Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Daniel Czyżewski 13.01.2017

Matthew Tyrmand: Republikanie będą rządzić przez 20 lat, a Trump - dwie kadencje

- Trump będzie rządził dwie kadencje, po nim urząd najprawdopodobniej obejmie Mike Pence lub ktoś podobny. Będziemy mieć republikańską większość w kongresie przez najbliższe 20 lat - mówił w wywiadzie dla portalu PolskieRadio.pl Matthew Tyrmand, ekonomista, publicysta i komentator. Nasz rozmówca odniósł się również do ataków hakerskich, nominacji gabinetowych i komunikacji twitterowej Donalda Trumpa oraz przyszłości Demokratów.

W poprzednim wywiadzie dla portalu PolskieRadio.pl, przeprowadzonym jeszcze przed wyborami w USA, nasz rozmówca stwierdził, że Donald Trump wygra z bardzo dużą przewagą z Hillary Clinton. Wszystkie sondaże i media wróżyły odwrotną sytuację. Tyrmand trafnie zdiagnozował tendencje wyborcze w Stanach Zjednoczonych, dlatego postanowiliśmy porozmawiać raz jeszcze o sytuacji w USA.

Daniel Czyżewski: Od wyborów w USA, których wynik przewidział Pan poprawnie, minęły już dwa miesiące. Jednak wydaje się, że kampania wyborcza wcale się nie skończyła. Mamy protesty przeciwko Donaldowi Trumpowi, zbiórkę Jill Stein na przeprowadzenie ponownego liczenia głosów, nietypowe zachowanie prezydenta Obamy, który w ostatnim miesiącu rządzenia wyrzuca rosyjskich dyplomatów, nawoływania niektórych mediów i autorytetów do Kolegium Elektorów o wybranie Hillary Clinton. A Donald Trump nie został nawet zaprzysiężony. Czy tak będzie wyglądać cała jego kadencja?

Matthew Tyrmand: Tak, dokładnie tak będzie wyglądać. To nigdy nie kończąca się kampania. Nawet jeśli wygrał wybory. Aby przebić się ze swoim programem i przeprowadzić reformy, trzeba nieustannie walczyć. Szczególnie gdy mamy zorganizowane lewicowe media i środowisko akademickie, które są z definicji non-stop w trybie "kampanii", gdyż podstawowym ich celem jest naprostowanie historycznych niesprawiedliwości - na tym polega bycie "progresywnym", postępowym. Wierzą, że poprzez swój aktywizm uda się to zrobić. Żyją, by protestować.

Zatem będziemy mieli bardzo silną, zelektryzowaną i zmobilizowaną opozycję wobec Trumpa. Oni zawsze tam byli. Przez ostatnie 8 lat byli w trybie "kampanii" dla Obamy, aby forsować jego agendę. Czy to było Obamacare, nowe regulacje prawne dla przemysłu, postulaty ruchów ekologicznych, Planned Parenthood - to była nieustanna kampania.

Na szczęście jest również prawa strona, która będzie promować swoje wartości - konserwatyzm, wolny rynek, mniej biurokracji. Dlatego kampania trwa cały czas. 

(Film - Donald Trump wygrał w głosowaniu elektorów. Teksas przypieczętował zwycięstwo miliardera. Źródło: US CBS/X-NEWS) 

Chciałbym spytać o zdarzenie, które w Polsce przeszło bez echa, ale przynajmniej u mnie wywołało niemały szok. Mówię o porwaniu do jakiego doszło w Chicago - grupa młodych czarnoskórych ludzi porwała swojego szkolnego, niepełnosprawnego, białego kolegę. Wkładali mu głowę do sedesu, gasili pety na jego skórze, bili i kopali. Pytam o to, gdyż sprawa ma pewien kontekst polityczny - porywacze krzyczeli "F*ck white people! F*ck Donald Trump!" ("J*bać białych ludzi, j*bać Donalda Trumpa!).

To czysty rasizm. Dorastałem w Brooklynie, mieszkałem w południowej części Chicago, więc mogę powiedzieć z doświadczenia, że najwyższy poziom rasizmu jest pośród społeczności ubogich czarnoskórych. 

