Dziurawe drogi, niedobór tras szybkiego ruchu, nieistniejący przemysł motoryzacyjny, coraz droższe bilety kolejowe, słabo rozwinięta sieć krajowych połączeń lotniczych - oto obecny stan infrastruktury transportu w Polsce. Okazuje się, że podobne problemy trapią kierowców w Polsce od zarania dziejów motoryzacji w naszym kraju. Rozwój tej gałęzi transportu na dobre zaczął się dopiero w powojennych czasach.
- Pierwsze plany gospodarcze nie podejmowały kwestii motoryzacji w Polsce, stawiano na transport publiczny - opowiadał historyk dr Hubert Wilk . - Dopiero w maju 1953 roku pojawił się pomysł, by w ramach ideologii zezwalać na posiadanie "środków przewozu". Miałe one służyć przede wszystkim funkcjonariuszom do skracania czasu dojazdu do pracy. Niwelowano konsumpcyjne znaczenie samochodu - wyjaśniał gość Agaty Kwiecińskiej i Michała Nowaka.
Wbrew popularnym opiniom polskie samochody produkowane w fabryce na Żeraniu charakteryzowały się solidną konstrukcją i nie odbiegały specjalnie jakością od zachodnich maszyn. Problemy zaczęły się pojawiać wraz ze zużyciem się parku maszynowego i coraz szybszym tempem produkcji, próbującej nadążyć za rosnącym popytem. W tych okolicznościach coraz mocniej dawał o sobie znać brak jakiejkolwiek spójnej wizji rozwoju. - Głównym grzechem przemysłu motoryzacyjnego w PRL-u był brak myślenia strategicznego - mówił Karol Jerzy Mórawski - autor książki "Syrena. Samochód PRL". - Można zadać pytanie, po co komu żuk, nysa i na dokładkę tarpan; trzy bardzo podobne samochody, konstrukcyjnie niemalże identyczne, różniące się nadwoziami. Nie było to praktyczne rozwiązanie - zwracał uwagę.
Co ciekawe, czasy PRL-u były złotym okresem dla rozwoju kolei w Polsce, o czym przekonywał w audycji Adam Gerstman, kierownik działu konserwacji w Muzeum Kolejnictwa w Warszawie. Więcej na ten temat w odpowiednich fragmentach audycji.