Ani Unia Europejska ani USA, ani nawet Rosja nie wie, co zrobić z Ukrainą. To, że nie wie tego Wiktor Janukowycz wiadomo od dawna. Dobrego pomysłu, choć tak im się może wydawać nie mają także przywódcy opozycji, Kliczko, Jaceniuk i Tiahnybok. Ci ostatni nie panują nad Euromajdanem, nie są w stanie negocjować z władzą, nie panują nad obywatelami (celowo używam słowa obywatele, bo to oni wzięli na siebie odpowiedzialność za losy Ukrainy) Majdanu, nie mają de facto legitymacji protestujących, ani nawet nie będą prawdopodobnie w stanie stworzyć stabilnego rządu.
Protesty na Ukrainie - serwis specjalny >>>
Pod każdą kostką ukraińskiej układanki leży granat. Trzeba ją jakoś od nowa ułożyć, ale jak ją przestawić, żeby nie doprowadzić do wielkiego wybuchu? Nad tym głowią się teraz szefowie rządów w UE, Kreml i zapewne ukraińscy i rosyjscy oligarchowie. Oni (być może) najbardziej, bo mają najwięcej do stracenia. Może poza Janukowyczem, który zwyczajnie, wcale nie w przenośni walczy o własne życie. Jeśli przegra, Majdan zgotuje mu los Causescu czy Kadafiego. Takie teraz w Kijowie i zachodniej Ukrainie panują nastroje. Tam już nikt nie chce ustąpienia skompromitowanego prezydenta. Tam każdy chce, by odpowiedział za setki zabitych i rannych z 20 lutego 2014 w Kijowie.
Dwie Ukrainy
Ukraińskie puzzle są podzielne na części - zachodnią anty-janukowyczową i proeuropejską oraz wschodnią pro-prezydencką i prorosyjską. Radykałowie powiedzieliby: zachodnią – polską, europejską i wschodnią – rosyjską i oligarchiczną.
W zachodniej Ukrainie większość obywateli mówi po polsku. Wielu ma rodziny, które wyemigrowały do Polski lub na Zachód. Dla nich Europa to dobrobyt i wolność. Tak jak dla nas 30 lat temu.
We wschodniej części żyje się lepiej. Nie trzeba emigrować. Tam jest przemysł, ale i tam są oligarchowie. A to oni mają ogromny wpływ na rządzących w Kijowie. Mają pieniądze, czyli mają władzę. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że najbogatszy Ukrainiec Achmetow ma po prostu swoją frakcję w ramach Partii Regionów w ukraińskiej Radzie Najwyższej.
Gdyby chciał mógłby obalić Janukowycza w jednym głosowaniu. Ale z jakichś powodów nie chce. Dlaczego?
Podzielona Ukraina
Rosja nie odda Ukrainy
Ukraina jest chyba w gorszej geopolitycznej sytuacji niż Polska przez całą swoją historię. Niby jest niepodległym państwem, z demokratycznie wybranymi władzami, ale tak naprawdę jej los zależy od porozumienia między Rosją, niektórymi państwami Unii Europejskiej i interesami USA.
Interesy Kremla na Ukrainie są oczywiste. To jest ich sfera wpływów. To jest część imperium, które Jelcyn w przypływie szaleństwa (niektórzy twierdzą, że alkoholowego) oddał nie bardzo wiadomo komu. No bo nie Europie. Oddał na pastwę losu. W nieodpowiedzialne ręce rodzącej się ukraińskiej świadomości. Dzięki temu przez lata Kreml pracował, by Ukrainę odzyskać. Wspierał oligarchów w budowaniu ich potęgi). Pomógł wybrać Janukowycza… i tu natrafił na opór.
W wyniku pomarańczowej rewolucji władzę przejął Juszczenko. Po niej wydawało się, że Ukraina idzie prostą drogą ku Zachodowi. W Polsce nastąpiła swoista euforia. Oto mamy prezydenta sąsiedniego kraju, który nie dość, że pokonał Kreml, to jeszcze jest wdzięczny Polakom za pomoc i wsparcie. Niestety dość szybko okazało się, że Juszczenko taki bardzo wdzięczny nie jest, a jego reformy mają ze skutecznością tyle wspólnego, co słoń z baletem. Ukraina pogrążała się w kryzysie i niedawny bohater stał się jednym z najbardziej nielubianych ukraińskich polityków, ciągnąc ze sobą na dno premier Julię Tymoszenko.
Kolejne wybory, w sumie uczciwe i demokratyczne wygrał sponiewierany przez pomarańczową rewolucję Janukowycz. Ucieszył się Kreml – nie musieli interweniować – ucieszył się wschód Ukrainy, ucieszyła się UE i w sumie zachód kraju też odetchnął. Może teraz będzie normalnie.
