Logo Polskiego Radia
polskieradio.pl
Agnieszka Kamińska 12.12.2014

Wołodymyr Parasiuk: Ukraińcy oddali życie, by wejść do Unii Europejskiej

Oprócz Ukraińców nikt w historii nie umierał za integrację z Europą. Dołączymy do Unii Europejskiej - to jest nasz cel – mówił portalowi PolskieRadio.pl Wołodymyr Parasiuk, najsłynniejszy sotnik Majdanu, obecnie ukraiński poseł.
Wołodymyr ParasiukWołodymyr Parasiukarchiwum prywatne

Znany działacz Samoobrony Majdanu, żołnierz batalionu Dnipro-1 i deputowany Rady Najwyższej 27-letni Wołodymyr Parasiuk nie ma wątpliwości, że Ukraina przyłączy się do struktur zachodnich. Przypomniał, że w żadnym kraju ludzie nie ginęli po to, by ich państwo mogło obrać europejski kierunek cywilizacji. - Nasz protest nosił nazwę ”Euromajdan”, to nie był po prostu  - "Majdan" - zaznaczył. Jest przekonany, że w kraju ostatecznie zwycięży wola reform – młodzi ludzie w parlamencie zastąpią ostatecznie polityków starego typu, opierających się na wpływach oligarchów i biznesu.

Wołodymyr Parasiuk, który sam spędził na froncie sześć miesięcy, podkreślił, że ukraińskie wojsko potrzebuje obecnie niemal wszystkiego. Liczy na pomoc Zachodu w zakresie  uzbrojenia i szkoleń. Mówił, że żołnierzom brak i podstawowych rzeczy – marzną, bo nie wszyscy dostają ciepłą odzież. Wołodymyr Parasiuk zaznaczył, że w związku z kryzysem gospodarczym na Ukrainie zmniejszyła się znacznie skala pomocy, jaką wcześniej wśród Ukraińców zbierali dla armii wolontariusze.

Wołodymyr Parasiuk jest autorem najsłynniejszego apelu Euromajdanu, który już przeszedł do historii Ukrainy. Po tym, gdy w początkach 2013 roku na ulicach Kijowa zastrzelono około stu ludzi, mówiło się o wprowadzeniu stanu wojennego, do stolicy Ukrainy przyjechali szefowie MSZ Polski, Niemiec i Francji, którzy wymogli na Wiktorze Janukowyczu podpisanie porozumienia z politykami opozycji. Zakładało ono m.in. wycofanie oddziałów siłowych z Kijowa (co zostało praktycznie od razu zrealizowane) i przeprowadzenie wyborów prezydenckich, najpóźniej w grudniu 2014 roku.  Majdan nie chciał jednak widzieć Wiktora Janukowycza u władzy ani dnia dłużej Gdy opozycja prezentowała wyniki porozumienia, przyjmowane z oburzeniem przez Majdan, jeden z sotników wszedł na scenę i wygłosił ultimatum – albo Janukowycz opuści Kijów do rana, do godziny 10, albo Samoobrona Majdanu zacznie szturm. Tak mówił Wołodmyr Parasiuk w imieniu ludzi zebranych na Majdanie i jego słowa wywołały entuzjazm. Wiktor Janukowycz rzeczywiście tej nocy opuścił Kijów. W rezultacie, nazajutrz parlament zdecydował, że prezydent samowolnie odsunął się od pełnienia obowiązków.

Wołodymyr Parasiuk jeździł następnie z pomocą dla żołnierzy na Krym, a potem wziął udział w wojnie w Donbasie, gdzie został ranny podczas ciężkich walk w kotle iłowajskim. Trafił do niewoli. Ojciec Wołodymyra walczył także na wschodzie Ukrainy, w innej rocie batalionu Dnipro. Wraz z synem był wcześniej na Majdanie. Siostra Iryna zajmuje się organizowaniem pomocy społecznej dla armii.

Wołodymyr
Wołodymyr Parasiuk i jego towarzysze z pola walki. Archiwum prywatne

Zachęcamy do przeczytania wywiadu:

PolskieRadio.pl: Czy mógłby pan opowiedzieć o sobie? Skąd pan pochodzi, jak to się stało, że pan trafił na Majdan?

Wołodymyr Parasiuk, poseł Wierchownej Rady, były sotnik Majdanu: Urodziłem się w Majdanie. To wieś w pobliżu Lwowa. Przyszedłem na świat tego samego dnia, co Wiktor Janukowycz,  9 lipca, tylko później. Mam 27 lat. Mieszkam we Lwowie. Tam spędziłem niemal całe dotychczasowe życie, uczyłem się, pracowałem. Zajmowałem się rodzinnym biznesem.