Zamiast utożsamiać się z wyznawanymi wartościami i ideami, ludzie dzielą się na plemiona białych, czarnych, Latynosów 

Matthew Tyrmand

Lewicowe media starają się odwrócić narrację mówiąc o "instytucjonalnym rasizmie" białych, który ma nie pozwalać czarnym żyć na podobnym poziomie co biali i mieć pełni praw przysługującym tym drugim. Jest to polityczne fałszerstwo, którego używał Obama częściej niż jakikolwiek inny prezydent w historii USA. Ta "polityka tożsamościowa" niesamowicie podzieliła Amerykanów. Grupy etniczne protestują nawzajem przeciwko sobie i właśnie pod ten proces układana była agenda Obamy.

Zamiast utożsamiać się z wyznawanymi wartościami i ideami, ludzie dzielą się na plemiona białych, czarnych, Latynosów.

Zdarzenia z Chicago są idealnym przykładem tej polityki. Podobnie jak sponsorowana przez Sorosa grupa Black Lives Matters, której głównym zadaniem jest destabilizacja lokalnych władz w całych Stanach a w dłuższej perspektywie również władz federalnych.  

I w tę całą sytuację wpisują się również media, które mówiąc o sytuacji z Chicago, nie używały zwrotu "hate crime" ("przestępstwa z nienawiści") wymyślonego właśnie na potrzeby przejawów rasizmu, homofobii, seksizmu itd.). Wychodzą z założenia, że jeśli coś takiego przydarzy się uprzywilejowanemu białemu mężczyźnie to się "nie liczy".

Wróćmy zatem do Donalda Trumpa. Wiele ostatnio mówi się, często krytycznie, o jego koncie na Twitterze. Mówi się o tym, że prowadzi swoją politykę przez Twittera. Poprzez jednego tweeta może stworzyć dyplomatyczny skandal lub zmienić relacje USA z innymi państwami. Może zrazić do siebie różne grupy wewnątrz kraju. Czy w Pana opinii jest to właściwy sposób na komunikację dla najpotężniejszego człowieka na ziemi?

Oczywiście. Genialny pomysł. Cudowny. Za każdym razem, gdy można uniknąć pośrednictwa w przekazie informacji, należy to robić. Mieć prezydenta, który może mówić bezpośrednio do obywateli, cokolwiek by chciał powiedzieć, zarówno do tych którzy go wpierają, jak i mu przeciwnych, to świetna sprawa. Można z nim debatować, otwarcie, publicznie, bezpośrednio - to wspaniałe! 

Posługiwanie się Twitterem jako środkiem komunikacji przez Trumpa to genialny pomysł. Cudowny. Za każdym razem, gdy można uniknąć pośrednictwa w przekazie informacji, należy to robić. 

Matthew Tyrmand

To zmiana zasad gry. Pasuje do momentu, w którym jesteśmy jako społeczeństwo, pod kątem rozwoju technologicznego i komunikacyjnego. Nazwałbym to sprowadzeniem demokracji ponownie do ludzi - teraz władza nie działa za zamkniętymi drzwiami.

Jeżeli Trump próbowałby wykorzystać Twittera do rządzenia na styl orwellowski, czyli robić jedną rzecz a komunikować drugą w 140 znakach - to oczywiście należałoby potępić. Ale jak do tej pory nie zapowiada się, aby tak postępował. Twitter jest niezwykle potężnym medium dla Trumpa. Nie musi być zależnym od nieprzychylnych mu mediów ani od pośredników w Waszyngtonie.

Oglądając amerykańskie media zauważyłem, że oni po prostu nie wiedzą o co chodzi, panikują. Nie wiedzą jak się odnaleźć w tej sytuacji.

Dokładnie, stąd krytyka.  

Jeżeli jesteśmy przy Transition Team, pomówmy o niektórych nominacjach. W Polsce jednym z najbardziej rozpoznawalnych nazwisk jest Steve Bannon, który został głównym strategiem Białego Domu, jednym z najbliższych ludzi prezydenta. W mediach był określany jako rasista, antysemita, islamofob, homofob, nacjonalista czy zwolennik Ku Klux Klanu. Zna go Pan osobiście, co można o nim powiedzieć ze swoich doświadczeń?

Mało jest osób, które szanuje tak, jak jego. Zachęcił mnie do pisania o Polsce w serwisie "Breitbart" - te artykuły były tekstami o największym zasięgu wśród wszystkich anglojęzycznych mediów na temat Polski od czasu zmiany władzy w Polsce w 2015 roku.

