Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
wnp.pl
Jarosław Krawędkowski 22.03.2015

Sławomir Majman, prezes PAIIZ tłumaczy, dlaczego inwestorzy wybierają Polskę

O rosnącej atrakcyjności polskiego rynku dla zagranicznych inwestorów oraz o rozwoju, dywersyfikacji i promocji polskiego eksportu spożywczego w obliczu embargo Rosji serwis portalspozywczy.pl rozmawiał ze Sławomirem Majmanem, prezesem Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych
W latach 2004-2014 przy współudziale PAIiIZ zrealizowano w Polsce 507 projektów inwestycyjnychW latach 2004-2014 przy współudziale PAIiIZ zrealizowano w Polsce 507 projektów inwestycyjnychPixabay

Czy konflikt za naszą wschodnią granicą wpłynął na Polskę jako potencjalne miejsce do lokowania inwestycji?

Nie widzę dużego związku między rozwojem sytuacji na Ukrainie, czy w Rosji, a atrakcyjnością inwestycyjną Polski. Atrakcyjność inwestycyjna naszego kraju rośnie od co najmniej 6 lat. Paradoksalnie zwiększała się ona w trakcie ostatniego globalnego kryzysu, który mocno uderzył w Europę. I jest to proces stały. Poprawa wizerunku gospodarczego Polski i wzrost atrakcyjności inwestycyjnej naszego rynku wynika głównie z naszych wewnętrznych uwarunkowań. Warto podkreślić, że gdybyśmy w ciągu ostatnich 25 lat nie dokonali bardziej radykalnych reform niż nasi wschodni sąsiedzi, to moglibyśmy się znaleźć w sytuacji, w której nadal by nas porównywano z naszymi wschodnimi sąsiadami. Obecnie sytuacja w Rosji i na Ukrainie zupełnie nie wpływa na postrzeganie Polski. Wyskoczyliśmy z koszyka, w którym jeszcze 10 lat temu znajdowały się jajka z nazwami wszystkich państw Europy Wschodniej. Dzisiaj jesteśmy dużo bardziej wiarygodni, a tym samym jesteśmy traktowani zupełnie inaczej.

Inwestorzy nie wybierają dziś między Rosją, Ukrainą i Polską?

Inwestycje w Rosji miały zupełnie inny cel niż inwestycje w Polsce. Były one realizowane po to, aby zaspokoić gigantyczne potrzeby rosyjskiego rynku lub po to, aby wysyłać produkcję dalej w kierunku wschodnim. Powstawały dla rozwoju eksportu, ale w zupełnie inną stronę niż w przypadku Polski, skąd wysyłane są towary na zachód i na południe Europy.

Trochę inaczej sytuacja ma się w przypadku Ukrainy. Atrakcyjność inwestycyjna tego kraju leci na łeb na szyję i nawet zawieszenie broni, do którego doszło w ostatnim czasie raczej nie poprawi sytuacji tego kraju w oczach inwestorów. Mamy pewne przykłady - chociaż nie jest to zjawisko masowe - że inwestorzy, którzy planowali inwestycje na Ukrainie, teraz zaczynają przenosić swoje projekty do Polski. Warto dodać, że nawet inwestorom polskim, którzy zainwestowali na Ukrainie nic złego się nie dzieje. Oczywiście problemem jest dewaluacja hrywny i kłopoty gospodarcze tego kraju, ale poza wschodnią Ukrainą pozostała część tego państwa jest dość bezpieczna i stabilna.

Problemy hrywny i rubla przełożyły się jednak na spadek atrakcyjności eksportowej obu krajów.

To prawda, polski eksport szczególnie na Ukrainę gwałtownie zmalał w 2014 r. Ten spadek nie jest jednak tak duży - jak można byłoby się spodziewać - w przypadku Rosji. Biorąc pod uwagę sankcje, które rosyjskie państwo nałożyło np. na polski przemysł spożywczy. Pamiętajmy o jednej rzeczy, udział handlu z Rosją w strukturze polskiego eksportu nie był duży. Spadek obrotów w handlu z Rosją dotknął najbardziej wiele małych i średnich, szczególnie przedsiębiorstw rodzinnych. Było im trudno zrozumieć, że muszą przeorientować swój eksport na zachód lub na inne dalsze rynki. Dla nich abstrakcją jest rozmowa o wysyłaniu produktów np. do Japonii, czy Chin. W sensie makroekonomicznym, spadek eksportu do Rosji na nasze statystyki handlu zagranicznego nie wpływa w istotnym stopniu.

