Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Marcin Nowak 16.04.2012

Sprawiedliwość ponad wszystko

Po raz kolejny byliśmy świadkami niebywałego oszustwa w futbolu. Tym razem podczas półfinałowego meczu Pucharu Anglii pomiędzy Chelsea a Tottenhamem.
Chelsea Londyn - Tottenham HotspurChelsea Londyn - Tottenham HotspurPAP/EPA

Przy stanie 1:0 dla "The Blues" na początku drugiej połowy spotkania arbiter uznał gola Hiszpana Juana Maty na 2:0. Jak pokazały liczne powtórki - piłka wyraźnie nie przekroczyła linii bramkowej. Widzieli to telewidzowie w licznych powtórkach, komentatorzy rwali sobie włosy z głowy zastanawiając się, jak można było uznać gola-widmo, a po meczu nawet trener Chelsea Roberto di Matteo oraz kapitan jego drużyny - John Terry (który podczas akcji leżał na linii bramkowej Tottenhamu) przyznali, że mieli w tej sytuacji dużo szczęścia i bramki nie było.

Nie widzieli tego jedynie zaślepieni fani Chelsea, którzy na zdjęciach zrobionych pod specjalnym kątem doszukują się prawidłowo zdobytego trafienia. Jakby nie pamiętali spotkań Ligi Mistrzów z FC Barceloną, gdy w podobny sposób załatwił ich Tom Henning Ovrebo. Ale czego spodziewać się po kibicach, którzy nie potrafili przed spotkaniem na Wembley uszanować minuty ciszy (absolutnie skandaliczne buczenie w tym momencie) za zmarłych w rocznicę tragedii na Hillsborough, gdzie zginęło 96 osób?

Najbardziej szkoda, że prawidłowo nie widział tego wszystkiego - sędzia meczu Martin Atkinson. Arbiter nie był zasłonięty, znajdował się kilka metrów od bramki i aż wierzyć się nie chce, że to co wychwycił cały piłkarski świat - tylko on zinterpretował inaczej. Można mieć pretensje do Maty i Terry’ego, którzy bezczelnie podnieśli ręce w geście triumfu, sugerując iż piłka przeszła linię, choć dokładnie widzieli, że tak nie było. Można winić wspomnianego Atkinsona, że dał się nabrać na zachowanie piłkarzy, albo po prostu ordynarnie gwizdnął pod Chelsea, którą nie raz "wspierał" swoimi decyzjami w tym meczu i wielu innych. Można mieć pretensje do angielskiej federacji, że w tak ważnych spotkaniach tak nieudolnie dobiera arbitrów, których klubowe sympatie są przecież dobrze znane.

Największe pretensje trzeba mieć jednak do najwyższych futbolowych władz - w tym przypadku do FIFA. Prowadzona przez Josepha Blattera organizacja od lat robi bowiem wszystko, by nie iść z duchem czasu i nie wprowadzać powtórek wideo na meczach piłkarskich. Zasłaniając się takimi idiotycznymi frazesami jak "płynność gry", czy "błędy sędziowskie są elementem piłki nożnej" FIFA tylko się pogrąża. Istnieje technologia, która bezbłędnie wykazuje, czy piłka przeszła linię bramkową. Powtórki wideo w hokeju, czy tenisie nie mają absolutnie żadnego wpływu na atrakcyjność tych dyscyplin sportu - wręcz podsycają emocje, gdy fani z niecierpliwością czekają na wyjaśnienie spornych sytuacji.

Żaden argument FIFA nie przebije podstawowej zasady, która powinna dominować w każdym sporcie - sprawiedliwości. W końcu po co walczy się z dopingiem, po co walczy się z korupcją w sporcie, po co kara się nieczyste zagrania, jeśli wszystko potrafi zniwelować jedna decyzja arbitra, który wiadomo - jest człowiekiem i ma prawo się pomylić. Posiadamy technologię przy użyciu, której ten wadliwy czynnik ludzi możemy wyeliminować i grzechem największym jest z niej nie korzystać.

Skomentuj na blogu autora tekstu - Na Spalonym

Marcin Nowak, polskieradio.pl