Bannon to ostatnia osoba, której można zarzucić rasizm. Zresztą cały ruch, w którym są konserwatyści, libertarianie, zwolennicy mniejszej biurokracji i wolnego rynku, to zaprzeczenie rasizmu. Prawdziwi rasiści to progresywna lewica, która wierzy w podwójne standardy, w "akcję afirmatywne".

My jesteśmy merytokratami. Wierzymy w działanie, odpowiedzialność, gospodarność. Rasa nie jest ważna. W USA są problemy z niektórymi społecznościami czarnych, jednak przez lewicę ten stan rzeczy się utrzymuje. Lewica od 50 lat niszczy społeczności czarnoskórych. Ale nie tylko - również religię, rodzinę, czyli to, na czym zależy konserwatystom.

Mieliśmy niedawno doniesienia medialne o tym, że Henry Kissinger będzie doradcą Donalda Trumpa. Czy to tylko "kaczka dziennikarska" czy rzeczywiście Kissinger dołączy do administracji Trumpa w jakiejś formie?

Będzie doradcą, ale nieformalnym. Ma ponad 90 lat, na pewno nie będzie pracować w Białym Domu na etacie. Jednak Trump z pewnością będzie sięgał po jego radę. 

Kissinger będzie doradcą, ale nieformalnym. Ma ponad 90 lat, na pewno nie będzie pracować w Białym Domu na etacie. Jednak Trump z pewnością będzie sięgał po jego radę 

Matthew Tyrmand

Jeśli chodzi o Rexa Tillersona - głównym powodem dla którego został powołany na sekretarza stanu jest wola do polepszenia relacji z Putinem. W dyplomacji bardzo ważne są relacje osobiste - dobrze jest je mieć z tymi, którzy są naszymi przyjaciółmi, ale jeszcze lepiej - z przeciwnikiem. Wszyscy wiedzą, jak mniej więcej ułożą się stosunki USA z Japonią, Wielką Brytanią, tu nie ma niespodzianek. Zaś relacje z Rosją i Chinami są bardzo skomplikowane. Ludzie, którzy rozumieją najważniejszych polityków w tych państwach, są na wagę złota.

(Film - Rex Tillerson kandydatem D. Trumpa na nowego sekretarza stanu USA. Źródło: US CBS/X-NEWS) 


Kissinger również zna Putina. Prawdopodobnie Kissinger i Tillerson są osobami, które znają Putina najlepiej z całej Ameryki. Zarówno na poziomie personalnym, jak i intelektualnym. Uważam zatem, że radzenie się Kissingera jest bardzo mądrym krokiem. Kissinger nie jest przecież prorosyjskim ideologiem - był architektem naszej polityki podczas zimnej wojny, która ostatecznie doprowadziła do upadku ZSRR. Zna więc tę kompleksowość dyplomacji i historii.

Zawsze powtarzam ludziom w USA, że aby zrozumieć Polskę, trzeba znać postkomunistyczne realia. Kissinger doskonale to rozumie.

W Polsce dużo uwagi poświęca się właśnie Tillersonowi oraz generałowi Flynnowi, który będzie doradcą ds. bezpieczeństwa w Białym Domu - był on obecny na 10. rocznicy powstania "Russia Today" w Moskwie. Biorąc pod uwagę te relacje, uważa Pan, że Polacy nie mają czego się obawiać?

Nie mają. Powinniście się obawiać  Brukseli, Kijowskiego, Sorosa, i wszystkich, którzy chcą szerzyć swoje lewicowe idee. Używają do tego celu Kingi Gajewskiej, Agnieszki Pomaski, Sławomira Nitrasa, Michała Szczerby - błaznów, którzy nie powinni w ogóle piastować publicznych funkcji.

Globalne lewicowe elity jednak zawsze szukają platformy, na której mogą budować swoje wpływy w różnych krajach - tego powinna się bać Polska. Na pewno nie amerykańskiej dyplomacji. Polska nie powinna się nawet bać Rosji, jeśli mam być szczery. Ale jeżeli chcecie bronić Polski przed Rosją to mam radę - dajcie każdemu obywatelowi na wschodniej granicy karabin a nie będziecie mieli ani jednego "zielonego ludzika", bo będą natychmiast wybijani przez mających broń Polaków.

Polska nie powinna się nawet bać Rosji, jeśli mam być szczery. Ale jeżeli chcecie bronić Polski przed Rosją to mam radę - dajcie każdemu obywatelowi na wschodniej granicy karabin a nie będziecie mieli ani jednego "zielonego ludzika", bo będą natychmiast wybijani przez mających broń Polaków

Matthew Tyrmand

Jak mówiłem - realne zagrożenie dla Polski to globalna lewica, raczej na Zachodzie, nie na Wschodzie.