W 2014 r. wyeksportowaliśmy na Wschód (Rosja, Ukraina, Mołdawia, Albania, Białoruś) towary o wartości ok. 2,5 mld euro mniejszej niż w 2013 r.

Jednocześnie w ub. roku nasz cały eksport zanotował prawie 7-proc. wzrost. Przez wiele lat narzekaliśmy, że naszym problemem w porównaniu z Czechami, Słowacją, czy Węgrami jest mała dynamika eksportu. Obecnie eksport, obok inwestycji, spożycia wewnętrznego i produkcji przemysłowej, jest jednym z czterech głównych filarów rozwoju gospodarczego w Polsce. Według amerykańskich analiz średni przyrost eksportu w najbliższym pięcioleciu powinien stanowić średnio 9 proc. Tak wysokie wskaźniki rozwoju eksportu mają kraje azjatyckie, a nie kraje Europy. To naprawdę świetny wynik. Generalnie eksport rośnie, ale największym problemem jest dywersyfikacja kierunków eksportowych. Polski eksport jest skoncentrowany na Europie.

Do krajów UE trafia znacznie ponad 70 proc. polskiego eksportu.

Zgadza się. Trzeba podkreślić, że jest to naturalne zjawisko, że eksportuje się znacznie łatwiej do Niemiec niż do Chin, czy Indii. Polskie władze pracują od kilku lat nad przekierowaniem części eksportu na bardziej oddalone rynki. Starają się zachęcić polskich eksporterów aby wyszli z tego europejskiego kokonu. Stąd takie programy jak prowadzony od trzech lat „Go China", czy od dwóch lat „Go Africa", a także nowy program skierowany na rynek indyjski. Prowadzone są także intensywne działania promocyjne w Azji Południowo-Wschodniej, czy takich krajach jak Japonia. Te wszystkie działania mają jedną wspólną cechę, a mianowicie bardzo mocno zaznaczony parasol rządowy.

Pokuszę się o jeden przykład. Od pewnego czasu uruchamiamy kierunek afrykański, efektem jest wzrost eksportu o dziesiątki procent - oczywiście liczony od bardzo niskiej bazy. To za pierwszymi krokami polskich przedsiębiorców w Afryce stały wizyty ówczesnego premiera Donalda Tuska, który jak lodołamacz torował drogę polskiemu biznesowi. To nadal ma miejsce.

Wsparcie polskich polityków dla biznesu było przez wiele lat problemem, ale od kilku lat jest zupełnie inaczej?

To prawda. Dobrym przykładem takich działań jest najbliższa wizyta prezydenta Bronisława Komorowskiego w Japonii, która będzie miała miejsce pod koniec lutego. Wraz z prezydentem jedzie do Japonii ponad 50 przedstawicieli polskich firm z różnych branż, m.in. z sektora spożywczego. Stało się tradycją, że wizyty prezydenta, premiera, wicepremierów mają bardzo mocny komponent gospodarczy.

Jak nam idzie z dywersyfikacją rynków?

Polska otwiera się na nowe, pozaeuropejskie rynki i wynika to nie tylko z konieczności, ale też wrodzonej ciekawości Polaków. Rosyjskie embargo motywuje nas do odkrywania krajów bardziej odległych, ale za to z ogromnym potencjałem, np. Azji, Bliskiego Wschodu, Północnej Afryki czy RPA, kraje otwarte na nasze produkty objęte embargiem, a jeszcze nimi nienasycone.

