Logo Polskiego Radia
Polskie Radio
migrator migrator 25.09.2008

Prosząc i oskarżając

Serbia przekonuje UE do swojego członkostwa i równocześnie krytykuje ją na forum międzynarodwym.

Serbia prowadzi walkę na trzech frontach. W relacjach z Unią stara się o to, by stać się w jak najkrótszym czasie jej członkiem. Z drugiej strony wciąż nie porzuciła nadziei na odzyskanie Kosowa. Dodatkowo prozachodnie dążenia obecnych władz, nie przeszkadzają Serbii uzależnić się od dostaw rosyjskiego gazu.

Serbscy dyplomaci z wielkimi oczekiwaniami jechali w zeszłym tygodniu na szczyt państw UE, licząc na odblokowanie, podpisanego w kwietniu tego roku Porozumienia o Stabilizacji i Stowarzyszeniu (SAA) i przejściowej umowy handlowej. Ich ratyfikacja została wstrzymana przez „niedostateczną współpracę” Belgradu, jak to określili unijni politycy, z Trybunałem w Hadze. Wtedy chodziło o „dostarczenie” Radovana Karadžicia, dziś przeszkodą na serbskiej drodze do Europy i jej funduszy, jest dwóch oskarżonych o zbrodnie wojenne, generał Radko Mladić i były prezydent samozwańczej republiki Krajina w Chorwacji Goran Hadžić, którzy wciąż przebywają na wolności. Mimo że niedawno doszło do wydania Trybunałowi w Hadze przywódcy bośniackich Serbów Radovana Karadžicia, co unijni dyplomaci określili mianem „kroku milowego”, to jednak Serbia będzie musiała się mocno postarać, by przekonać Holandię, która jako jedyna nie zgodziła się na odmrożenie Porozumienia, że w kwestii współpracy z Trybunałem, robi wszystko co w jej mocy.

Mladić albo członkostwo

- Współpraca z Trybunałem rzeczywiście układa się lepiej, ale nie czuję się kompetentny, by powiedzieć, że jest pełna – skomentował swój sprzeciw wobec aspiracji bałkańskiego państwa, zaraz po zakończeniu szczytu, Maxime Verhagen, szef holenderskiego MSZ. Innego zdania były pozostałe kraje Unii, które doceniły starania serbskiego rządu i starały się przekonać Holandię do zmiany decyzji. Powodem tego był zapewne strach przed osłabieniem proeuropejskiej koalicji, złożonej z demokratycznej koalicji prezydenta Tadicia i postkomunistów. Mogła to być też celowa „zagrywka” unijnych polityków, którzy wiedząc, że i tak jeden głos sprzeciwu zahamuje Serbów, chcieli przymusić ich do wydania pozostałych oskarżonych, ale pokazać przy tym swoje dobre chęci i to że cel serbskich aspiracji jest na wyciagnięcie ręki. Olli Rehn, komisarza ds. Rozszerzenia, namawiał władze Serbii, by jednostronnie zaczęły wypełniać założenia Porozumienia SSA, sugerując, że tylko kwestią czasu jest uzyskanie przez ten kraj unijnego członkostwa. Wydaje się, że w ten „zawoalowany” sposób serbscy politycy otrzymali jasne przesłanie, co muszą zrobić by skorzystać z unijnej pomocy. Z ich wypowiedzi można jednak odnieść wrażenie, że będą się oni raczej starali przekonać Holendrów, że to co mogli, to już zrobili.

