Elektroniczny system poboru opłat za przejazdy ciężarówek, autobusów i aut dostawczych autostradami i drogami ekspresowymi, czyli e-myto działa zaledwie kilka miesięcy, a już budzi wiele kontrowersji. E-myto zastąpiło winiety i bramki na autostradach. Kierowcy pojazdu, którego waga przekracza 3,5 tony, płacą za każdy przejechany kilometr. Kilometry zliczą specjalne nadajniki, które każdy kierowca powinien zamontować w swoim pojeździe.
Z powodu wprowadzenia tego systemu najbardziej cierpią kierowcy samochodów osobowych. – Przepisy, które wprowadziły do naszego porządku prawnego regulacje e-myta, wynikają z przepisów unijnych i tu pojawia się pewien problem. Ponieważ sama dyrektywa unijna, definiując pojazd, używa innych określeń, a nasza ustawa używa ciut innych określeń – tłumaczy Jarosław Talarowski, prawnik, ekspert z Instytutu Jagiellońskiego.
W Unii Europejskiej objęte e-mytem są pojazdy ciężarowe o masie do 3,5 tony. – Do 3,5 tony ciężarówka może śmigać bez problemu. Jednak wystarczy mała przyczepka i już wzrasta całkowa masa pojazdu i opłata jest konieczna – wyjaśnia gość Jedynki. W Polsce użyto definicji połączonej. – Gdzie mowa jest o pojeździe samochodowym, który nie jest definiowany przez masę, ale przez fakt posiadania silnika oraz rozwijania konkretnej prędkości minimalnej – porównuje ekspert, zauważając jednocześnie, że pojazd samochodowy to każdy pojazd z nadwoziem osobowym. – Więc wystarczy dołączyć coś ciężkiego z tyłu za samochodem, wówczas masa wzrasta i niezbędna jest opłata. To jest kwestia interpretacyjna – dodaje.
To efekt ustawy o drogach publicznych, która nakazuje płacić myto za przejazdy autostradami i wybranymi odcinkami dróg krajowych kierowcom pojazdów o dopuszczalnej masie całkowitej powyżej 3,5 tony. 1 lipca ubiegłego roku wszystkie takie pojazdy objął system elektronicznego poboru opłat, czyli e-myta.
Rozmawiali Krzysztof Grzesiowski i Roman Czejarek.
(mb)