Od czasu do czasu pojawiają się doniesienia o tym, że amerykańskie agencje wywiadowcze przychylają się ku stanowisku, że Rosja brała udział w hakerskim ataku na DNC (Krajowy Komitet Partii Demokratycznej) i skrzynkę mailową Johna Podesty. Jednak zawsze jest zastrzeżenie, że nie ma stuprocentowej pewności. Myśli Pan, że kiedykolwiek będziemy wiedzieć na pewno kto się włamał do tych skrzynek?

Myślę, że Rosjanom zależy na tym, aby świat myślał, że to oni brali w tym udział. Uważam jednak, że to nie oni - myślę, że atakujący włamali się z terenu Stanów Zjednoczonych. Najprawdopodobniej to ludzie pracujący w agencjach rządowych. Bali się prezydentury Clinton jak niczego innego. 

Z pewnością Rosja angażowała się w "cyber-destabilizację" USA. Podobnie jak Chiny czy Korea Północna. Większe zagrożenie pochodzi z wewnątrz. Jeżeli Putin wolałby Trumpa w Białym Domu, to dlatego, że stwierdził, że łatwiej będzie mu się z nim dogadać. Jeżeli zacząłby np. realizować wrogą politykę wobec USA, lub grozić sojusznikom, na pewno spotkałoby się to z ostrą reakcją Trumpa.

Nie sądzę, że Rosja była zaangażowana, ale oczywiście media i lewicowi politycy będą nakręcać tę narrację. Na pewno jest duże parcie, żeby sprzedać taki przekaz, nawet jeśli nie ma wystarczających dowodów, że to faktycznie Rosjanie byli autorami ataków hackerskich. Z pewnością są inne teorie, kto za tym stał, ale nie przyciągną one tyle uwagi i nikt nie zbada tych tropów wystarczająco.

John Podesta (szef kampanii Clinton, którego maile opublikowało Wikileaks, co wpłynęło prawdopodobnie na wynik wyborów - przyp.red.) dał się ograć jak dziecko - dostał maila z nakazem zmiany hasła i po prostu kliknął w "złośliwy link". Sam się w to wpakował.

Myślę, że Rosjanom zależy na tym, aby świat myślał, że to oni brali w tym udział. Uważam jednak, że to nie oni - myślę, że atakujący włamali się z terenu Stanów Zjednoczonych. Najprawdopodobniej to ludzie pracujący w agencjach rządowych. Bali się prezydentury Clinton jak niczego innego 

Matthew Tyrmand

Kiedy usłyszałem o tym, w jaki sposób włamano się na jego skrzynkę, stwierdziłem, że mógłby to zrobić ktokolwiek, nawet 14-latek z Pittsburgha.

Otóż to. Może to byli Macedończycy, może Koreańczycy, może jakiś koleś z Iowa. Czy jest możliwość, że to Rosjanie się włamali? Oczywiście. Czy byli zaangażowani w jakiejś niewielkiej części? Może, nie wiem. Wiem jednak, że taka narracja służy tym, którzy mają określoną linię, tym którzy właśnie przegrali wybory i cały ich sposób rządzenia został odrzucony.

Oczywiście Rosja będzie zaprzeczać, trochę puszczając oko, ale z chęcią weźmie przynajmniej część zasług - chociażby po przez to, żeby ludzie myśleli, że to oni. Wtedy mogą się ukazać jako potęga, która jest w stanie zdestabilizować proces wyborczy w Stanach Zjednoczonych.

Zauważmy, że NSA, CIA włamywały się na telefony Angeli Merkel czy członków rządu Wielkiej Brytanii. Wszyscy sprzymierzeńcy, jak i wrogowie to robią. I wszyscy mają mniej więcej te same możliwości. Korea Północna - jeden z najbardziej zacofanych krajów na świecie, który nie potrafi dostarczyć wystarczającej ilości prądu, aby oświetlić swoje miasta, również jest zaangażowana w ataki hakerskie.

Najbardziej winni są ci, którzy dali sobie wykraść dane - niechlujstwo Podesty i brak zabezpieczeń ze strony DNC. 