W ciągu 11 miesięcy ubiegłego roku eksport towarów rolno-spożywczych objętych rosyjskim embargiem wzrósł o 4,5 procent. Polskie produkty trafiły głównie do Niemiec, Wielkiej Brytanii, Włoch i Francji, gdzie eksport wzrósł o blisko 7,5 procent, ale również na rynki bałkańskie i pozaeuropejskie - do tych regionów łącznie na poziomie 34 proc. Dokładnie do Stanów Zjednoczonych, głównie za sprawą wieprzowiny, Algierii, Arabii Saudyjskiej i Indonezji dzięki produktom mleczarskim, Afryki Zachodniej (mięso drobiowe), Bośni i Hercegowiny (wołowina), Zjednoczonych Emiratów Arabskich oraz Egiptu (warzywa mrożone). Ważnym kierunkiem eksportowym w ubiegłym roku były również Chiny.

Jak wyglądają największe bariery w rozwijaniu eksportu?

Obecnie jedną z największych takich barier jest brak informacji. I chodzi tu o obie strony, tak polskich przedsiębiorców, jak i potencjalnych zagranicznych partnerów biznesowych. Polscy przedsiębiorcy stosunkowo niewiele wiedzą o nowych rynkach. Chociaż dowiadują się coraz więcej. PAIiIZ ma cały program szkoleniowy na temat rozwijania handlu z rynkiem chińskim, czy też Afryką.

Bardziej poważnym problemem jest brak wiedzy po stronie zagranicznych kontrahentów. Przedsiębiorcy w krajach azjatyckich nie wiedzą nic lub wiedzą naprawdę mało na temat polskiej gospodarki, jej potencjału i możliwości współpracy. O ile udało się nam stosunkowo szybko odrobić tę lekcję w Europie, to w przypadku rynków odległych nadal ona trwa. Wiedza przedsiębiorcy chińskiego o polskim rynku jest znacznie mniejsza od wiedzy polskiego przedsiębiorcy o rynku chińskim. Proces edukacji będzie trwał wiele lat. Polskie władze, w tym PAIiIZ pracują bardzo mocno nad edukacją zagranicznych partnerów. Działa specjalna komórka, która ma pokazywać Chińczykom, co to jest Polska. Przyjmujemy rocznie ponad 90 delegacji rządowych, biznesowych i dziennikarskich cierpliwie tłumacząc im jakie są możliwości współpracy z Polską. Pokazując im, że nie jest to zacofana gospodarka postkomunistyczna oparta m.in. na tradycyjnym rolnictwie.

Barierą są także finanse. Firmy skarżą się, że nie stać ich na prowadzenie pogłębionych analiz rynku, potrzeb konsumenta, opłacanie wyjazdów, ubezpieczenie kredytów eksportowanych itd.

Żeby wejść na nowy rynek na początku trzeba wydać dość duże pieniądze. Trudno się także spodziewać aby rząd, czy szerzej państwo, płaciło za badania rynkowe dla prywatnych firm. Jednocześnie warto podkreślić, że na wielu stronach agencji państwowych, w tym PAIiIZ dostępnych jest dużo informacji np. na temat rynku chińskiego. Przykładami są portale programów „Go China", czy „Go Africa", na które wchodzi tysiące ludzi poszukujących informacji na temat tych rynków.

Problemem jest także bardzo rzadka sieć polskich placówek handlowych za granicą. W Chinach np. mamy dwie placówki handlowe na cały ten ogromny kraj, plus nasze małe dwuosobowe biuro. W Afryce placówka w RPA obsługuje 10 krajów w tamtym regionie.

Czy problemem w zdobywaniu rynków zagranicznych jest także brak współpracy pomiędzy polskimi przedsiębiorcami? To jeden z zarzutów ministra Sawickiego pod adresem polskich firm spożywczych, które powinny według niego wspólnie pracować nad zdobywaniem dalekich rynków łącząc siły finansowe i produkcyjne.

