Chodzi o sytuację, w której nie jesteśmy producentem, czy współautorem filmu, a udostępniamy go innym. - Takie udostępnianie to złamanie prawa. Bo możemy legalne kupić film w sieci, ściągnąć go i obejrzeć – mówił Krzysztof Lewandowski.
Jak, wobec tego, rozpoznać legalne źródło, z którego chcemy skorzystać? Jak wybrać np. serwis internetowy udostępniający filmy? – Przeciętny Kowalski zwykle nie odpowiada za to, że ktoś bezprawnie rozpowszechnia utwór. Bo prawo chroni rozpowszechnianie. Oznacza to, że ten, który udostępnia film, musi mieć zezwolenie, on odpowiada i jego ewentualnie ściga prawo. Nie tego, kto taki film obejrzał, albo ściągnął – tłumaczył dyrektor generalnym ZAiKS.
Inaczej jest, jeśli łatwo można się domyślać, że mamy do czynienia z piractwem. - Jeśli kupujący może domniemać, że płyta, którą kupuje jest piracka, bo na przykład w sklepie kosztuje 50 zł, a u domokrążcy 10 zł, to prawo mówi, że też on wtedy odpowiada przed organami ścigania – mówił gość Jedynki.
>>> Legalna kultura - więcej przydatnych informacji znajdziesz w serwisie Polskiego Radia
Obejrzeć film więc można, jeśli nie podejrzewamy, że jest piracki. Za to udostępnianie go dalej będzie nielegalne. - Kto ma plik, nawet nabyty legalnie, ale udostępnia go nieograniczonej liczbie osób, jest w świetle prawa tym, który rozpowszechnia. I wtedy może ponieść odpowiedzialność – tłumaczył Krzysztof Lewandowski.
Prawo autorskie jest zdaniem gościa Jedynki liberalne, bo nie zmusza nikogo do podejmowania akcji w przypadku naruszenia go. Dopiero twórca musi stwierdzić, że ktoś narusza jego interesy, a wtedy odpowiednie służby podejmą działanie. - Jedynym wyjątkiem jest sytuacja, gdy mamy do czynienia z podmiotem zorganizowanym, który działa w celu uzyskania korzyści majątkowej. Wtedy organa ścigania mogą działać z urzędu, bez pytania kogokolwiek o zdanie – dodał Krzysztof Lewandowski.
Zapraszamy do wsłuchania rozmowy. W niej m.in. wyjaśnienie, kiedy można skorzystać z kawałków filmu, jako z cytatów. Rozmawiał Paweł Siwek. (ei)