Czy jest możliwość, że to Rosjanie się włamali? Oczywiście. Czy byli zaangażowani w jakiejś niewielkiej części? Może, nie wiem. Wiem jednak, że taka narracja służy tym, którzy mają określoną linię, tym którzy właśnie przegrali wybory i cały ich sposób rządzenia został odrzucony 

Matthew Tyrmand

Chciałbym jeszcze poruszyć temat Partii Demokratycznej…

Nie istnieje, przepadła.

Ponieważ w Polsce, w takiej masowe świadomości istnieje pewne wyobrażenie Baracka Obamy jako wybitnej postaci, traktowany jest z ogromnym szacunkiem, przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Można go różnie oceniać, ale chciałbym przywołać jego polityczne osiągnięcia i rezultat jego rządów, bo triumf Trumpa to nie tylko porażka Clinton, ale również odrzucenie Obamy. Jaki jest stan Partii Demokratycznej, której odchodzący prezydent był naturalnym liderem, po ośmiu latach jego rządów? Jak może wyglądać jej przyszłość?  

Partia jest skończona, nie istnieje. Obama ją zabił. I sama się zniszczyła - poprzez wyprowadzenie go na swój szczyt. Wybrali po prostu skrajnego lewicowca - głośnego, z pasją, aktywistę, członka progresywnej elity, który nie miał żadnego kontaktu z dotychczasową bazą wyborczą Demokratów, czyli robotnikami, klasą średnią i związkami zawodowymi.

Obama to najbardziej skrajny lewicowiec na poważnym stanowisku w historii USA. To prawdziwy marksista. Każdy nieracjonalny lewicowy postulat Obama wynosił jako priorytet swoich rządów. Palestyńczycy - mniej winni niż Izrael, zielona energia - forsowana nieważne czy mamy odpowiednią technologię i realia na to pozwalają, przedsiębiorstwa - więcej regulacji i podatków aż do absolutnej rządowej kontroli. Obama i jemu podobni zgubili kontakt z rzeczywistością. Jego rządy to katastrofa. Wszystko czego się dotknął - zniszczył, łącznie z Partią Demokratyczną. Poza tym zepsuł relacje rasowe w USA - są najbardziej napięte od kilku dekad. Co najmniej 20 lat zajmie powrót do relacji między rasami na poziomie sprzed rządów Obamy.

Partia Demokratyczna nigdy nie była słabsza niż dzisiaj. Na każdym poziomie - pod kątek kongresmanów, senatorów, przedstawicieli w parlamentach stanowych, nie mówiąc już o Białym Domu. A co robią po klęsce wyborczej? Ponownie wybierają najbardziej radykalną, lewicową Nancy Pelosi na lidera mniejszości w Izbie Reprezentantów. Chcą wybrać Keitha Ellisona na przewodniczącego partii - antysemitę z sympatią dla radykalnego islamu. Nie wyciągnęli żadnych wniosków z tych wyborów, w których ogromna część ich tradycyjnego elektoratu zagłosowała na Trumpa.  

Partia Demokratyczna jest skończona, nie istnieje. Obama ją zabił. I sama się zniszczyła - poprzez wyprowadzenie go na swój szczyt. Wybrali po prostu skrajnego lewicowca - głośnego, z pasją, aktywistę, członka progresywnej elity, który nie miał żadnego kontaktu z dotychczasową bazą wyborczą Demokratów, czyli robotnikami, klasą średnią i związkami zawodowymi 

Matthew Tyrmand

Demokraci byli silni przez dekady, bo ich bazą wyborczą były związki zawodowe, duże centra przemysłowe w głębi kraju, klasa średnia - to była roosveltowska Partia Demokratyczna. Interesy tych grup nie są reprezentowane przez Demokratów.

Myślę, że to ich koniec. Trump będzie rządził dwie kadencje, po nim urząd najprawdopodobniej obejmie Mike Pence lub ktoś podobny. Będziemy mieć republikańską większość w kongresie przez najbliższe 20 lat. 

To bardzo optymistyczna wizja.

Uważam, że to realistyczna, nie optymistyczna. Strategia Demokratów zawiodła. Chcieli ściągnąć jak najwięcej ludzie z Ameryki Środkowej i Południowej by na nich głosowali. Do tego głosy czarnych, biednych społeczności i myśleli że na tym będą jechać.