Tutaj bym się nie zgodził. Znam bardzo wiele pozytywnych przykładów kiedy kilka firm z Polski współpracuje ze sobą na rynkach zagranicznych w zakresie marketingu i promocji. Nie jest masowym zjawiskiem, także poza Polską, że firmy na co dzień ze sobą konkurujące na przykład zaczynają produkować wspólny asortyment na eksport. To są pojedyncze przykłady. Trudno marzyć o tym aby pięć mleczarni podpisało kontrakt i zaczęło produkować ten sam ser na potrzeby dużego odbiorcy np. z Chin. Taki projekt byłby niezwykle trudny w realizacji.

Oprócz generalnej promocji, którą należy prowadzić przyjęliśmy trochę inną strategię, czyli strategię promocji selektywnej. Co roku wybieramy sektory, na które kładziemy większy nacisk. W tym roku jest to np. sektor spożywczy. Jednocześnie typujemy 2-3 firmy, które według naszych ekspertów mają największe szanse na wejście w kanały dystrybucyjne w Chinach i cierpliwie z nimi tam jeździmy, wspierając ich działania. Jak do tej pory najlepiej idzie nam w sektorach cukierniczym i mleczarskim.

Jakieś konkretne przykłady?

Dobrym przykładem jest Mlekovita, która z powodzeniem weszła na rynek chiński i potrafi się nie tylko utrzymać, ale systematycznie rozwija tam swoją działalność zwiększając eksport. Nie jest obecna w całych Chinach, ale jest obecna na znacznym obszarze kraju i można ją nazwać dużym dostawcą na rynek chiński.

Jakimi rynkami powinni zainteresować się polscy przedsiębiorcy z branży spożywczej? Wspominaliśmy już o Chinach, Indiach, krajach Afryki, co jeszcze?

Firmy mleczarskie powinny zwrócić uwagę na Algierię. Ten kraj ma wysoki potencjał eksportu wyrobów mleczarskich, w tym mleka w proszku, pod warunkiem, że nasze mleczarnie będą brały aktywny udział w przetargach, które są organizowane przez władze tego kraju.

Chiny, o których już mówiliśmy mają ogromny potencjał eksportu wieprzowiny, pod warunkiem anulowania czasowego zakazu wprowadzonego w związku z ASF. Negocjujemy aby wprowadzić regionalizację tak, aby zakaz eksportu nie obejmował całej Polski, a jedynie fragmentu kraju gdzie wykryto przypadki tej choroby. Chiny, o czym już wspominałem, to także potencjalny, duży odbiorca naszych owoców i warzyw lub ich przetworów. W tym wypadku czekamy na zezwolenia fito-sanitarne, ministerstwo rolnictwa prowadzi rozmowy w tej sprawie. Podkreślam, że zgoda polityczna żeby eksportować już jest, teraz potrzebne są uzgodnienia techniczne.

Krajem z dużym potencjałem eksportu wieprzowiny jest także Korea Południowa, ale i w tym wypadku problemem jest czasowy zakaz wwozu związany z wykryciem w Polsce przypadków ASF.

Kolejny kraj to Japonia, do której możemy eksportować naszą wołowinę. Pod koniec lutego br. wraz z wizytą prezydenta Komorowskiego do Japonii wybierają się przedstawiciele trzech polskich firm zajmujących się przetwórstwem i eksportem mięsa.

Firmy spożywcze powinny przyglądać się takim krajom azjatyckim jak, np. Uzbekistan, Azerbejdżan i Wietnam, jak również krajom Bliskiego Wschodu, szczególnie Izrael oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie, a także Północnej Afryki w tym Egipt i Maroko. W tym roku, w ramach programu „Go Africa" planujemy mocniej zaistnieć z polską żywnością w Republice Południowej Afryki, a także Tanzanii, Zambii i Botswanie.

Niezwykle ciekawym przypadkiem jest Angola, gdzie Polacy są głównymi specjalistami od rybołówstwa w tym kraju. Zaczynaliśmy od edukacji kadry dla branży połowowej, następnie dostarczaliśmy statki dla rybołówstwa morskiego, następnie było magazynowanie i przetwórstwo ryb, a na koniec dystrybucja. W zasadzie większa część rybołówstwa Angoli została stworzona i nadal jest prowadzona przez polskich partnerów.