Sytuacja w najbliższym czasie może jednak ulec radykalnej zmianie, jeśli Holendrzy wytrzymają presję i nie zrezygnują ze swojego postulatu. Serbscy politycy przyparci do muru, będą musieli skalkulować czy przypadkiem nie opłaca im się „zintensyfikować” poszukiwania. Nowych i zarazem zaskakujących informacji dostarczył niedawno bośniacki dziennik „Glas Srpske”, który powołując się na źródła w rządzie serbskim podał, że Ratko Mladić negocjuje z serbskim wywiadem wojskowym warunki swojego poddania. Generał gotów jest stanąć przed sądem, ale pod warunkiem, że będzie on przeprowadzony w Belgradzie. Mając w pamięci niedawne aresztowanie Radovana Karadžicia, które miało miejsce kilkanaście godzin po objęciu władzy przez nowego premiera Mirko Cvetkovicia, należy spodziewać się, że wydanie obu oskarżonych o zbrodnie wojenne, jest tylko kwestią ceny. Zapewnienia Vladimira Vukčevicia, serbskiego prokuratora odpowiedzialnego za poszukiwania zbrodniarzy wojennych, że w Serbii codziennie 10 tysięcy ludzi poszukuje kryjówki Mladicia, należy uznać za wysoce nieprawdopodobne. Jeśli jednak taka argumentacja przekona Holandię do zmiany swojej decyzji, to już za dwa miesiące, czyli na następnym szczycie, droga do Unii i jej funduszy stoi przed Belgradem otworem.

Czego w najbliższym czasie mogą spodziewać się Serbowie od Unii? Wydaje się, że unijni politycy odpowiednio stymulują serbskie pragnienia i nie obiecują zbyt wiele. Ważne jest jednak silne poparcie wszystkich unijnych stolic dla serbskich aspiracji, co daje nadzieję, że kraj ten nie zejdzie z obranego kursu. Komisarz Olli Rehn, w rozmowie z serbskim wicepremierem Božidarem Đeliciem powiedział, że Bruksela już na wiosnę przyszłego roku zakończy przygotowania do wpisania jego kraju na tzw. białą listę Schengen. Ułatwiać ma ona obywatelom znajdujących się na niej państw otrzymywanie wiz wjazdowych do UE. Mniej optymistycznie wyglądają jednak prace nad Przejściowym Porozumieniem Handlowym, gdyż na razie nie został ono przyjęte przez żaden z 27 krajów Unii. Porozumienie zakłada zniesienie ceł z produktów pochodzących z Serbii, a zarazem otwierałoby serbski rynek na towary z UE.

W gazowych ramionach mateczki Rosji

Rząd serbski jednoznacznie deklaruje chęć członkostwa w Unii, co jednak nie przeszkadza mu utrzymywać dobre relacje z Rosją. Z jednej strony jest to spowodowane problemami ekonomicznymi, z drugiej zaś poparciem przez Kreml polityki serbskiej w sprawie Kosowa. Przed zeszłotygodniowym szczytem państw UE, rząd serbski ratyfikował dwa niezwykle ważne dla przyszłości tego kraju dokumenty: porozumienia o Stabilizacji i Stowarzyszeniu (SSA) i porozumienia o współpracy naftowo-gazowej z Rosją. Podpisane w lutym tego roku, porozumienie z Rosją, zawarte zostało na 30 lat, z możliwością bezterminowego przedłużenia, zakłada, że w Serbii znajdzie się odgałęzienie magistrali gazowej „South Stream”. Na mocy dokumentu rosyjski „Gazprom” uzyska 51% wartości państwowego koncernu Naftowego Przemysłu Serbii (NIS), za sumę ponad 400 mln dolarów i zobowiązał się do 2012 roku zainwestować w Serbii 500 mln euro. Dodatkowo Serbia może zarobić 200 mln dolarów rocznie, jako dostawca tego surowca do krajów trzecich. Obecnie trwa w Serbii spór nad rzekomym zaniżeniem wartości większościowego pakietu NISu, który według ocen oponentów wart jest dwukrotnie więcej.