Myślę, że debata, różnica zdań, będzie się odbywać wewnątrz Partii Republikańskiej. Z jednej strony mamy otoczenie Trumpa, które buduje swoją pozycję. Ale z drugiej są neokonserwatyści, grupa zbliżona globalnych elit, reprezentowana np. przez Bushów. Niestety część Republikanów stała się "partią Waszyngtonu", zaczęli przypominać oderwanych od obywateli, skupionych na sobie, elitarystycznych Demokratów. Istnieją też tzw. republikanie w starym stylu, w większości z małych miast, sceptyczni wobec władz, konserwatywni, zwolennicy liberalizmu gospodarczego. Myślę, że pomiędzy tymi grupami będzie się toczyć walka o władzę. 

Myślę, że debata, różnica zdań, będzie się odbywać wewnątrz Partii Republikańskiej. Z jednej strony mamy otoczenie Trumpa, które buduje swoją pozycję. Ale z drugiej są neokonserwatyści, grupa zbliżona globalnych elit, reprezentowana np. przez Bushów. Niestety część Republikanów stała się "partią Waszyngtonu", zaczęli przypominać oderwanych od obywateli, skupionych na sobie, elitarystycznych Demokratów. Istnieją też tzw. republikanie w starym stylu, w większości z małych miast, sceptyczni wobec władz, konserwatywni, zwolennicy liberalizmu gospodarczego. Myślę, że pomiędzy tymi grupami będzie się toczyć walka o władzę 

Matthew Tyrmand

Niemniej jednak ten kraj dokonał wielkiego zwrotu w prawo. Oczywiście mamy media, środowisko akademickie, protesty sponsorowane przez Sorosa, które będą miały jakąś dynamikę, jakąś siłę przebicia. Ale z czasem te czynniki będą słabnąć, po części dlatego, że Trump tweetuje i nie musi zwracać uwagi na media.   

Poprzednim razem pytałem o Veritas Project, w który się Pan angażuje. W trakcie kampanii ujawnił skandal związany z Demokratami. Zauważyłem również inne stowarzyszenie - "Open The Books", na Pana liście aktywności.

To dla mnie powód do budzenia się codziennie rano. Większość mojego zawodowego życia spędzam na działalności w tej inicjatywie. Właśnie  ten projekt wprowadził mnie w amerykańską politykę, wiele lat temu. Założyliśmy "Open The Books" w Illinois wraz z Adamem Andrzejewskim, który również ma polskie pochodzenie. Zbudowaliśmy organizację ogólnokrajową. Misja jest prosta - wszystkie wydatki publiczne dostępne online. Na poziomie federalnym, stanowym, hrabstwa, miasta. Każda władza, która bierze pieniądze od podatnika, od obywatela, musi być transparentna jeśli chodzi o wydatki. Muszą być odpowiedzialni przed obywatelami.

Nagłaśniamy defraudacje, marnotrawstwo oraz nadużycia władzy. Projekt jest bardzo udany. Mamy spory wpływ na debatę publiczną w USA. Chciałem założyć podobną organizację w Polsce, ale nie ma woli ku temu. Żadna ze stron nie rozumie, że ktokolwiek zainicjowałby polskie "Open The Books" zyskałby na dłuższą metę. Mogę zrozumieć lewicę, ponieważ jej podstawową strategią jest korupcja polityczna. Jako lewicę rozumiem postkomunistyczne partie -  PO, SLD, PSL. Ale prawica zachowuje się podobnie, bo na poziomie lokalnym jej struktury również są skorumpowane. Polska ma jeszcze czas oczywiście na wprowadzanie lepszych praktyk rządzenia,

Szkoda jednak że nie ma dużych organizacji pozarządowych, sponsorowanych przez obywateli. Większość z nich w Polsce finansuje rząd. A żadna przecież nie będzie chciała ujawniać wydatków rządowych, skoro sama jest ich beneficjentem. W USA są specjalne przywileje dla osób, które wpłacają pieniądze na organizacje non-profit. 

Nagłaśniamy defraudacje, marnotrawstwo oraz nadużycia władzy. Projekt jest bardzo udany. Mamy spory wpływ na debatę publiczną w USA. Chciałem założyć podobną organizację w Polsce, ale nie ma woli ku temu. Żadna ze stron nie rozumie, że ktokolwiek zainicjowałby polskie "Open The Books" zyskałby na dłuższą metę 

Matthew Tyrmand

"Open the books" również ma misję edukacyjną, szerzy ideę, pomysły, własną agendę. To bardzo ważne, że by mieć ośrodki ideowe inne niż władza.

Z Matthew Tyrmandem rozmawiał Daniel Czyżewski, PolskieRadio.pl