W sobotę po południu dyspozytor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego odmówił przewiezienia 5-letniego, rannego w wypadku, chłopca ze szpitala w Gostyniu do Poznania. Chłopca przewieziono ostatecznie karetką, ale na transport trzeba było czekać 4 godziny. Dyspozytor zasłaniał się brakiem miejsc do lądowania.
- Nie oszukujmy się, gdyby to było dziecko kogoś z rządu, to helikopter mógłby nawet na dachu szpitala wylądować – mówi ojciec 5-latka. – Tu niedaleko jest zresztą boisko, 5 minut drogi stąd.
Zdaniem Zbigniewa Zaworskiego z Biura Zarządzania Kryzysowego przy gostyńskim starostwie, lądowisko przecież znajduje się na terenie miasta od dwóch lat – na boisku miejskiego stadionu. – Nie było żadnych zastrzeżeń, nie ma wysokich drzew ani linii energetycznych – tłumaczy Zaworski.
Sprawę bada m.in. Narodowy Fundusz Zdrowia. - Przedmiotem sprawdzdenia po powinno być postępowanie pogotowia lotniczego i sprawdzenie, czy rzeczywiście były podstawy do tego, by odmówić przylotu - tłumaczy Agnieszka Pachciaż, prezez Funduszu. - Drugi etap to postępowanie wewnątrz szpitala i badanie transportu sanitarnego.
Dowiedz się więcej o szczegółach tej bulwersującej sprawy, słuchając materiału w "Sygnałach Dnia".