Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Agnieszka Jaremczak 25.10.2014

Poroszenko - prezydent na trudne czasy Ukrainy

Jak historia zapamięta Petro Poroszenkę? Czy będzie tym prezydentem, za czasów którego doszło do upadku kraju, czy też uda mu się wyrwać Ukrainę z kleszczy Rosji?

W maju wygrał wybory prezydenckie. Było to niedługo po aneksji Krymu przez Rosję oraz po rozpoczęciu działań przez prorosyjskich separatystów na wschodzie Ukrainy. Dziś jego ugrupowanie jest liderem przedwyborczych sondaży. Jeśli wynik się potwierdzi, to po 26 października kurs Ukrainie będzie wyznaczać nie kto inny, jak właśnie Petro Poroszenko.

Od wielu miesięcy mówi, że dwa najważniejsze cele jego rządów to: wzmocnienie bezpieczeństwa kraju oraz walka z korupcją. W tej pierwszej dziedzinie, jak na razie niewiele udało się osiągnąć.

- Na wschodzie Ukrainy ma miejsce niewypowiedziana wojna. Ona jest finansowana przez siły z zagranicy. Biorą w niej udział przedstawiciele sił zbrojnych Rosyjskiej Federacji. A jej cel jest jasny: chodzi o to, żeby zerwać wybory prezydenckie, które będą 25 maja. Oczywiście w dalszej perspektywie osłabić także państwo i rozerwać je na kilka kawałków. Jednak my do tego nie dopuścimy - mówił tuż przed wyborami w wywiadzie dla Polskiego Radia.

Diagnozę tę potwierdziły wydarzenia, jakie miały miejsce w kolejnych miesięcach. Dziś już nikt nie ma wątpliwości, że celem Kremla jest zdestabilizowanie Ukrainy, tak by pogrążona w wewnętrznym chaosie mogła stać się łatwym łupem. Bo - jak podkreślają eksperci - Władimir Putin dąży nie tyle do podbicia Ukrainy, ile podporządkowania i zwasalizowania jej na wiele lat.

Król czekolady prezydentem

Petro Poroszenko urodził się w 1965 roku pod Odessą. Z wykształcenia jest ekonomistą do spraw handlu międzynarodowego. Od początku lat 90. zajmował się biznesem. Na Ukrainie nazywany jest królem czekolady, ponieważ jest związany z jednym z największych ukraińskich producentów słodyczy. Jest także właścicielem telewizyjnego Kanału 5, który odegrał kluczową rolę zarówno w czasie Pomarańczowej Rewolucji jak również podczas ostatnich protestów na Majdanie.

W 2012 roku zajmował 11 miejsce na liście najbogatszych Ukraińców. Jego majątek szacowano wtedy na 1,3 mld dolarów.

Od lat ma opinię polityka prozachodniego. Gdy zostawał ministrem rozwoju gospodarczego i handlu w rządzie Mykoła Azarowa komentowano, że ma przede wszystkim poprawić wizerunek rządu i sprawić, że będzie on lepiej oceniany na Zachodzie.

Praca w rządzie Azarowa nie związała mu rąk i kilka lat później wystąpił przeciwko byłemu szefowi. Zaangażował się w protesty, jakie jesienią ubiegłego roku rozpoczęły się na kijowskim Majdanie. Uważany jest nawet za jednego z ich sponsorów. Pod koniec Majdanu, w lutym tego roku, kiedy już było wiadomo, że władza Wiktora Janukowycza to słoń na glinianych nogach, stanął ramię w ramię z innymi liderami protestów. Jednoznacznie opowiedział się za prozachodnimi dążeniami swoich rodaków.

Po obaleniu rządów Janukowycza pozostawał jednym z kluczowych graczy. Był kandydatem do objęcia funkcji przewodniczącego Rady Najwyższej, później wymieniano go w gronie pretendentów do stanowiska szefa rządu. Ostatecznie wystartował w wyborach prezydenckich.

Już pierwsze sondaże pokazały, że cieszy się wielkim poparciem i nikt nie jest w stanie stanąć mu na drodze w tym wyścigu. Od początku domagał się nowych, zachodnich gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. Tłumaczył, że kryzys krymski pokazał, że dotychczasowe z 1994 roku okazały się nieskuteczne. - Nowy specjalny traktat powinien zastąpić memorandum budapeszteńskie z 1994 roku podpisane przez USA, Wielką Brytanię i Rosję (po zrzeczeniu się przez Ukrainę postsowieckich arsenałów broni nuklearnej), ponieważ nie zapobiegło inwazji Krymu, choć gwarantowało terytorialną integralność Ukrainy - mówił w wywiadzie dla tygodnika "Sunday Telegraph".

Przekonywał też zachodnich polityków, że rosyjska agresja stwarza zagrożenie nie tylko dla Ukrainy. - Dzisiaj ta agresja jest wymierzona w Ukrainę, jutro może być wymierzona w kraje nadbałtyckie, a pojutrze może się okazać, że dotknie Polskę - te słowa wielokrotnie padały z jego ust.

