Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Juliusz Urbanowicz 04.12.2014

Eks-misja Afganistan [analiza]

Dobiega końca największa polska operacja wojskowa od czasów II wojny światowej. Nie znaczy to jednak, że nasi żołnierze nie będą już ginąć w Afganistanie. Nie sposób też ogłosić zwycięstwo.
Afgańska armia liczy 350 tysięcy, są w niej także kobiety. Czy poradzi sobie  w walce z talibami po wyjeździe żołnierzy NATO?Afgańska armia liczy 350 tysięcy, są w niej także kobiety. Czy poradzi sobie w walce z talibami po wyjeździe żołnierzy NATO? JALIL REZAYEE/ PAP/EPA.
Galeria Posłuchaj
  • Afganistan - koniec polskiej ambasady. Relacja Wojciecha Cegielskiego (IAR)
  • Relacja Wojciecha Cegielskiego z Kabulu o tym, jak przez 13 lat obecności obcych wojsk zmienił się Afganistan (Sygnały dnia/Jedynka)
  • Wojciech Cegielski: „W Kabulu widać zmiany. W mieście w ostatnich latach wyrosły nowe budynki, więcej jest zieleni(…)”.
Czytaj także

Po prawie 13 latach obecności w najbardziej niestabilnym kraju Azji ostatnich lat, polscy żołnierze wracają do ojczyzny. Nie przybywają pokonani, lecz trudno ich też fetować, jako zwycięzców. Pozostaje ulga – że znów są w domu.

Z tarczą czy na tarczy?

Skoro wojna jest aktem przemocy w celu zmuszenia przeciwnika do wykonania woli zwycięzcy – jak twierdził słynny teoretyk wojskowości Carl von Clausewitz - to do czego zachodni interwenci zdołali zmusić talibów?

Bilans tej interwencji, określanej w języku dyplomacji, jako „misja” Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (International Security Assistance Force – ISAF) jest zagmatwany. Nie da się powiedzieć, że polscy żołnierze wracają z tarczą, choć – z drugiej strony - nie ponieśli także klęski. Z wojskowego punktu widzenia, nie zostali przecież pokonani na polu walki, wypełniali swoje zadania i okupili je daniną krwi na obcej ziemi. Zginęło 43 naszych żołnierzy i dwóch pracowników wojska, 361 osób odniosło rany. W sumie w Afganistanie służyło ponad 28 tys. polskich żołnierzy i pracowników wojska.

Wielkie pakowanie. Polscy żołnierze wracają z Afganistanu >>>

Wycofujemy nasz kontyngent wojskowy, pozostawiając Afganistan, który wcale nie jest dziś bardziej bezpiecznym miejscem, niż był w 2001 roku, gdy państwa zachodnie zdecydowały się tam interweniować – w odwecie za ataki terrorystyczne Al-Kaidy w USA.

Jedynie więc z gorzką ironią można by rzecz, że cała ta operacja została uwieńczona powodzeniem - w rezultacie wygaszanej  „misji pokojowej i stabilizacyjnej” sytuacja w Afganistanie bez wątpienia została ustabilizowana: niemal nic się tam nie zmieniło. A jeśli tak, to na gorsze. Wedle ONZ, w pierwszym półroczu liczba ofiar cywilnych w Afganistanie wyniosła 1700 osób, co sprawia, że obecny rok może być najbardziej krwawy w całym trzynastoleciu zachodniej operacji wojennej.

Fiasko "zawodowych pomagaczy"

Polski ambasador w Afganistanie Piotr Łukasiewicz uważa, że Afgańczycy nie zdołali zbudować struktur państwa. Odpowiedzialność za tę sytuację spada także na Zachód. - Afgańczycy ostatnich kilkanaście lat przeżyli pod pewnym parasolem zagranicznej obecności. Oprócz tego, że była tam olbrzymia armia ISAF, była tam też niewidoczna armia konsultantów, zawodowych pomagaczy, którzy nie byli w stanie przekazać swoich doświadczeń Afgańczykom - tłumaczy w rozmowie z Polskim Radiem nasz ambasador.

