Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Juliusz Urbanowicz 10.01.2016

Zadyszka smoka. Chiny na krawędzi kryzysu (analiza)

Wstrząsy giełdowe w Chinach obnażają zmagania tamtejszych władz z siłami rynku. Kto wygra?
Posłuchaj
  • Chińska gospodarka już od paru lat boryka się z wieloma kłopotami, m.in. z nadmiernym zadłużeniem samorządów – podkreśla Piotr Bujak z PKO BP. (Sylwia Zadrożna, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
Czytaj także

Rozwój kontrolowany był przez ponad trzydzieści lat skutecznym pomysłem chińskich władz na podźwignięcie z nędzy najludniejszego kraju świata.

Jednak teraz - gdy Chiny są drugą gospodarką globu i jego największym zagłębiem przemysłowym - ten model przestaje działać. Konsekwencje mogą być nieobliczalne dla wszystkich.

Giełdowe drgawki

Fabryką świata wstrząsają ostatnio groźne konwulsje. Pierwszy tydzień Nowego Roku przyniósł dwukrotne załamanie giełdowe.

Gdy władze w Pekinie zdecydowały się zawiesić notowania po pierwszym tąpnięciu, w reultacie tego ruchu, po ponownym odmrożeniu transakcji, akcje znów poleciały ostro w dół, o kolejne 7 proc.

Te 14 proc., to i tak niewiele zważywszy, że latem ubiegłego roku nastąpił 40 - procentowy krach. To w jego wyniku władze zdecydowały się na szereg ograniczeń, które w ich mniemaniu miały giełdę stabilizować. I właśnie na początku tego roku restrykcje zaczęto znosić, co znów zachwiało rynkiem, zamiast go uspokoić.

Chińskie turbulencje odbiły się negatywnie na wszystkich giełdach – od Szanghaju i Shenzhen, przez Nowy Jork, po Londyn i Frankfurt. Nie ominęły Warszawy.

Gliniane nogi kolosa

Można mówić, że giełda jest tylko wyobrażeniem stanu gospodarki, ale co pewien czas także tam, jak w pokerze, przychodzi czas na sprawdzenie, co naprawdę jest w kartach. Weryfikacji, czy giełdowe lustro dobrze odzwierciedla kondycję ekonomiczną kraju. Państwo Środka znalazło się właśnie w sytuacji takiego bolesnego sprawdzianu.

Fabryka świata zwalnia tempo. Linia produkcyjna żarówek energooszczędnych w  Suining w płd-zach. Chinach Fabryka świata zwalnia tempo. Linia produkcyjna żarówek energooszczędnych w Suining w płd.-zach. Chinach (fot. PAP/EPA/ZHONG MIN)

Wystarczy rzut oka na giełdowe ruchy tektoniczne i towarzyszący im spadek notowań chińskiej waluty by zauważyć, że kolos stoi na glinianych nogach. Gdy spojrzeć uważniej, okazuje się, że Chiny wpadły w kryzys zadłużeniowy o gigantycznej skali. Zadłużenie państwa wzrosło w ostatnich kilku latach trzy razy szybciej niż w USA w okresie poprzedzającym kryzys finansowy i gospodarczy z roku 2008.

Tam jednak, gdy bańka nadmuchanych oczekiwań pękła, rynek zareagował, stopniowo stabilizując sytuację. W Chinach jest inaczej, gdyż decydującą rolę w gospodarce odgrywa rządząca niepodzielnie krajem partia komunistyczna.

Gorączka na szczytach władzy

Gospodarcze wstrząsy powodują nerwowość na szczytach władzy. Świadczy o tym seria tajemniczych zniknięć szefów największych firm finansowych, telekomunikacyjnych. Po kilku dniach niektórzy z nich wrócili do swoich obowiązków, ale inni – nie. Wśród zatrzymanych był m.in. Guo Guangczang, nazywany „chińskim Warrenem Buffetem”

Władza gorączkowo szuka kozłów ofiarnych wśród najbogatszych Chińczyków, by obwinić ich za wywołanie kryzysu oskarżając o korupcję i inne nadużycia.

Takie metody, rodem z poprzedniej epoki, mogą zaspokoić na chwilę niskie społeczne instynkty, ale nie rozwiązują zasadniczego problemu Chin, jakim jest jej archaiczny system polityczny - coraz mniej przystający do realiów współczesnej gospodarki.

Nowoczesne firmy potrzebują stabilnego systemu prawnego, przejrzystych reguł gry, rzetelnych danych statystycznych i informacji. Wiarygodnych instytucji, niezależnych od władz politycznych.

Lekcja ekonomii. Politycznej

Tymczasem w Chinach panuje system jednopartyjny, bez konkurencji politycznej ze strony opozycji, i nie ma wolnych mediów.

