Logo Polskiego Radia
PolskieRadio24.pl
Paweł Słójkowski 24.09.2020

Chaos, trenerskie roszady i niemoc w Europie. Legia gasi pożary i wznieca kolejne, Michniewicz w roli strażaka

Lato w Legii Warszawa stało pod znakiem pozytywnie ocenianych transferów i optymizmu po odzyskaniu mistrzostwa. Klub po raz kolejny zanotował jednak słaby początek sezonu i zdążył pożegnać się z marzeniami o grze w Lidze Mistrzów oraz trenerem Aleksandarem Vukoviciem. Czy po raz kolejny popełniono te same błędy?
  • Legia Warszawa od momentu przejęcia większości akcji klubu przez Dariusza Mioduskiego nie potrafi zaliczyć udanej batalii w europejskich pucharach
  • Na krajowym podwórku zespół ze stolicy spisuje się dobrze, jednak nie da się mówić o jego hegemonii
  • Kolejni trenerzy Legii nie spełniali pokładanych w nich oczekiwań
  • W czwartek o godzinie 20.30 Legia zmierzy się z Dritą Gnjilane w trzeciej rundzie kwalifikacji Ligi Europy

Hegemon? Nic z tego

W sezonie 2016/17 Legia Warszawa miała powody do świętowania. Klub ze stolicy obronił mistrzostwo kraju, ale przede wszystkim jako pierwszy od dwudziestu lat polski zespół zdołał zapewnić sobie awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Prestiż, wielkie pieniądze, możliwość sprawdzenia się z drużynami absolutnego topu - nie trzeba tłumaczyć, czemu rozgrywki te są dla wielu spełnieniem marzeń.

Legia Górnik 1200 east news.jpg
Ekstraklasa: Legia ma problem? Cezary Kucharski: piłkarze obrośli w piórka, a opinia o transferach to absurd

Mecze z Realem Madryt, Borussią Dortmund i Sportingiem Lizbona były powiewem wielkiej piłki, na który tak czekano. Towarzyszyły temu zapowiedzi dotyczące tego, że Legia dzięki pieniądzom z Ligi Mistrzów będzie bezkonkurencyjna na krajowym podwórku, zarówno pod względem finansowym, jak i sportowym. Jeśli chodzi o finanse, to być może tak jest, klubowy budżet jest największy z całej stawki, jednak w aspekcie sportowym nie ma mowy o przepaści.

Od kilku sezonów nie ma większych wątpliwości co do tego, że Legia przystępuje do rywalizacji w Ekstraklasie w roli faworyta, ale nie można uznać jej za hegemona, jakim jest choćby Dinamo Zagrzeb, które rządzi i dzieli w Chorwacji, seryjnie szkoli i sprzedaje talenty do silnych europejskich klubów i regularnie gra w Europie.

Wiele osób widziało już w drużynie mistrza Polski regularnego uczestnika europejskich pucharów, do których awans będzie nie splotem szczęśliwych okoliczności i korzystnych losowań, ale normą. Tak się nie stało, a tamten sezon był ostatnim, kiedy Legia mogła mierzyć się z naprawdę silnymi rywalami.

Później rozpoczął się okres przepełniony deklaracjami, zapowiedziami i patrzeniem na rzeczywistość przez różowe okulary. Wielu krytyków stołecznego zespołu mówi jednak otwarcie, że kilka ostatnich sezonów przypomina bardziej chodzenie w kółko niż rozwój i realizowanie długofalowej wizji.

Odwrót z Europy

Z pewnością nie takich wyników oczekiwał Dariusz Mioduski, kiedy 22 marca 2017 roku przejmował od Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzla stery w klubie.

Ambicje obecnego prezesa były jasne od samego początku, można o nich przeczytać praktycznie w każdym wywiadzie. Piłkarski raj, czy choćby tego raju przedsionek, który by do tych ambicji przystawał, pozostaje jednak cały czas poza zasięgiem.

Od 2017 roku Legia przegrywała w Europie kolejno z Astaną (Kazachstan), Sheriffem Tyraspol (Mołdawia), Spartakiem Trnawa (Słowacja), Dudelange (Luksemburg) i Glasgow Rangers (Szkocja). Cypryjska Omonia Nikozja dopełnia listę, na której za jedyny poważny zespół można uznać "The Gers".

Wielu kibiców stołecznego klubu przypomina sobie czasy, w których twarzą stołecznej ekipy był Bogusław Leśnodorski. Wtedy Legia biła się z nieporównywalnie lepszymi rywalami. I na ogół nie zawodziła, a jeśli już, to w starciach ze Steauą czy Ajaksem, nie wspominając już koszmarnego błędu organizacyjnego w rewanżu z Celtikiem.

