Akcję zorganizowała czołowa opozycyjna Zjednoczona Partia Obywatelska Białorusi. Pikieta formalnie odbywała się w ramach agitacji przed wyborami do władz lokalnych.
Uczestnicy pikiety zorganizowanej przed "kamarouskim bazarem", a więc jedynym z najludniejszych miejsc białoruskiej stolicy trzymali plakaty z hasłami: "Putin - ręce precz od Ukrainy”, "Rosja to wojna” i "Nie dla rosyjskich baz na Białorusi”.
Anatolij Labiedźka, lider Zjednoczonej Partii Obywatelskiej powiedział Polskiemu Radiu, że ludziom trzeba tłumaczyć sens rosyjskiego imperializmu. - W głowach ludzi jest wielki mętlik wywołany propagandą płynącą z ekranów rosyjskich i białoruskich kanałów telewizyjnych - zaznaczył.
Polityk podkreślił, że trzeba głośno mówić o tym, że przykład Ukrainy pokazuje, że z istnieniem rosyjskich baz na Białorusi wiąże się niebezpieczeństwo. Demonstracja wywołała gorącą dyskusję wśród ludzi. Jedni mówili, że trzeba wspierać sojuszniczą Rosję. Inni twierdzili, że Moskwa nie ma prawa ingerować w wewnętrzne sprawy niezależnego państwa, jakim jest Ukraina.
IAR/agkm
Informacje o Białorusi: Raport Białoruś, serwis portalu PolskieRadio.pl
Fotografie: Włodzimierz Pac, Polskie Radio
Podczas pikiety dochodziło do sporów, jeden z mieszkańców Mińska chciał nawet wyrwać plakat: