Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
polskieradio.pl
Juliusz Urbanowicz 10.10.2014

Kijów kontra Moskwa: wojna o niepodległość Ukrainy (analiza)

Stosunki Rosjan z Ukraińcami są najgorsze od stu lat – czyli od wojny z lat 1917-21. Dawna wrogość powróciła z nową siłą. Stawka w tej walce jest dokładnie taka sama: władzom w Kijowie idzie o niepodległość, ekipie w Moskwie – o podporządkowanie Ukrainy, które jest kluczem do odzyskania imperialnej pozycji przez Rosję. Metody rozgrywania konfliktu, wtedy i teraz, są łudząco podobne.
Rzekomo bratnie narody dzieli dziś głęboka przepaść, podobnie jak ich przywódców - prezydenta Rosji Władimira Putina i Ukrainy Petra PoroszenkęRzekomo "bratnie" narody dzieli dziś głęboka przepaść, podobnie jak ich przywódców - prezydenta Rosji Władimira Putina i Ukrainy Petra PoroszenkęCHRISTOPHE ENA /PAP/EPA.

Tamta wojna zakończyła się klęską Ukraińców i przekreśliła na długo ich dążenia do niezależności od Rosji – rządzonej wówczas przez bolszewików. Z punktu widzenia Ukraińców ich ziemie zostały rozebrane przez sąsiadów. Lwia część przypadła Rosji Radzieckiej, reszta - Polsce (Galicja Wschodnia i Wołyń), Czechosłowacji i Rumunii.

Sworzeń w "zderzeniu cywilizacji"

Obecnie Rosja również dąży - przynajmniej - do rozczłonkowania ziem ukraińskich i uzyskania decydującego wpływu na tym obszarze. Wykorzystuje w tym celu uwarunkowania kulturowe i cywilizacyjne Ukrainy, na które zwrócił uwagę Samuel P. Huntington w głośnej książce „Zderzenie cywilizacji”. Chodzi o podział kraju na wschód (zdominowany przez orientację prorosyjską) i zachód (proeuropejski), ukształtowany historycznie wskutek różnych wpływów: z jednej strony rosyjskich ( w tym w sowieckim wydaniu), a z drugiej europejskich (Polska, Austro-Węgry).

WOJNA NA UKRAINIE - serwis specjalny >>>

/

 

Nieprzypadkowo rozparcelowanie Ukrainy proponował niedawno publicznie Polsce, Węgrom i Rumunii wiceprzewodniczący rosyjskiej Dumy Państwowej i koncesjonowany „opozycjonista” Władimir Żyrinowski, tester koncepcji politycznych Kremla.

Zmagania rosyjsko-ukraińskie mają przy tym nie tylko znaczenie dla obu tych państw, czy regionu, ale i dla całego ładu międzynarodowego. W koncepcji „Wielkiej Szachownicy” jej autor Zbigniew Brzeziński (były doradca prezydenta USA ds. bezpieczeństwa narodowego) wyróżnił, oprócz najważniejszych globalnych graczy (w tym Rosji), pięć państw, które odgrywają krytyczną rolę w światowej rozgrywce - tzw. sworzni geopolitycznych. W gronie „sworzni” (ich status wyznaczają położenie geograficzne oraz zasoby surowców) na pierwszym miejscu znalazła się Ukraina. Bez niej Rosja nie ma szans na odzyskanie statusu eurazjatyckiego supermocarstwa, co jest celem Władimira Putina.

Pierwsza wojna o niepodległość

Trudne braterstwo: historia sojuszu polsko-ukraińskiego przeciw bolszewikom (źródło: You Tube)

Niezmienna pozostaje nie tylko geostrategia. Niektóre cechy obu wojennych kampanii rosyjsko-ukraińskich: tej sprzed wieku i obecnej – są wręcz bliźniacze. Sowieci zabrali się do podboju Ukrainy przy pomocy miejscowej, zrusyfikowanej ludności, w tym oddziałów tzw. Gwardii Czerwonej - stworzonych z robotników okręgów przemysłowych Charkowa i Doniecka. W miastach wschodniej Ukrainy przygotowano powstania tamtejszych bolszewików. Rosyjska propaganda przedstawiała walki ukraińsko-sowieckie jako "ukraińską wojnę domową". Brzmi znajomo?

Naprzeciw rosyjskich czerwonoarmistów i ich ówczesnych satelitów - odpowiedników dzisiejszych „prorosyjskich separatystów” - stanęły głównie ochotnicze ukraińskie formacje, dowodzone przez samodzielnych atamanów. Dokładnie tak samo, jak obecnie dzieje się w Donbasie.

Ukraińcy przegrali, choć nie byli osamotnieni. Z bolszewikami walczyli na ukraińskich ziemiach także rosyjscy przeciwnicy radzieckiej rewolucji (armia Antona Denikina) oraz rodzące się polskie wojsko (w sojuszu z ukraińskimi formacjami Semena Petlury).

Ostatnim aktem tej walki Ukraińców o niezależność był dramat oddziału otoczonego i rozbitego przez bolszewicką konnicę w listopadzie 1921 roku w bitwie pod Małymi Mińkami. 359 żołnierzy wziętych wtedy do niewoli zostało rozstrzelanych kilka dni później. Było to zaledwie preludium tego, co czekało podbitą nację.

Katastrofa narodu

Za próbę wybicia się na niepodległość Ukraińcy zapłacili straszliwą cenę – wrzuceni w tryby zbrodniczej machiny totalitarnego imperium, zarządzanego z Moskwy.

W wyniku radzieckiej polityki przymusowej kolektywizacji Ukrainę ogarnął głód na bezprecedensową skalę - życie straciło wtedy kilka milionów ludzi. Trupy leżały na ulicach miast, zdesperowani z głodu ludzi masowo uciekali się do kanibalizmu. Tragiczną sytuację pogarszało wprowadzenie bezwzględnego zakazu opuszczania miejsc zamieszkania, za co karano śmiercią. Te sowieckie tzw. paszporty wewnętrzne obowiązywały zresztą aż do roku 1974.

Wielki Głód na Ukrainie - największa zbrodnia rosyjskiego komunizmu (źródło: You Tube)


Po latach wiele krajów świata, w tym sama Ukraina, a także Polska (w 2006 roku), uznało tę klęskę głodu za akt ludobójstwa. W tym gronie nie ma Rosji, która nie dokonała pełnego rozrachunku ze swoją totalitarną przeszłością.

Z martyrologii „Wielkiego Głodu” ekipa  ukraińskiej „pomarańczowej rewolucji”, na czele z prezydentem Wiktorem Juszczenką, uczyniła oś polityki historycznej, która miała konstytuować odrębność narodu-ofiary w opozycji do jego dawnego prześladowcy. Były prezydent wprost mówił, że wzorem jest dlań państwo Izrael, którego fundamentem stała się pamięć holocaustu. Liczba ofiar obu tych zbrodni ludobójstwa była zbliżona.

Część historyków uważa, że głodzenie całego narodu nie miało podłoża etnicznego, ale bezspornym faktem pozostaje, że wymarłe ukraińskie wsie bolszewicy zasiedlali Rosjanami.

Ponadto, terror sowieckiego aparatu przemocy, NKWD, doprowadził w latach 30. XX wieku do niemal całkowitego unicestwienia ukraińskiej inteligencji. Towarzyszyła temu bezwzględna rusyfikacja, połączona z mordowaniem ukraińskich księży prawosławnych i lirników, którzy wędrowali krzepiąc ludzi patriotycznymi pieśniami i opowieściami.

Zburzenie pomnika wodza bolszewickiej rewolucji Władimira Lenina w Charkowie, który był symbolem obcej dominacji i terroru (źródło: ENEX/x-news)


Po II wojnie światowej Moskwa zarządziła przymusowe przesiedlenie kilkuset tysięcy Ukraińców na Syberię. Był to odwet za próby walki tego narodu przeciwko ZSRR, w tym u boku nazistowskich Niemiec.

Według Nikity Chruszczowa, etnicznego Ukraińca, który stanął na czele ZSRR po śmierci Józefa Stalin, jego poprzednik rozważał deportację wszystkich Ukraińców na Syberię, lecz zrezygnował z tego kroku - ze względu na skalę przedsięwzięcia.

Jeszcze w latach 50. wysłano za Ural do pracy 100 tysięcy ukraińskich komsomolców – po raz kolejny przetrzebiając miejscową inteligencję. Przynależność do tej komunistycznej młodzieżówki była w ZSRR obowiązkowa.

Udławieni prezentem

Oficjalnie, włodarze Kremla przez cały czas mówili jednak o „bratnim narodzie ukraińskim”, a w 1954 roku podarowali mu nawet Krym (zrobił to Chruszczow).

To, co wydawało się propagandowym gestem bez znaczenia (ukraińska republika była wszakże częścią ZSRR), stało się kością niezgody po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości w 1991 roku. Na Krymie stacjonowała bowiem najpierw radziecka, a potem rosyjska flota czarnomorska, która z punktu widzenia Moskwy odgrywa strategiczną rolę, zapewniając jej przewagę w akwenie Morza Czarnego nad marynarką wojenną Turcji i pozostałych państw NATO w tym regionie.

Choć politycy obu krajów postradzieckich przez lata głosili, że Ukrainę i Rosję łączy "strategiczne partnerstwo”, to spór, najpierw o podział Floty Czarnomorskiej, a następnie o warunki jej pobytu na Krymie stał się stałym elementem utarczek na linii Kijów - Moskwa. Zaostrzał się za każdym razem wtedy, gdy na Ukrainie do władzy dochodzili zwolennicy prozachodniej orientacji tego państwa.