Niemoc w Europie nie jest oczywiście tylko przypadłością Legii. W ostatnich latach piłkarska elita wyraźnie ucieka naszym ligowcom, choć na pierwszy rzut oka może się wydawać, że Ekstraklasa nie jest w tak fatalnej sytuacji. Produkt jest opakowany pierwszorzędnie, ale jego jakość staje się widoczna, kiedy przychodzi czas na weryfikację w starciu z zagranicznymi rywalami.

Na piłkarskiej mapie Europy mało jest miejsc, w których któryś z rodzimych zespołów nie zostałby pobity przez teoretycznie niżej notowanego rywala. To jednak aktualny mistrz kraju jest tym zespołem, który przez lata zbierał doświadczenie w europejskich pucharach. I wygląda na to, że koncertowo je roztrwonił.

Trenerska loteria

W przypadku Legii powodów takiego stanu rzeczy jest przynajmniej kilka. Widać jednak wyraźnie, że niektóre błędy się powtarzają. Przez lata największą krytykę zbierał dobór szkoleniowców. 

Na początku rządów Mioduskiego szybko zrezygnowana z Jacka Magiery, by sięgnąć po Romeo Jozaka, który przez lata pracował w Dinamie Zagrzeb i był uznawany za człowieka, który bardzo przysłużył się rozwojowi tamtejszej akademii. Sęk w tym, że w dorosłym futbolu nigdy nie prowadził żadnej drużyny. 

Ostatecznie poprowadził zespół w 27 spotkaniach. Później zespół przejął Dean Klafurić, asystent Jozaka. Chorwat wywalczył mistrzostwo i Puchar Polski, ale także został odprawiony z kwitkiem na początku kolejnego sezonu.

Kolejnym, który zawitał na Łazienkowską, był Ricardo Sa Pinto. Po Portugalczyku spodziewano się wiele, ale szybko wyszło na jaw, czemu szkoleniowiec nie potrafił zagrzać na dłużej miejsca w kolejnych klubach.

Nie widać było deklarowanej przez Dariusza Mioduskiego długofalowej wizji budowy klubu, zatrudnianie kolejnych szkoleniowców przypominało loterię, trudno znaleźć tu prawidłowość i sens. Przy tym żadne z rozwiązań prezesa nie zakończyło się tym, by Legia zrobiła kolejny krok w swoim rozwoju. 

- Nie trenerzy są problemem Legii, lecz decyzje o ich zwalnianiu i zatrudnianiu. A te są w prostej linii odbiciem, z jednej strony obawy o utratę wizerunku, a z drugiej chęci podreperowania finansów. Panika po prostu. I tak to się kręci bez sensu - skomentował politykę zatrudniania kolejnych szkoleniowców Andrzej Janisz. To tylko jeden z wielu głosów dotyczących tego, że Mioduski ma pojęcie o biznesie, jednak niekoniecznie odnajduje się w piłkarskich realiach, a do tego nie otacza się ludźmi, którzy byliby w stanie skutecznie doradzać.

Zmianą miał być Aleksandar Vuković. Jako piłkarz Serb dwukrotnie grał w barwach Legii, w sumie licznik jego występów stanął na 202 spotkaniach, sięgał z nim po dwa mistrzostwa kraju oraz Puchar Polski. Wielokrotnie wybiegał na murawę z opaską kapitańską na ramieniu.

Od 2015 roku pełnił funkcję asystenta trenera. Musiał długo czekać na swoją szansę, jednak okazało się, że kiedy ją dostał, zdołał ją wykorzystać. Przynajmniej na tyle, by poradzić sobie z krytyką, która towarzyszyła mu w pierwszym okresie pracy.

Pojedynek z Henningiem Bergiem, który pracował przy Łazienkowskiej i wrócił do Warszawy razem z Omonią Nikozja, okazał się jednak dla Vukovicia bolesną porażką. Chwilę później nastał mecz z prowadzącym w tabeli Górnikiem Zabrze, w którym stołeczny zespół został dosłownie upokorzony. Przegrał 1:3 przed własną publicznością, nie miał nic do powiedzenia.

Vuković, podobnie jak kilku jego poprzedników, pożegnał się z pracą kilka miesięcy po zdobyciu mistrzostwa. W poniedziałek na stanowisku zastąpił go Czesław Michniewicz.

Selekcjoner reprezentacji U-21 miał niewiele czasu na to, by uporządkować zespół - w czwartek Legię czeka mecz z kosowską Dritą Gnjilane w trzeciej rundzie kwalifikacji do Ligi Europy. Teoretycznie Legia jest zdecydowanym faworytem tej konfrontacji, jednak patrząc na ostatnią formę i ostatnie sezony w Europie, trudno podchodzić spotkania ze spokojem.