Już po zwycięstwie wyborczym ofensywa armii ukraińskiej zaczęła przynosić pierwsze efekty. W czerwcu i lipcu odnotowywano kolejne zwycięstwa na wschodnim froncie. Działo się tak do czasu, gdy Moskwa postanowiła wzmocnić separatystów. Już nie tylko sprzęt, ale także swoich żołnierzy zaczęła wysyłać w rejon konfliktu. Poroszenko musiał z przerażeniem patrzeć na klęskę.

(źródło: STORYFUL/x-news)

We wrześniu, w wywiadzie dla ukraińskich mediów, z goryczą przyznał: na wschodzie straciliśmy nawet 65 procent naszego sprzętu. - Nie było czym się bronić - mówił. To niezwykłe słowa w ustach prezydenta. Padły one zaledwie kilka dni po wizycie w Stanach Zjednoczonych. - Ukraina potrzebuje broni! Ukraina potrzebuje "śmiercionośnego i nieśmiercionośnego sprzętu wojskowego" - apelował do amerykańskich kongresmenów. Przekonywał, że pomoc inna niż broń to w tej trudnej sytuacji za mało. - Koce czy noktowizory też są ważne, ale nie wygramy wojny z ich pomocą - powiedział.

(źródło: CNN Newsource/x-news)

Pozostawiony bez pomocy musiał iść na kolejne ustępstwa wobec separatystów. Kilka dni temu podpisał ustawę, która przewiduje nadanie na trzy lata specjalnego statusu władzom samorządowym na terenach kontrolowanych przez separatystów w obwodzie donieckim i ługańskim. Dokument zezwala władzom tych rejonów na nawiązywanie współpracy z organami samorządowymi Federacji Rosyjskiej. Miałoby się to odbywać na podstawie umów o współpracy transgranicznej.

Ustawa przewiduje ponadto przeprowadzenie wyborów samorządowych, których kadencja nie będzie mogła być skrócona. Ustawa mówi również o utworzeniu w rejonach o specjalnym statusie "milicji ludowej", która będzie powoływana decyzją organów samorządowych.

Separatyści mówią, że nie akceptują tych rozwiązań. Chcą na początku listopada wybrać swoje władze. W odpowiedzi pada odpowiedź: jeśli na urzędowych budynkach w tych rejonach nie będą powiewać ukraińskie flagi, nie dostaniecie z Kijowa hrywny pomocy.

Wizja Poroszenki>>>

Wizja Ukrainy, jaką kreśli Poroszenko jest jasna: chcemy państwa nowoczesnego, demokratycznego budowanego na wzór państw zachodnich. Już po ratyfikacji umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską mówił, że celem jest pełna integracja. Miałoby do niej dojść w ciągu sześciu lat.

Raz jeszcze wypowiedź z wywiadu dla Polskiego Radia. - Jeśli Polacy byliby takimi pesymistami, to nigdy by nie przeprowadzili tych reform, które przeprowadzili. Proszę zauważyć, że poparcie dla integracji europejskiej jest coraz wyższe. Sięga już ponad 60 procent. To świadczy o tym, że europejskie wartości są dla Ukraińców coraz ważniejsze - powiedział.

Jednocześnie dąży do przyznania Ukrainie specjalnego statusu w NATO. O przystąpieniu do Sojuszu Północnoatlantyckiego na razie nie ma mowy. Zresztą nie chce tego zdecydowana większość Ukraińców. Choć - jak podkreślił Poroszenko w jednym z wywiadów - agresja Rosji doprowadziła do tego, że za przystąpieniem Ukrainy do NATO opowiada się obecnie 39 proc. jej obywateli, czyli dwa razy więcej niż przed konfliktem rosyjsko-ukraińskim.

- Poparcie dla wstąpienia Ukrainy do NATO jest obecnie wśród mieszkańców kraju za niskie, by włączać tę ideę do rzeczywistego planu działań. Jeśli poparcie dla idei jest niższe niż 50 procent, to znaczy, że nie możemy jej wykorzystywać, bo to rozbiłoby kraj - przyznał.
Walka z korupcją nazywaną "rakiem niszczącym Ukrainę" ma być jednym ze sposobów uzdrowienia tego kraju. W Indeksie Percepcji Korupcji Transparency International w 2013 roku Ukraina zajęła 144. miejsce pośród 175 badanych krajów, uzyskując 25 punktów w 100-stopniowej skali, gdzie 0 oznacza największe skorumpowanie, a 100 najwyższą transparentność. W tym samym rankingu Polska zajęła 38. miejsce.

Pakiet ustaw został niedawno przyjęty przed Radę Najwyższą.

Można się spodziewać, że parlamentarzyści wybrani w najbliższą niedzielę wzmocnią dotychczasową linię prezentowaną przez prezydenta.

Agnieszka Jaremczak, PolskieRadio.pl