Jeden front dwóch wojen

Podpisanie obu układów zbiegło się z rozpadem Serbskiej Partii Radykalnej (SRS), z której usunięto jej dotychczasowego przywódcę Tomislava Nikolicia, za to, że wstępnie zgodził się na poparcie ratyfikacji Porozumienia. Krok wykonany przez Nikolicia przypomina pragmatyczną decyzję postkomunistów z SPS, byłej partii Miloševicia, której to członkowie, chcąc robić interesy z Zachodem i skorzystać z unijnych dotacji, zgodzili się na wejście w koalicję z proeuropejskim Tadiciem. To dobry znak, świadczący o tym, że nawet tak radykalni politycy jak Nikolić, mogą zrozumieć, że dalsza wegetacja na rubieżach Unii nikomu się nie opłaca. Politycy, którzy pozostali w partii radykałów, dalej nie godzą się na żadne rozmowy z państwami, które poparły niepodległość Kosowa, do których należy większość państw Unii. Obecny rząd Serbii także nie godzi się z „oddaniem” Kosowa, ale nie przeszkadza mu to w prowadzeniu polityki proeuropejskiej. Z jednej strony Serbowie proszę stolice europejskie o poparcie ich unijnego członkostwa, z drugiej zaś, zaskarżają ich o decyzję w sprawie uznania Kosowa, do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Wtorkowe wystąpienie Borisa Tadicia, w czasie obrad Zgromadzenia Generalnego ONZ, miało na celu przekonanie zgromadzonych, że nie należy robić ze sprawy Kosowa precedensu, gdyż może to zagrozić pokojowi na świecie. Słowa te dotyczyły napiętej sytuacji w Gruzji i uznania przez Rosję Osetii Południowej i Abchazji, jak i innych miejsc, w których występują tendencje separatystyczne. Obecnie serbscy politycy oczekują, że w przypadku pozytywnej dla nich decyzji Trybunału Międzynarodowego, może dojść do radykalnego „odwrócenia” procesu uznawania niepodległości Kosowa. Ciężko jednak sobie wyobrazić, że Trybunał wyda decyzję nie po myśli najważniejszych państw Unii, tym samym oskarżające je o złamanie prawa międzynarodowego. Wątpliwe też, by, mimo deklaracji obu stron, że kwestia Kosowa i członkostwa to dwie nie łączące się ze sobą sprawy, taka postawa Belgradu pomogła mu w zbliżaniu się do unijnych funduszy i poprawy kulejącej gospodarki. Kosowskie widmo ciągle komplikuje sytuację w Serbii.

Taka polityka wydaje się być raczej skierowana do tej części Serbów, którzy wciąż nie pogodzili się z „utratą” Kosowa, a z drugiej strony liczą na to, że pomoc Unii spowoduje poprawę ekonomii kraju. Większość Serbów ma już dosyć życia na „wyspie”, samoizolacji i radykalnie nacjonalistycznych haseł. Duch walki już dawno wyparował, widać to było w stosunkowo słabych protestach po ogłoszeniu przez były serbski region niepodległości. Nie zmienia to jednak faktu, że serbscy politycy, nawet jeśli uważają inaczej, muszą na każdym kroku deklarować, że Kosowa nigdy nie oddadzą i że obywatele nie zostaną postawieni przed wyborem „albo Kosowo albo Unia”. Premier Cvetković zapewniał niedawno, że jeśli politycy jego koalicji musieliby stanąć przed taką decyzją, to są gotowi zrezygnować z unijnego członkostwa. Słowa te mają na celu nie dopuszczenie do wzrostu poparcia dla partii radykałów Šešelja i stronnictwa byłego sojusznika Tadicia, Vojislava Koštunicy, który po uznaniu deklaracji niepodległości Kosowa, ostatecznie zdecydował się na radykalnie antyeuropejski kurs. Siły proeuropejskie w Serbii skazane są na ryzykowne lawirowanie. Unijni partnerzy muszą być bardzo ostrożni, by nie stworzyć nierozważnymi decyzjami sytuacji, w której środowisko Tadicia mogło by straci zaufanie swoich wyborców.

Petar Petrović