- Sporo graczy znam - z niektórymi pracowałem w reprezentacji, wielu znam z boiska. Jest kilku zawodników, którym będę musiał się bliżej przyjrzeć, ale w tym zawodzie musisz umieć reagować szybko, szybko wyciągać wnioski. Jestem na to przygotowany, bywałem w takich sytuacjach w przeszłości, więc absolutnie mnie to nie przeraża. Cieszę się, że jestem w tym miejscu i że będę miał okazję pracować w Legii. I wspólnie tworzyć nową historię - zapowiedział nowy trener.

Czytaj także: 

Wysokie ryzyko

Wiele zastrzeżeń można mieć też do transferów, które były przeprowadzane na przestrzeni lat. Nie jest oczywiście tak, że każdy sprowadzony zawodnik nie sprawdzał się w Warszawie. Za rządów Mioduskiego do Legii dołączyli Artur Jędrzejczyk, Thibault Moulin, Cafu, Marko Vesović, Carlitos czy Luquinhas. Każdy z nich podniósł poziom sportowy zespołu.

Oprócz tego zdołano wypromować też kilku młodych piłkarzy, jak na przykład Radosław Majecki czy Sebastian Szymański, za których Legia dostała w sumie kilkadziesiąt milionów złotych. Sęk w tym, że w międzyczasie przez lub przewinęło się wielu graczy, których trzeba uznać za transferowe wpadki. Eduardo, Hildeberto, Ivan Obradović, Salvador Agra czy Chris Phillips to tylko część nazwisk na liście.

Klubowa polityka transferowa zakłada wykładanie większych pieniędzy na graczy, na których będzie można w niedalekiej przyszłości zarobić pokaźne kwoty - jak chociażby Bartosz Slisz, który kosztował blisko 2 miliony euro. Trzeba wziąć jednak pod uwagę, że poruszanie się na rynku jest cały czas grą na wysokim ryzyku. Wielu obiecujących piłkarzy z Ekstraklasy także nie będzie chciało szukać przystanku, który zapewni im odskocznię do znacznie większych klubów - polski rynek już teraz jest pod lupą mocniejszych lig. 

Legia wciąż nie jest w stanie finansowo konkurować z potężniejszymi ligami, tak samo jak nie potrafi zatrzymać swoich najlepszych zawodników. Transfery z klubu to wciąż konieczność, by łatać klubowy budżet, którego nie zasilają miliony z europejskich pucharów.

Czesław Michniewicz 1200 EN.jpg
Czesław Michniewicz: tak, mam świadomość, co się dzieje z trenerem Legii jak nie wygrywa

W tym roku Legia zdołała zakończyć ważny projekt. Legia Training Center w Książenicach jest najnowocześniejszym ośrodkiem szkoleniowo-treningowym w Polsce. Cel wydaje się jasny - regularne zasilanie pierwszego zespołu młodymi zawodnikami, choćby na wzór Lecha Poznań. Tyle tylko, że wiemy doskonale, że w przypadku "Kolejorza" inwestycja w młodzież przełożyła się tylko na zarabiane na jej sprzedaży pieniądze, nie na liczbę mistrzostw i trofeów.  

Czy w Legii rozpoczął się kolejny cykl, w którym Czesław Michniewicz najpierw sprawdzi się w roli strażaka, uspokoi sytuację, sięgnie po tytuł, a jesienią będzie musiał bać się o swój los? To jedna z możliwości, którą podpowiadają wydarzenia z ostatnich lat. 

W czwartek zobaczymy pierwszy mecz za kadencji nowego szkoleniowca. I od razu będzie to spotkanie, w którym porażka nie wchodzi w grę - faza grupowa Ligi Europy to cel, który jest dla wszystkich jasny i ewentualne potknięcie z Dritą Gnjilane będzie uznane za kompromitację. 

W kolejnej, decydującej rundzie kwalifikacji, na Legię czeka Karabach Agdam, który będzie musiał przyjechać do Warszawy. Te dwa mecze w dużej mierze zdefiniują to, jak będzie odbierany cały sezon w wykonaniu klubu.

Mecz Legia Warszawa - Drita Gnijlane w czwartek 24 września o godzinie 20.30. 

W środę Lech Poznań rozgromił 5:0 cypryjski Apollon Limassol w meczu 3. rundy eliminacji piłkarskiej Ligi Europy. "Kolejorz" nie był w tym starciu faworytem, jednak rozegrał kapitalne spotkanie.

Czytaj także:

/ps