach, przy dużej determinacji zawodnika i trenera można się szykować do sezonu w każdych warunkach. Tym bardziej, że niejednokrotnie zajęcia - na przykład w RPA - nie były zbyt przyjemne, kiedy trzeba było zakończyć je do 9 rano, bo potem upał nie dawał żyć. W dodatku w takiej RPA szlag mnie trafiał, kiedy mieszkałem blisko pola golfowego i nie mogłem iść zagrać. Nawet jako forma relaksu między treningami to golf nie wchodzi w rachubę.

- Nie znudziły się panu jeszcze igrzyska? Po Atlancie, Sydney, Atenach i Pekinie, myśli pan o Londynie.

- Ba, nawet wybiegam jeszcze dalej, do Rio de Janeiro za cztery lata. Ale dziś patrzę póki co na stolicę Wielkiej Brytanii. Minimum można zdobywać od 1 maja. Chciałbym jak najszybciej je osiągnąć, ale jeśli to będzie podczas mistrzostw Europy w Helsinkach (26 czerwca - 1 lipca), nie będę się załamywał, bo nie ma się też co spieszyć. Nie ukrywam, że najchętniej od razu 1 maja założyłbym biało-czerwoną flagę i na święto pracy zafundował sobie olimpijskie minimum.

- Trzeba rzucić 78 metrów.

- Może nie jest to szalona odległość, ale znowu nie jest to taka, którą uzyskam z palcem w nosie. Patrząc na rezultaty ubiegłorocznych mistrzostw świata mój wynik 77,68 m dał siódme miejsce, więc 78 metrów to odległość, która dałaby wąski finał w igrzyskach. A to tylko norma kwalifikacyjna. Jednak taka jest specyfika rzutów. Często najlepsze rezultaty zawodnicy, szczególnie z bloku wschodniego, uzyskują na zawodach w przysłowiowym Pcimiu Dolnym, rzucając w krzakach. Potem rzadko je powielają na głównej imprezie sezonu. W innych konkurencjach jest zazwyczaj odwrotnie - rekordy padają w najważniejszych zawodach, bo jest lepszy tartan, bo lepsza pogoda.

- Czy perspektywa olimpijskiego startu ma wpływ na pana treningi?

- Zawsze staram się przygotować do występów w zawodach w sposób optymalny. To nie jest tak, że jeśli nadchodzą igrzyska, potęguję objętość treningów. Na pewno ten sezon będzie specyficzny, z uwagi na nowego trenera. Przed Atenami pożegnałem się z Czesławem Cybulskim, przed Pekinem z Białorusinem Piotrem Zajcewem, a przed Londynem z panem Kaliszewskim. Teraz współpracuję z Grzegorzem Nowakiem. Mimo mojego doświadczenia i stażu w rzucie młotem ufam szkoleniowcom, nie narzucam swojej woli. Starych drzew się nie przesadza, więc zdaję sobie sprawę, że nowych rzeczy nie będę robić, bo ten czas jest już poza mną.

mr