Warto także spojrzeć bliżej w kierunku Krajów Bałkańskich, a także Białorusi, czy Kazachstanu. Te dwa ostatnie kraje są członkami Unii Celnej, co z jednej strony jest ogromnym atutem, z drugiej jednak ryzykiem, w przypadku ewentualnego przyłączenia się tych krajów do rosyjskiego embarga.

Co z Ameryką Północną i Południową?

W przypadku obu Ameryk - z uwagi na koszty logistyki oraz ograniczenia prawne, możliwości eksportu są dość ograniczone. Widać jednak pewne możliwość zwiększenia eksportu wieprzowiny i wyrobów mleczarskich do Stanów Zjednoczonych, zaś warzyw i owoców mrożonych do USA i Kanady. Czynione są starania o dopuszczenie na rynek amerykański naszych jabłek i gruszek. Prowadzone jest także rozpoznanie rynku brazylijskiego pod kątem możliwości rozwoju eksportu np. produktów mleczarskich, których ten kraj jest znaczącym importerem.

PAIiZ chce także ściągnąć chińskich inwestorów do Polski?

Zgadza się. Namawiamy kapitał chiński aby zainwestował w przetwórstwo rolno-spożywcze w Polsce. Po to, aby duże firmy chińskie eksportowały do Chin, to co wyprodukują w Polsce jako produkt europejski. Taki pomysł ma głęboki sens. To wynika m.in. z obaw klasy średniej w Chinach przed rodzimą produkcją chińską. Zaufanie do żywności chińskiej podważyło wiele afer z bezpieczeństwem żywności, które miało miejsce w ostatnich latach, chodzi m.in. o pojawienie się melaniny w mleku dla niemowląt. Warto przypomnieć, że w Chinach szybko rośnie klasa średnia i wydatki na żywność. Szacuje się, że w latach 2012-2022 wartość wydatków na produkty spożywcze w tym kraju potroi się.

Produkty spożywcze z Europy postrzegane są jako bezpieczne, o wysokiej jakości, darzone są dużym zaufaniem. Największy chiński koncern mleczarski działający na terenie Mongolii Wewnętrznej, aby podnieść zaufanie konsumentów do swoich produktów mógłby na przykład wytwarzać swoje produkty w Polsce i eksportować je do Chin jako produkty europejskie. Korzystając z możliwości rozwinięcia działalności w Polsce poprzez przejęcie części jednego z polskich producentów.

Na jakim etapie są rozmowy?

Negocjacje się toczą, gdy zostaną sfinalizowane będziemy mogli powiedzieć więcej. Obecnie prowadzimy aktywne rozmowy z trzema chińskimi koncernami. Warto zaznaczyć, że nie mówimy jedynie o branży mleczarskiej, ale także o inwestycjach w zakłady przetwarzające np. jabłka. Nie myślimy o tym jedynie w kontekście rosyjskiego embarga i chwilowej nadpodaży tych owoców na polskim rynku. Chiny to potężny rynek zbytu na przetwory z jabłek, w tym na ocet jabłkowy, cydr, itd.

Chiny to jeden z największych producentów jabłek i koncentratu jabłkowego.

Tak, ale Chińczycy nie będą wozić jabłek do Polski, przetwarzać a następnie eksportować do siebie. Taniej i wygodniej będzie kupić surowiec w Polsce, szczególnie że nasi producenci oferują jabłka najwyższej jakości, w dużych ilościach i atrakcyjnych cenach.

Jak wyglądają inwestycje w krajowym sektorze spożywczym? Chciałbym prosić o podsumowanie i prognozę na kolejne miesiące.

Na koniec 2013 r. wartość skumulowanych inwestycji zagranicznych w sektorze przetwórstwa rolno-spożywczego wyniosła 9,2 mld euro i było to wg danych NBP 6 proc. ogółu inwestycji. W Polsce swoje zakłady uruchomiły dotychczas takie koncerny spożywcze jak: PepsiCo, Nestle, Mondelez, Coca-Cola, Danone, czy Mars. Firmy z sektora rolno-spożywczego z udziałem kapitału zagranicznego najczęściej inwestowały dotychczas w takich województwach jak m.in.: mazowieckie, łódzkie, wielkopolskie, opolskie oraz dolnośląskie.

