Logo Polskiego Radia
PAP
migrator migrator 09.04.2010

Szturm "czerwonych koszul" na wyłączoną telewizję

Tysiące osób gromadzi się wokół stacji satelitarnej na północy Bangkoku. Żądają ponownego uruchomienia telewizji "Kanał Ludowy" (People Channel), wyłączonej w czwartek przez rząd. Stacja pomagała dziesiątkom tysięcy przeciwników rządu koordynować swoje protesty. Według najnowszych doniesień, siły bezpieczeństwa użyły przeciw protestującym gazu łzawiącego i armatek wodnych.

Wcześniej armia ostrzegła protestujących że na mocy wprowadzonego stanu wyjątkowego do rozproszenia demonstracji użyje gumowych kul.

W Bangkoku od około miesiąca gromadzą się dziesiątki tysięcy przeciwników obecnego premiera Tajlandii, żądają jego ustąpienie i rozpisania nowych wyborów. "Czerwone koszule' domagają się powrotu byłego szefa rządu, oskarżanego o korupcję Thaksina Shinawatry. Liczebność manifestacji, które odbywały się w ostatnich dniach w stolicy Tajlandii, oceniano nawet na 80 tysięcy osób.

Opozycja planowała na piątek demonstracje w 10 różnych punktach Bangkoku. Po wyłączeniu People Channel zdecydowano jednak, że wszyscy zgromadzą się przy stacji satelitarnej Thaicom na północy miasta.

Stan wyjątkowy w Bangkoku i kilku sąsiednich prowincjach ogłoszono w środę po tym gdy demonstranci wtargnęli na teren parlamentu.

Blokada portali, radia, telewizji

Rząd Tajlandii na mocy dekretu o stanie wyjątkowym wyłączył w czwartek kontrolowaną przez opozycję stację telewizyjną, a sąd wydał nakazy aresztowania siedmiu liderów opozycji, która chce obalić gabinet Abhisita Vejjajivy.

Sygnał opozycyjnej P-TV, anonsującej się jako "Kanał Ludowy", zgasł, gdy stacja nadawała bezpośrednią relację z protestów opozycyjnych "czerwonych koszul". Tak nazywają się uczestnicy ruchu domagającego się przywrócenia do władzy byłego premiera Thaksina Shinawatry, którzy demonstrują w Bangkoku od ubiegłego weekendu

Znikły z eteru także opozycyjne rozgłośnie radiowe i zablokowano 36 opozycyjnych portali internetowych.

Blokady na drogach, premier ewakuowany

Szef rządu zrezygnował z zaplanowanych podróży do Hanoi i Waszyngtonu.

"Ci, którzy wybrali drogę przemocy, zostaną aresztowani, ale sądzimy, że zdołamy przekonać innych demonstrantów do zaprzestania protestów" - oświadczył wobec dziennikarzy premier Abhisit.

"Naszym celem nie jest doprowadzenie do konfrontacji" - zapewnił rzecznik premiera Panitan Wattanayagorn.

Tajlandzkie siły bezpieczeństwa ustanowiły w czwartek wokół Bangkoku blokady na drogach, aby uniemożliwić dotarcie do miasta nowych demonstrantów. Jednak tego dnia wieczorem demonstrowało na ulicach Bangkoku - według oceny władz - co najmniej 10 000 przeciwników rządu.

Premier schronił się w koszarach wojskowych za miastem, a niektórzy ministrowie zostali ewakuowani śmigłowcami z Bangkoku.

Stan wyjątkowy w stolicy Tajlandii

Zastosowane przez rząd środki nadzwyczajne pozwalają wojsku przejąć kontrolę nad stolicą, wydać zakaz zgromadzeń ulicznych i ogłosić godzinę policyjną.

Na razie siły bezpieczeństwa w Bangkoku nie korzystają w pełni ze środków stanu wyjątkowego. Patrolują jedynie śródmieście stolicy, gdzie wstrzymano ruch kołowy, chociaż nadal funkcjonuje kolejka nadziemna. Luksusowe sklepy w centrum miasta zamknięte są od sześciu dni.

"Czerwone koszule" wezwały swych zwolenników na nową "masową demonstrację" w piątek. Dotąd szczytowym momentem demonstracji było wtargnięcie w środę na teren parlamentu, chociaż protestujący nie próbowali opanować jego siedziby i po 20 minutach wycofali się.

Uczestnicy demonstracji organizowanych przez opozycję domagają się ustąpienia obecnego rządu i rozpisania nowych wyborów. Popierają oni przebywającego na emigracji byłego premiera Thaksina Shinavatrę, który sprawował ten urząd w latach 2001-2006 i został usunięty wskutek wojskowego zamachu stanu. Zarzucano mu nepotyzm i korupcję.

Godzina policyjna została ogłoszona po raz ostatni przed rokiem, gdy "czerwone koszule" zaatakowały szczyt azjatyckich przywódców w Pattaya i następnie przeniosły swe protesty do Bangkoku. Było wówczas dwóch zabitych i sto osób odniosło rany.

ag, BBC News, PAP