A Majdan – to wspólna sprawa obywateli Ukrainy. Pojechałem tam, bo był to ważny moment dla państwa. I pojawiliśmy się tam w ciągu pierwszych dni protestu.

Już w listopadzie? Przeczytał pan na Facebooku wpis dziennikarza Mustafy Najema, wzywający do protestu przeciw decyzji Janukowycza o niepodpisaniu umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską?

Nie. Przekazano mi, że ludzie gromadzą się na Majdanie. Zbierali się tam wówczas studenci. A potem okazało się, że wszystko potrwało o wiele dłużej. Mityng rozrósł się w prawdziwą rewolucję, a w końcu w powstanie. Potem zaczęła się wojna. I teraz w naszym państwie wciąż zdajemy egzamin, z tego, kim naprawdę jesteśmy. Nasz naród zdaje egzamin.

Od zawsze aktywnie uczestniczyłem w działalności społecznej w Ukrainie. Byłem członkiem bractwa studenckiego. Jeździłem na Majdan i w 2004 roku. Zawsze gdy widziałem, że jest możliwość zmiany, że ludzie się jednoczą, bo dzieje się coś złego – przyłączałem się. I byłem na Majdanie niemal cały czas, aż do momentu, gdy Wiktor Janukowycz wyjechał z Ukrainy.

Pana wystąpienie na Majdanie przyniosło przełom.

Ponieśliśmy wiele ofiar. Można było zacząć naprawdę budować państwo, a tymczasem mówiło się o tym, że znowu nasi politycy starają się układać z zabójcą, zbrodniarzem, przez którego zginęli moi przyjaciele – z Wiktorem Janukowyczem. Pamiętałem bardzo dobrze, jak na ulicy Instytuckiej ginęli ludzie… Tego wieczora żegnaliśmy naszych zmarłych. To już przekraczało wszelkie granice. Zatem wyszedłem na scenę i powiedziałem, co o tym myślę.

Nas nikt nas nie zapraszał, nikt do nas nie wyciągał ręki i nie pomagał w tym, żeby trafić na scenę Majdanu. Po prostu przedarłem się tam. Przeszliśmy między ludźmi, wziąłem mikrofon i zacząłem mówić. Postawiłem ultimatum. Powiedziałem, że nie może nadal być tak, jak jest.

Janukowycz może i czegoś się przestraszył, uciekł z kraju. A politycy, którzy stali na scenie nie bali się Janukowycza, a tego, że mogą pójść w jego ślady. Nie mieli wyjścia – odsunęli zatem tego prezydenta od władzy.

W grupie samoobrony Majdanu rozmawialiście o tym, co się dzieje? Czy razem uzgodniliście, że wyjdziecie i powiecie o ultimatum, bo wymaga tego sytuacja?

Nie, to było spontaniczne. Po prostu wyszedłem na scenę. Wtedy wszyscy zaszliśmy w ślepą uliczkę i trzeba było przebić się przez ten ślepy zaułek.

Nikt tego nie planował, nie spisywał przemówienia. Po prostu wyszedłem i powiedziałem to co myślę, od serca. W tym momencie chciało mi się płakać – żegnaliśmy bowiem wówczas na Majdanie naszych chłopców, którzy zginęli podczas walk.

Tak, żegnano wtedy bojowników Niebieskiej Sotni.

Nie mogłem milczeć. To nie była kwestia rachub, wyrachowania. I sam Majdan to był proces, który nie był zaplanowany, obmyślony. Pojawił się spontanicznie i tak też się rozwijał. Wszystko, co się działo na Majdanie miało charakter spontaniczny i moja przemowa na scenie też taka była. A przyniosła jakiś rezultat.

Tak, ten moment już chyba trafił do historii.

O tym będą sądzić inni. A ze starym systemem Wiktora Janukowycza walczył cały Majdan, przecież nie ja sam. Szliśmy do tego celu dzień za dniem i zwyciężyliśmy. Jednak okazało się, że nie wygraliśmy wojny – a jedynie bitwę. A walka o Ukrainę wciąż trwa.

Pamiętam, że było kilka radosnych dni po tym, gdy obalono Wiktora Janukowycza, ludzie cieszyli się, że go już nie ma, zwiedzano jego opuszczoną rezydencję. Niestety wkrótce zaczęły się problemy z Krymem, i niedługo potem walki w Donbasie. Pan wtedy poszedł na wojnę.