W latach 2004-2014 przy współudziale PAIiIZ zrealizowano 507 projektów inwestycyjnych, wśród których znalazły się 24 projekty inwestycyjne z branży rolno-spożywczej o łącznej wartości prawie 1,5 mld euro oraz docelowym zatrudnieniu blisko 6 tys. osób.

Największą inwestycją obsługiwaną przez PAIiIZ był projekt budowy fabryki słodyczy Cadbury (obecnie Mondelez - red.) w Skarbimierzu, której wartość wyniosła 256,7 mln euro, a także rozbudowa za 100 mln euro zakładu tej firmy w Bielanach Wrocławskich.

W 2014 r. największym projektem w sektorze obsługiwanym przez PAIiIZ było przejęcie zakładu Morpol w Ustce przez norweską firmę Marine Harvest VAP Europe. Wartość transakcji opiewała na kwotę 250 mln euro.

PAIiIZ obsługuje obecnie 11 projektów inwestycyjnych z branży spożywczej o łącznej wartości 453 mln euro oraz docelowym zatrudnieniu 800 osób. W przypadku dwóch projektów firmy złożyły wniosek o udzielenie pomocy publicznej w formie grantów.

Jak wyglądają polskie inwestycje bezpośrednie za granicą?

Rozmawiając o przemyśle spożywczym warto wspomnieć - w tym kontekście - o inwestycji Konspolu w zakład przetwórczy mięsa drobiowego w Indonezji. To dobry przykład ponieważ trafiamy na problem z finansowaniem projektów zagranicznych polskich firm. Prezes Kazimierz Pazgan przez trzy lata odwiedzał wszystkie banki w Polsce szukając instytucji, która zgodzi się sfinansować budowę fabryki. Nikt z nim nie chciał o tym rozmawiać. Wtedy okazało się, że nasza akcja „Go China" przyniosła nieoczekiwany efekt. Konspol dostał kredyt na realizację inwestycji w chińskim banku, który z pomocą PAIiIZ właśnie otworzył biuro w Polsce. To pokazuje, że trudno będzie mówić o polskich inwestycjach za granicą jeśli polski przedsiębiorca nie będzie miał dla nich finansowania. Przez dziesiątki lat to Polska zabiegała o inwestycje zagraniczne, a teraz po raz pierwszy jesteśmy aktywnym graczem na rynku inwestycji zagranicznych. W ciągu ostatnich czterech lat polskie inwestycje za granicą wzrosły pięciokrotnie. Nie mówię jedynie o inwestycjach finansowych, ale inwestycjach produkcyjnych.

To znaczy, że polskie firmy są już na tyle silne, że mogą efektywnie konkurować na rynku globalnym.

Polskie firmy już od pewnego czasu z sukcesami konkurują na globalnym rynku. Jednak jeszcze dużo pracy przed nimi. Przede wszystkim należy zintensyfikować tworzenie grup przez producentów z sektora rolno-spożywczego, spółdzielni czy innych form umożliwiających wspólne działania, co przełoży się na podniesienie konkurencyjności i zmniejszenie kosztów działania na krajowym i światowym rynku.

Inwestycje, takie jak ta Konspolu, pokazują jednak coś niezwykle ważnego. Mam nadzieję, że jest to początek zupełnie nowego procesu, a mianowicie globalizacji polskiej gospodarki i globalizacji polskich inwestycji. Jeżeli to jest prawda, to mam do czynienia z niezwykle budującym zjawiskiem, które oznacza, że część polskich firm dojrzała do odgrywania roli średniej wielkości gracza na rynkach światowych. Oczywiście należy podkreślić, że przypadków takich inwestycji ciągle jest niewiele, ale jest to wyraźny sygnał nadchodzących zmian.

Jednak problemem polskich firm jest innowacyjność. Bez zwiększenia nakładów na badania i rozwój nie mamy szans na efektywne konkurowanie na rynku międzynarodowym?