Transformacji Afganistanu przeszkadzają też jego groźni sąsiedzi: Iran i Pakistan, rozgrywając na jego terenie swoje geopolityczne interesy.

Na jakiś czas Polacy, wspólnie z Amerykanami i innymi członkami koalicji międzynarodowej, zdołali poskromić talibów, jednak ich nie pokonali - raczej trzymali w szachu ze swoich baz.

Obecnie jednak, to bardziej talibowie mają powody do radości – i chcą przekonać świat, że wojska USA i innych państw NATO uciekają z podkulonymi ogonami – oddając im pole. To dlatego tuż przed wycofaniem zagranicznych sił zaczęli zacieklej atakować cudzoziemców, nie tylko żołnierzy, lecz i cywilów. Kabul dosłownie zadrżał w posadach od licznych samobójczych ataków bombowych „last minute”.

Utopione miliardy

Dalekosiężne cele wojskowe Zachodu nie zostały osiągnięte w trakcie operacji afgańskiej NATO. Fanatyczni islamscy bojownicy, jakimi są talibowie, nie zostali zniszczeni w konfrontacji z najpotężniejszym sojuszem wojskowym świata. Ich partyzancka i terrorystyczna wojna trwa, w ostatnich dniach bomby wybuchały w centralnych punktach afgańskiej stolicy.

(źródło: EU EBS/x-news)

W rezultacie, nie mogło być też mowy o zrealizowaniu zamierzeń polityki cywilnej. Gospodarka i społeczeństwo Afganistanu nie mają się dziś ani na jotę lepiej niż przed operacją rozpoczętą 13 lat temu.

Tymczasem koszty finansowe interwencji NATO były ogromne: na każdego Afgańczyka przypadło łącznie 30 tysięcy wydanych dolarów, czyli w przybliżeniu 2,5 tysiąca dolarów każdego roku - równowartość około 10 tysięcy złotych. Za taką sumę każdy z nich mógłby znacząco poprawić swój los. Jednak poziom biedy pozostał taki sam, a w niektórych regionach nieszczęsnego kraju sytuacja nawet się pogorszyła. Do ogromnych rozmiarów wzrosła korupcja – dodatkowej pożywki dostarczyły właśnie środki z Zachodu.

Stabilizacja na włosku

Sytuacja polityczna w Afganistanie jest bardzo krucha. Od końca września w obozie uzależnionych od Zachodu polityków trwa prowizoryczny, ułomny kompromis. Zostały rozdzielone stanowiska pomiędzy liderów dwóch zantagonizowanych grup etnicznych: Pasztuna - Aszrafa Ghaniego oraz Tadżyka - Abdullaha Abdullaha. Pierwszy został prezydentem, drugi premierem. Jednak rządu nie udało się sformować do dzisiaj – kilka miesięcy po wyborach! Z punktu widzenia przybyszy z Zachodu ta sytuacja jest szokująca. Dla Afgańczyków to nic nowego pod słońcem. Dla wielu członków społeczeństwa, które ma strukturę plemienną, rząd centralny jest pojęciem abstrakcyjnym – choć mówimy o rządzie, który ma przejąć już niemal pełną odpowiedzialność za kraj.

A „niemal”, dlatego, że w Afganistanie od 1. stycznia nadal pozostaną zachodni żołnierze. Tyle, że będzie ich ponad 10 razy mniej. Ze 130 tysięcy pozostanie około 10- 12 tysięcy. Mają szkolić oraz wspierać miejscowe siły zbrojne i porządkowe. Nowa misja nie będzie miała charakteru bojowego, a jednostki w niej uczestniczące nie będą bezpośrednio uczestniczyły w zwalczaniu rebeliantów oraz w operacjach antynarkotykowych. Sojusz Północnoatlantycki dopuszcza prowadzenie działań bojowych jedynie w przypadku sił specjalnych. Tak okrojona misja nosi miano „Stanowcze wsparcie” (ang. Resolute support).

Z Afganistanu nie wycofają się całkowicie także polscy żołnierze – w nowym roku będzie ich do 150. - Polscy żołnierze nie będą brać udziału w operacjach prowadzonych na terytorium Afganistanu przez afgańskie siły bezpieczeństwa. Trzon kontyngentu stanowić będą doradcy - podkreślił wicepremier, szef MON Tomasz Siemoniak.