Jak mówić o normalnym inwestowaniu na giełdzie w sytuacji, gdy możemy swobodnie kupić akcje, ale gdy chcemy je sprzedać, rząd nam to uniemożliwia? Tak było przez ostatnie pół roku, gdy próbował „zarządzania kryzysem” po tym, jak pękła bańka giełdowa.

Rynkowa korekta była konieczna, ponieważ ceny akcji wzrosły w 2014 roku o 150 proc., podczas gdy malał wzrost PKB, spadała produkcja przemysłowa, a firmy osiągały gorsze wyniki.

Urealnienie kursów akcji zostało zakłócone przez interwencję komunistycznych władz, które próbowały rozłożyć w czasie negatywne konsekwencje dla gospodarki.

Inwestorów giełdowych w Chinach jest 200 mln, co stanowi dwie trzecie obywateli USA i dwie piąte wszystkich obywateli państw Unii Europejskiej! Wszyscy ci chińscy inwestorzy odbierają teraz bolesną lekcję z ekonomii politycznej - jednopartyjnego kapitalizmu państwowego.

Pułapka interwencjonizmu

Chińska rzeczywistość jest zafałszowana. O ile zachodnie źródła prognozują na ten rok wzrost gospodarczy na poziomie maksimum 2-4 proc., o tyle miejscowe instytucje podają, że wyniesie on ponad 6 proc.

Pekin zdecydował się na częściowe urealnienie kursu chińskiej waluty. Rynek domaga się jednak większej deprecjacji kursu, na co już władze nie chcą pozwolić. Rezultat? W ciągu paru miesięcy Chiny wydały 300 mld dolarów na obronę kursu juana.

Ekonomiści przestrzegają, że interwencje władz w celu podrzymywania wzrostu mogą tylko pogorszyć sytuację – trzeba będzie bowiem wpompować ogromne środki nie tylko w obronę waluty, obsługę długu, ale i w zbędne inwestycje infrastrukturalne i do nieefektywnych firm państowych. Najwięcej takich przedsiębiorstw, typu zombie, jest w przemyśle ciężkim.

Partia kontra rynek

Jeszcze dwa lata temu prezydent Xi Jinping zapowiadał, że rynek uzyska decydujący głos. Ale cele partyjne na to nie pozwalają.

Gdy zmierzyć poziom dochodów – wedle tzw. parytetu siły nabywczej – to okaże się, że w stosunku do USA jest on czterokrotnie niższy w Chinach.

Pekin zakłada, że dochód na osobę ma się podwoić w ciągu obecnej dekady, by w ten sposób uczcić stulecie chińskiej partii komunistycznej. To dlatego pekińscy kacykowie tak twardo chcą bronić założonego wzrostu gospodarczego na poziomie 6,5 proc.

W obliczu takich założeń trudno mysleć o gruntownej restrukturyzacji gospodarki, która potrzebna jest m.in. ze względów społecznych. Już dziś trudniej znaleźć pracę osobom z wyższym wykształceniem niż robotnikom.

Mimo wszystkich osiągnięć Chin w ciągu kilku dekad, wydźwignięcia z biedy setek milionów ludzi, wciąż daleko im do gospodarki wiedzy, wysublimowanej własności intelektualnej i wszechstronnych nowoczesnych usług. Chiński przemysł jest też największym światowym trucicielem środowiska naturalnego.

System zamknięty

Utrzymywanie zawyżonego wzrostu, napędzanego przez eksport i inwestycje infrastrukturalne, staje się coraz bardziej kosztowne – pod każdym względem. Według agencji ratingowej Fitch załużenie Chin pod koniec 2014 roku wyniośło 242 proc. jej PKB. Sama obsługa długu kosztuje obecnie jedną piątą PKB - więcej niż w przypadku USA czy Japonii.

Chiny powinny przejść na ścieżkę wzrostu opartego na krajowym popycie - wolniejszego niż dotąd, ale zdrowszego dla gospodarki, społeczeństwa i przyrody.

Zachodni ekonomiści przypominają, że nie ma kraju rozwiniętego, który miałby zamknięty system finansowy i Chiny muszą ten sektor owtorzyć na konkurencję, jeśli chcą rozwiązać problemy złych wycen i błędnej alokacji kapitału.

Ale dla władz w Pekinie oznaczałoby to wystawienie się na ryzyko, na które na razie - jak się wydaje – nie są jeszcze gotowe: utraty kontroli nad gospodarką.

Lecz brak potrzebnych zmian pogłębia niebezpieczeństwo, że Chiny pogrążą się w kryzysie. A z nimi cały świat, wziąwszy pod uwagę, że jest do drugi największy importer dóbr i usług, a spowolnienie gospodarcze w Państwie Środka oznacza np. mniejszy popyt na ropę w skali globalnej, którą dotychczas łapczywie chłeptał chiński smok.

Gospodarczy dynamizm Chin pozwalał łagodzić skutki światowego kryzysu finansowego i gospodarczego po roku 2008. Teraz ten bufor przestaje działać.

Juliusz Urbanowicz, PolskieRadio.pl