To prawda. Wydatki polskich firm na badania i rozwój są na bardzo niskim poziomie w porównaniu z krajami Europy Zachodniej. Są jednak dwa optymistyczne czynniki. Po pierwsze, nowy system wspierania przedsiębiorstw w nowej finansowej perspektywie unijnej, który preferuje firmy łączące badania i rozwój z produkcją. W zasadzie trudno będzie uzyskać grant unijny firmie, która nie zainwestuje w badania i rozwój. Sądzę, że unijne pieniądze, które są stosunkowo łatwe do pozyskania, ale pod warunkiem zainwestowania ich w innowacje, będą bardzo solidnym bodźcem do zwiększenia inwestycji w badania i rozwój. To powinno pchnąć nasz przemysł mocno do przodu.

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię. Od 2014 r. w przypadku inwestycji zagranicznych w Polsce po przemyśle motoryzacyjnym, po centrach nowoczesnych usług biznesowych, na trzecim miejscu są inwestycje w badania i rozwój. To jest coś z czego powinniśmy być dumni. Obecnie pracujemy nad ok. 20 projektami związanymi właśnie z B+R.

Polskich zaległości w innowacjach nie nadrobimy w 2-3 lata. Jednak obecna perspektywa finansowa daje szansę na znaczną poprawę poziomu innowacyjności naszej gospodarki. Ważne aby ten proces w polskich warunkach nie trwał 50 lat tak jak we Włoszech, ale 5-10 lat. Mam nadzieję, że o takiej perspektywie mówimy.

PAIiIZ mocno zachęca krajowych przedsiębiorców do inwestowania w Specjalnych Strefach Ekonomicznych. Jaki jest odzew na propozycje agencji? Polscy przedsiębiorcy często narzekają, że zagraniczne firmy mogą inwestować na bardziej atrakcyjnych zasadach niż firmy krajowe.

Muszę podkreślić, że dokładnie takie same reguły obowiązują firmy, które reprezentują kapitał w 100 procentach polski, jak i te reprezentujące kapitał zagraniczny. Nie ma żadnej różnicy, chociaż wielu ludziom wydaje się, że firmy z zagranicy muszą dostawać dodatkowe zachęty, żeby zainwestować w Polsce. Jeszcze raz podkreślam: tak nie jest. Warto podkreślić, że w strefach ekonomicznych znaczną przewagę mają inwestycje firm krajowych. Granty rządowe dla inwestorów są przyznawane dokładnie na takich samych zasadach inwestorom krajowym jak i zagranicznym. Co ciekawe, obsługujemy coraz więcej polskich projektów inwestycyjnych, co jest stosunkowo nowym zjawiskiem. Inwestycji zagranicznych korzystających z pomocy publicznej jest więcej dlatego, że nic nie dostaje się za darmo. Jeśli ktoś otrzymuje grant, to w przypadku dużej firmy oznacza, że przez pięć lat musi utrzymać zatrudnienie na tym samym poziomie. Trzy osoby mniej i koniec, przedsiębiorca musi zwrócić otrzymane pieniądze. W przypadku małej firmy (MSP) ten okres wynosi trzy lata. Wiele polskich firm boi się tego zobowiązania, ale te obawy zaczynają powoli mijać.

Polskie firmy coraz więcej inwestują?

Jeśli chodzi o przetwórstwo spożywcze mieliśmy pierwszą falę inwestycji technologicznych tuż przed i tuż po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Udało nam się stworzyć naprawdę nowoczesny przemysł spożywczy w skali europejskiej. Teraz po tych 10 latach, a dokładnie od ubiegłego roku odnotowujemy wzrost zainteresowania inwestycjami w technologie spożywcze. Wygląda na to, że nadchodzi druga fala inwestycji w polskim przemyśle spożywczym.

To widać m.in. w branży mleczarskiej.

Tak. Zniesienie kwot mlecznych oznacza zwiększenie produkcji, a co za tym idzie konieczność rozbudowy mocy produkcyjnych. Warto przypomnieć o dwóch dużych inwestycjach, które już są w realizacji, czyli zakładów budowanych przez Polmlek i Mlekpol.

/