Dwójka
Ula Czerny
01.03.2013
Wędrowny dziad: złoty król, wielki kapłan czy złodziejaszek?
Jedni widzieli w nich kapłanów i czarowników, inni chytrych jak lisy oszustów. Teraz, w świecie rent i emerytur, już nie funkcjonują. A jaki naprawdę był kiedyś wędrowny dziad?
flickr.com/licencja cc/użytkownik Library of Congress
Posłuchaj
-
Dole i niedole wędrownego dziada
Czytaj także
- Żebracy to można powiedzieć drugi najstarszy zawód świata. Ale w naszym kręgu kulturowym najstarsze wzmianki o dziadach pochodzą z XVI-XVII wieku - opowiada Piotr Grochowski, autor książki "Dziady. Rzecz o wędrownych żebrakach i ich pieśniach".
Wędrowni śpiewacy w życiu społeczności wiejskiej byli pośrednikami między światem żywych i zmarłych. Modlili się, śpiewali pieśni, przynosili nowiny z dalekiego świata. Ale jednocześnie przez swoją obcość i tajemniczość wywoływali skrajne emocje.
- Zarówno zmarłych i jak żebraków nazywano dziadami. Ta zbieżność nazw nie jest przypadkowa. W święta zaduszne siadali obok cmentarzy, ludzie dawali im pieniądze, jedzenie w zamian za modlitwę za dusze - o dziadach-pielgrzymach opowiadał Piotr Grochowski w dwójkowych "Źródłach".
W kulturze miasta dziad funkcjonował już jako oszust, złodziejaszek, ktoś komu nie chce się pracować i próbuje wyrafinowanymi metodami naciągać ludzi, na przykład udając kalectwo, czy pobożność. Mieszkańcy opowiadali sobie, że żebracy mieli spotykać się na swoich własnych wiecach. Podobno byli wśród nich tacy, którzy ogłaszali się dziadowskimi królami.
Dziadowie pomału przestawali być łącznikiem ze światem zmarłych i zmieniali się w zwykłych żebraków. Zniknęli właściwie tuż po II wojnie światowej. W PRL-u miało nie być żebraków, więc usuwała ich z ulic policja.