Tak. Kiedy zabrano nam Krym, z grupą wolontariuszy jeździliśmy tam z pomocą dla ukraińskich żołnierzy. Mówiono wtedy, że Krym to nasze terytorium i kiedyś je odbijemy. Nikt go nie oddał i jego odzyskanie jest kwestią czasu. Jednak w tamtym momencie chcieliśmy pokazać, że jesteśmy pokojowo nastawionym narodem.

Potem Rosja i bojownicy zaczęli wojnę na wschodzie Ukrainy. Na to już nie można było pozwolić. Od razu poszedłem walczyć w ochotniczym batalionie. Zgłosiłem się sam. Nie jestem wojskowym, nie mam nic wspólnego z wojskiem, ale los tak chciał. Taka była potrzeba, i zdyscyplinowałem się, by zdobyć wiedzę w dziedzinie wojskowej. Teraz mogę z dumą powiedzieć o sobie, że jestem profesjonalnym żołnierzem. W rejonie walk przebywałem sześć miesięcy, byliśmy w miejscach najzacieklejszych bojów na wschodzie Ukrainy.

Sam poszedłem walczyć, nikt mnie zmuszał. To moje państwo, moja ziemia. Nie mamy prawa jej nikomu oddać. Jaki kraj dostaliśmy  -  taki mamy bez uszczerbków przekazać naszym dzieciom.

Wołodymyr
Wołodymyr Parasiuk z ojcem (fot. z archiwum prywatnego)

Pan był sześć miesięcy na wojnie. Jak ona przebiegała?

Na początku nasze terytoria zajmowali najemnicy. Poszedłem do ochotniczego batalionu Dnipro-1, który stacjonował w Dniepropietrowsku. W pewnym momencie wrogowie zaczęli podchodzić niemalże pod granicę obwodu, zdobyli miasto Krasnoarmiejsk (200 km od Dniepropietrowska). W naszym przypadku chodziło nie o atak, ale o postawienie zapory przed wrogiem, by nie wtargnął dalej w głąb kraju. To nam się udało.  A potem rozpoczęliśmy ofensywę.

To były pierwsze miesiące walk na wschodzie.

Tak. Na samym początku brałem udział w ćwiczeniach na poligonie, a potem już służyłem w oddziale. Pierwszym miastem, w którego wyzwoleniu brałem udział, był Krasnoarmiejsk. Potem były Mariupol, Wołnowacha, Olejniwka. Następnie nasze siły zaczęły wyzwalać Słowiańsk, Kramatorsk, dużą część obwodu ługańskiego. Podeszliśmy do Ługańska i Doniecka. Pozostał już zupełnie niewielki fragment terytorium, na którym toczyły się walki. A Iłowajsk nie był po prostu jednym z wielu miejsc, które chcieliśmy odbić. Miał strategiczne znaczenie i po nim mieliśmy oswobadzać Donieck!

Stało się tak, że w Iłowajsku wszystkich nas otoczono. Bataliony ukraińskie znalazły się w okrążeniu. Putin zrozumiał, że przegra tę wojnę – bo widział, że zwyciężamy i wtedy wprowadził na Ukrainę wojska rosyjskie, na masową skalę, tysiącami.

W sierpniu.

Tak. One nas okrążyły. W rezultacie w Iłowajsku zginęło niemalże tysiąc ludzi. Wiele osób zaginęło bez wieści. Tam na własne oczy widziałem, jak płonął autobus, w którym było około 50 osób. Z nich został tylko proch. Tych ludzi nigdy się nie znajdzie i nie dołączy do spisu poległych.

Całe okrucieństwo, zło rosyjskiej armii widziałem i odczułem osobiście. Rosja teraz próbuje zdobyć kolejne terytoria – trzeba ją zatrzymać. Europa i Stany Zjednoczone powinny być tego świadome. Ten rak może rozprzestrzenić i dalej, na inne kraje. Wielkiemu imperium próbuje przeciwstawić się małe państwo, Ukraina. Cały świat powinien pomóc Ukrainie, by mogła zwyciężyć.

Pan w pewnym momencie znalazł się wśród jeńców. Słyszałam też, że pana szukano, ale nie odnaleziono, na szczęście. A jeńców było wielu.