Gospodarka wojenna

Nietrudno zgadnąć, że gospodarka kraju w warunkach toczących się działań zbrojnych nie może się normalnie rozwijać. Produkcja ma wprawdzie wzrosnąć o 1.5% w tym roku, co mogłoby być godnym uwagi wynikiem w Europie, ale w Afganistanie szybsze jest tempo przyrostu liczby ludności, co oznacza, że dochód narodowy de facto maleje. Rząd szacuje, że dziura budżetowa wyniesie 500 mln. Będzie przekonywał do jej zasypania darczyńców na konferencji w Londynie, która rozpoczyna się momencie wycofania prawie całości sił koalicji zagranicznych wojsk.

Pracy potrzebuje co roku prawie pół miliona więcej osób niż dotychczas. Tymczasem, w związku z zakończeniem wielotysięcznej misji, pracy będzie jeszcze ubywać, zamiast przybywać. Skurczy się bowiem gwałtownie liczba cudzoziemców, przy których Afgańczycy mogli sprawować funkcje pomocnicze. Wraz z wojskiem wyjeżdża spora fala cywilów z organizacji pozarządowych: pomocowych, humanitarnych. Wielu Afgańczyków już potraciło pracę – od stycznia cudzoziemscy cywile albo wyjechali, albo zamknęli się w szczelnie odgrodzonych częściach miasta. Na wszystkich padł blady strach – po tym, jak na początku roku w samobójczym ataku na popularną restaurację w Kabulu zabitych zostało 18 cudzoziemców.

Talibowie z zapalonym lontem

Scena polityczna i życie gospodarcze mogą wylecieć w powietrze w każdej chwili. Talibowie trzymają w rękach zapalony lont. Zdaniem wojskowych ekspertów, są silniejsi niż kiedykolwiek.

Wprawdzie za przeciwnika mają liczącą 350 tysięcy, a więc – przynajmniej na papierze - potężną armię podporządkowaną rządowi, ale pytanie - jak długo pozostanie ona karna i lojalna wobec władz w Kabulu po wyjeździe cudzoziemców? Niedawno talibowie zajęli dużą bazę wojskową Camp Bastion w południowej prowincji Helmand. Armia musiała bazę odbijać przez trzy dni. Placówkę przekazały siłom rządowym wycofujące się jednostki USA i Wielkiej Brytanii.

Starożytna maksyma głosi: "jeśli nie możesz pokonać wroga, przyłącz się do niego". Zgodnie z nią, na początku grudnia, Aszraf Ghani wznowił tajne rokowania z talibami, które miałyby ich wciągnąć do systemu sprawowania władzy.

Operacja wycofywania sił zachodnich jest rozłożona na kilka etapów. Od czerwca ubiegłego roku oddziały NATO wycofały się z linii frontu do baz. Obowiązki bojowe przejęli żołnierze afgańscy. W ciągu zaledwie 2 ostatnich lat armia afgańska straciła ponad 9 tysięcy zabitych, czyli prawie trzy razy więcej niż NATO w ciągu całych 13 lat.

W bardzo okrojonej formule, operacja wojskowa Sojuszu w Afganistanie będzie jeszcze kontynuowana do końca 2016 roku. Ubytki ludzi w mundurach ma zastąpić intensyfikacja działań powietrznych, o którą zabiegają w Waszyngtonie prozachodni liderzy. Bombardowania talibów mają ich temperować, wspierać działania afgańskich żołnierzy oraz – co może najważniejsze – podtrzymywać morale – i to zarówno zredukowanych wojsk NATO, jak i Afgańczyków. Sęk w tym, że Biały Dom koncentruje się obecnie na nalotach przeciwko dżihadystom Państwa Islamskiego w Iraku oraz Syrii.

Zima raczej nie zmieni wiele na afgańskim froncie. Ale wiosną talibowie na pewno rzucą się do natarcia, by udowodnić, że to oni staną się rzeczywistymi gospodarzami kraju po rejteradzie sił zachodnich.

Juliusz Urbanowicz, PolskieRadio.pl