Piłkarskie złudzenia
Wydawało się, że Ukraina się rozwija. Inwestycje w Euro 2012 i propaganda, zresztą podsycana także przez Polskę (to było dość naturalne i zrozumiałe) pokazywała ten kraj, jako stabilny, demokratyczny, przyjazny ludziom i dołączający do europejskiej wspólnoty.
Uwierzyła w to Europa. Uwierzył chyba w pewnym momencie sam Janukowycz. A co najgorsze uwierzyły rzesze Ukraińców mieszkających na zachodzie kraju. Deklaracje władz w Kijowie, proeuropejskie, wielokrotne zapowiedzi administracji i samego Janukowycza, że Ukraina wybiera proeuropejski kurs uśpiły czujność mieszkańców zachodniej Ukrainy. W zeszłym roku, kiedy byłem na Ukrainie nie czułem się jak w Unii Europejskiej czy nawet w Polsce, ale w dużych miastach panowała „zachodnia atmosfera”, coś co Polacy przeżywali na kilka lat przed wstąpieniem do UE: entuzjazm, nadzieję i wiarę, że Unia rozwiąże wszystkie problemy. Z biedą, z bezrobociem, z korupcją, ze wszystkim.
Niestety nie uwierzyła w to Rosja. Kreml nie mógł zgodzić się na utratę Ukrainy.
Nie mógł, bo dla Putina i jego otoczenia to scenariusz gorszy od rozpadu ZSRS.
Dla Rosji rozpad Układu Warszawskiego w 1989 roku był jak przegranie II wojny światowej. Był ciosem, który przekreślił jej nadzieję na hegemonię w tej części świata, zdobytą w Jałcie, kiedy to Stalin wziął wszystko, co chciał.
W Polsce odbywały się rozmowy Okrągłego Stołu, wybrano pierwszy niekomunistyczny rząd Tadeusza Mazowieckiego, padał mur berliński, a w Białowieży podpisano rozwiązanie Związku Radzieckiego. W umysłach sowieckich generałów kłębiły się myśli, że oto ich ojczyzna przegrywa „Wielką Wojnę Ojczyźnianą”. Można się tylko domyślać, jak trudno było im przełknąć tę porażkę, gdy dowiedzieli się o upadku imperium. Te nastroje tak naprawdę nigdy nie słabły. Federacja Rosyjska jest mentalnym spadkobiercą Sowieckiej Rosji. Kluczowe role odgrywają w niej agencji KGB (Putin) i generałowie, którzy dobrze pamiętają potęgę Sowietów.
Nie ma w tym nic niedorzecznego. Wielu Rosjan, jak wskazują badania, uważa, że Związek Sowiecki był potrzebny i jego rozpad to poważny błąd. Rosyjskie społeczeństwo rzeczywiście popiera włodarzy Kremla i ich politykę, w tym politykę zagraniczną. Choć w kwestii Ukrainy Putin i otoczenie nie uważa, że jest to polityka zagraniczna.
Dla Rosji Ukraina jest częścią imperium. To tak, jakby Polska zgodziła się na oddanie Niemcom Śląska.
Stowarzyszenie Ukrainy z UE jest jak oddanie Niemcom Śląska.
Kreml do tego nie może dopuścić.
Włączenie Ukrainy w europejskie struktury lub choćby zapowiedź takiego kierunku ukraińskiej polityki jest dla Rosji powrotem do granic sprzed 1939.
Raczej na pewno myślenie Kremla jest w tej sprawie takie - polskie Kresy wracają do macierzy. Zachód Ukrainy, inspirowany przez Polaków, i omamionych przez nich Niemców, Francuzów i całą UE zamierza zrobić wszystko, by powrócić do układu granic z 1939. To jest rewizja pojałtańskiego porządku w Europie.
Poparcie Polski to za mało
Polscy politycy są bardzo aktywni we wspieraniu ukraińskiej opozycji. Majdan dziękuje za to poparcie. Ale Majdan czeka na jakąkolwiek akcję ze strony oficjeli UE. I jedyne czego się doczekuje to sankcje, które są o co najmniej 3 miesiące spóźnione.
Polska popiera europejskie aspiracje naszych braci z Majdanu szczerze i z nadzieją, że Ukraina będzie niezależnym, demokratycznym, pełnym wolności słowa państwem, które niedługo stanie się częścią europejskiej rodziny.
Wydaje się, że wciąż żywe są ustalenia z Jałty, które podzieliły 59 lat temu świat i wpływy polityków w Europie, Rosji i Stanach Zjednoczonych.
Nasuwa się pytanie, czy młode pokolenie Ukraińców, Białorusinów, a wreszcie Rosjan, nie ma dość układu, który w części Europy przyniósł wolność i dobrobyt, a im biedę i bezprawie od czasów Stalina i Chruszczowa aż do Putina i Janukowycza.
Andrzej Szozda, polskieradio.pl