Tam były niemal wszystkie ochotnicze bataliony Ukrainy i wojska ukraińskie. Pod Iłowajskiem zginęło bardzo wielu ludzi. Czternaście dni biliśmy się o same miasto. To były straszne walki, gdzie utraciliśmy naprawdę licznych żołnierzy. Zniszczyliśmy wielu terrorystów. Jednak stanęła nam na drodze wielka rosyjska armia. Rosjan było tam bardzo dużo, wzięto nas w dwa pierścienie okrążenia.

Kiedy wychodziliśmy z miasta, wzięliśmy ze sobą rosyjskich jeńców. Zaproponowaliśmy Rosjanom, że wyjdziemy, a żołnierzy im oddamy. Jednak rosyjska armia ostrzelała wszystkich – i naszych, i ich. Zabijali swoich żołnierzy!

Nie chciałem iść do niewoli. I pewnie bym teraz przed wami tu nie siedział. Jednak ze mną byli ranni  trzeba było ich ratować. Dlatego podjąłem taką decyzję. Tam gdzie, ja przebywałem było 250 osób – potem, gdy nas wszystkich pozwożono razem. W samochodzie razem ze mną było 9 rannych. Mój przyjaciel Taras zmarł od obrażeń. Ja byłem ranny w głowę, trafił mnie odłamek granatu.

Jeszcze do tej pory wielu moich przyjaciół jest w niewoli.

Szukano pana wśród jeńców?

Wyrzuciłem dokumenty, przewiązałem głowę. Nie znaleziono mnie. Dziennikarz, którego przetrzymywano wówczas w niewoli opowiadał mi, że okupanci strasznie później się kłócili, zastanawiali się, jak można było wypuścić Parasiuka. To była jednak sprawa życia i śmierci. Mogłem podnieść ręce do góry i powiedzieć ”To, ja Parasiuk”… Udało mi się przeżyć.

Długo pan był w niewoli?

Trzy dni. Czwartego dnia nas wymieniono.

Dlaczego zdecydował się pan kandydować do parlamentu? Został pan posłem Wierchownej Rady.

Chcę, by w Ukrainie moje dzieci mogły żyć normalnie. Dlatego zdecydowałem się kandydować w wyborach. Politycy, którzy obecnie kształtują sytuację w Ukrainie, nie robią tego właściwie. Dotychczasowe układy mogą zmienić tylko młodzi ludzie, za którymi nie stoją oligarchowie ani wpływy biznesowe.

W naszym kraju obecnie zderzamy się z tym, że władza nas nie słucha. Jednak organizacja trzeciego Majdanu oznaczałaby szkody dla całego państwa. To już nie byłby Majdan z kijami i koktajlami Mołotowa, to byłby Majdan z bronią. Nie można do tego dopuścić w Ukrainie.

I jednocześnie nie można tak dalej żyć. Co zatem robić? Trzeba wziąć na siebie odpowiedzialność i budować kraj. Jest mi ciężko, to przyznaję, wielu rzeczy jeszcze nie wiem. Nikt mi jednak nie broni się uczyć. Dlatego też wziąłem udział w wyborach

Głosy krytyki rzeczywiście słychać. Niektórym Ukraińcom nie podoba się polityka władz, choćby wobec Donbasu. Krytykują władze np. za brak reform, a niektórzy żołnierze mówią, że czują się zdradzeni. A pana zdaniem, obecne władze dadzą sobie ze wszystkim radę?

Ze wszystkim – to na pewno nie. Jednak do parlamentu przyszli młodzi ludzie – oni będą zmuszać starszych do przeprowadzenia reform i kontrolować. W parlamencie proporcje są pół na pół, jeśli chodzi o ludzi nowych i starych. Konfrontacja będzie poważna. Jednak nie trzeba radzić się wróżki, by wiedzieć, że zwyciężą młodzi… Mają więcej energii i siły. Przeżyliśmy już niejedne wybory. Trzeba teraz tak budować nasze państwo, żeby za 3,5 roku, za 5 lat wybierano coraz mniej niewłaściwych polityków. Trzeba zmieniać świadomość ludzi.

Reformy w Ukrainie na pewno będą. Trudno powiedzieć, czy się powiodą. Gdy minie trochę czasu, jako poseł Rady Najwyższej będę mógł ocenić, czy coś się zmienia. Jeśli nie będzie widać efektów – wtedy my, wszyscy Ukraińcy, będziemy przymuszać polityków do zmian. Ukraińcy umieją zwyciężać – teraz mają szansę i zbudować swoje państwo.

Jakie zadanie widzi pan dla siebie jako posła?

To reforma siłowych struktur, armii, prokuratury. Tu zmiany są potrzebne. Struktury siłowe odpowiedzialne są m.in. za bezpieczeństwo państwa, także obronę zwykłych obywateli. Teraz prostego człowieka w Ukrainie nikt nie obroni.

Jak pan ocenia sytuację w Donbasie? Jaki to wszystko może się zakończyć?

To trudna kwestia. W Ukrainie nie ma niestety wyraźnego stanowiska wobec tego konfliktu. Kijów powinien jasno stwierdzić, że Putin jest wrogiem i w związku z tym walczymy przeciwko Rosji. Trzeba ogłosić stan wojenny, zorganizować okrągły stół, zaprosić do rozmów i do pomocy partnerów z UE i USA, zastanawiać się razem, jak razem pokonać agresora.

Trzeba pamiętać, że Władimir Putin nie jest takim sobie terrorystą, który rządzi jakimś maleńkim krajem. To nie Muammar Kaddafi. Kieruje ogromnym państwem, z potencjałem nuklearnym. Musi to zrozumieć cały świat. Jeśli Ukraina przegra w tej wojnie, Rosja przybliży się do granic Unii Europejskiej. I wcale się nie zatrzyma. Posunie się dalej. Dlatego Ukrainie trzeba pomóc w takim zakresie, jak to tylko możliwe. Obecnie Ukraińcy giną, walcząc za swój kraj, ale także w obronie innych krajów Europy. Chodzi bowiem nie tylko o zachowanie Ukrainy, a o zatrzymanie zła. To jak nowotwór – jeśli go się nie powstrzyma, cały organizm umrze. Putin chce budować imperium i nigdy się nie zatrzyma, po Ukrainie będzie miał kolejne cele.

Co można zrobić dla Ukrainy?

Ważne są sankcje ekonomiczne przeciw Rosji. Armii ukraińskiej potrzebna jest broń, przekazywanie doświadczenia wojskowym, szkolenie. W armii jest naprawdę źle. Żołnierze nie mają nawet w co się ubrać.

Czyli nawet zbiórki odzieży są bardzo potrzebne.

Są wolontariusze, jednak możliwości tego ruchu nie są nieskończone. Ludziom na Ukrainie brakuje już  pieniędzy. Ochotnicy gromadzący pomoc mówią, że bardzo zmniejszył się strumień wsparcia dla armii, bo Ukraińcy po prostu nie mają już środków. Ukraina przeżywa teraz bardzo duży ekonomiczny kryzys. Spadła wartość hrywny,

Zaopatrzenie wojska to oczywiście zadanie państwa. A jednak teraz, gdy przyszła zima, żołnierze marzną na froncie!

Póki w kraju jest wojna, trudno rozważać modele ekonomiczne. Trzeba najpierw uporać się z jednym problemem, zakończyć wojnę. A u nas nie robi się ani jednego, ani drugiego.

Wierzy pan, że Ukraina może wygrać w tej wojnie?

Nie Ukraina  - a my wszyscy. Powtórzę jeszcze raz, że nie chodzi tu o samą Ukrainę. Mylne jest twierdzenie, że Putin dalej się nie posunie. Możemy zwyciężyć. Zbrojny potencjał NATO jest kilkakrotnie większy niż Rosji.

Czy pan wierzy, że Ukraina wejdzie do NATO, do Unii Europejskiej, będzie demokratycznym krajem?

Mogę pani zadać pytanie?

Tak, proszę.

Nasz protest to nie był po prostu ”Majdan”, a ”Euromajdan”. Na całym świecie, w całej jego historii, nie było innego kraju, w którym prości ludzie oddawali swoje życie za eurointegrację, zjednoczenie z Europą.

Jak myślicie,  czy ci chłopcy zginęli na marne? Ci, którzy oddali życie za Europę? I że ot, tak sobie, walczyli o Europę, myśląc sobie ”jeśli się uda, to się uda”? Nie. Mamy wyraźny cel i chcemy go osiągnąć. Jesteśmy europejskim krajem i mamy dołączyć  do Europy.

Chciałbym, żeby Ukraina weszła do Unii Europejskiej już jako silne państwo, już po reformach. I wtedy będzie można powiedzieć: "Popatrzcie, zrobiliśmy wszystko po kolei, tak jak ma być i teraz możemy sobie ostatecznie uścisnąć dłonie!".

***

Z Wołodymyrem Parasiukiem rozmawiała Agnieszka Kamińska PolskieRadio.pl.

KRYZYS NA UKRAINIE >>>