Tak było zwłaszcza po „pomarańczowej rewolucji” z 2004 roku. Kijów zaczął wówczas forsować zamiary przystąpienia do NATO i Unii Europejskiej, czyli zerwania z dogmatem „państwa pozablokowego”.

To rozwścieczyło Rosję, która na papierze zaakceptowała niepodległość Ukrainy, ale faktycznie nie dawała jej prawa do pełnego samostanowienia. W końcu – w odwecie za kolejną próbę prowadzenia przez Kijów samodzielnej, zorientowanej na Zachód polityki (po odsunięciu od władzy prorosyjskiej ekipy prezydenta Wiktora Janukowycza przez "Euromajdan") Rosja oderwała w marcu tego roku od Ukrainy Krym i zaanektowała ten półwysep. Następnie zaś dokonała agresji zbrojnej w Donbasie – najważniejszym regionie gospodarczym Ukrainy.

Dla obserwatorów spraw międzynarodowych nie było to zaskoczeniem. Już w latach 90. XX wieku przed zagarnięciem Krymu Rosję powstrzymało jedynie jej zaangażowanie w wojnę w Czeczenii. Scenariusz był zawsze ten sam: prorosyjscy separatyści ogłaszali niepodległość Krymu, rosyjscy politycy – gotowość do aneksji półwyspu. Ukrainę straszyli co najmniej zakręceniem kurka z gazem ziemnym. W 1992 roku Rada Najwyższa Rosji ogłosiła nawet unieważnienie aktu przekazania Krymu Ukrainie. Później jednak się z tego wycofała – włodarze Kremla czuli się wówczas jeszcze zbyt słabi na tę rewizję granic.

Strzelba zawisa na ścianie

Ale strzelba została zawieszona na ścianie i czekała na moment, gdy rosyjska egzekutywa po nią sięgnie i wypali w stronę Ukrainy.

W roku 2008 ta kwestia znów wróciła na ostrze noża. Szczyt NATO zamierzał przyznać Ukrainie Plan Działań na rzecz Członkostwa (MAP). Prezydent Rosji Władimir Putin miał wówczas powiedzieć, że wejście Ukrainy do Sojuszu oznaczałaby naruszenie „wyłącznej strefy rosyjskich wpływów” i mogłoby „ spowodować rozpad Ukrainy ". I sprecyzował: Rosja w takiej sytuacji byłaby zmuszona do oderwania Krymu i wschodnich obwodów Ukrainy.

Jakby tego było jeszcze za mało, Putin oświadczył w rozmowie z amerykańskim prezydentem Georgem W. Bushem, że Ukrainy w ogóle nie można nazwać państwem, gdyż „składa się ono w większości z ziem podarowanych przez Rosjan”. Jeśli Sojusz będzie nadal wciągał Ukrainę w swoje struktury, to państwo ukraińskie może przestać istnieć – zagroził.

Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow oficjalnie stwierdził, że wstąpienie Ukrainy do NATO byłoby dla Rosji zagrożeniem i użyje ona wszelkich środków, by do tego nie dopuścić.

W kontekście obecnych wydarzeń na Ukrainie te deklaracje brzmią jak zapowiedź realizacji przygotowanego zawczasu planu.

Ukraina to nie Rosja?

Wykracza on zresztą znacznie poza przechwycenie Krymu. Moskwa realizuje bowiem strategię destabilizowania i demontażu państwa ukraińskiego, które od dawna uznaje za sezonowy twór, a naprawdę za własne, częściowo nawet rdzenne terytorium (Ruś Kijowska jest uważana za kolebkę Rosji), zaś częściowo za strefę swoich mocarstwowych wpływów.

Ambasador Rosji w Kijowie, cztery lata temu mówił, że Rosjanie i Ukraińcy stanowią „jeden naród”. Wielu rosyjskich polityków i intelektualistów do dziś sądzi, że dawne pojęcie „ukraina” (czyli pogranicze) pozostaje aktualne. A w związku z tym ich wojska specnazu mogą swobodnie hulać po tych "Dzikich Polach" - jak określano tereny pomiędzy Rosją, Rzeczpospolitą, a Turcją; ostatecznie wchłonięte przez to pierwsze mocarstwo. Tym skwapliwiej, że wówczas zamieszkująca je ludność sama oddała się w ręce Moskwy. Kozacy pod skrzydłami Rosji szukali niezależności od Rzeczypospolitej. Znaleźli tylko na chwilę, by szybko stracić autonomię w warunkach samodzierżawia, czyli władzy absolutnej cara.

„Ukraina to nie Rosja” - w taki sposób zdefiniował swój kraj drugi z kolei prezydent postsowieckiej Ukrainy, Leonid Kuczma, pisząc książkę o takim tytule. Był to swoisty apel pod adresem „Wielkiego Brata” z Moskwy, by uznał odrębność Ukrainy i przestał traktować ją paternalistycznie.                                                                                                                                                                                                                                     Byłemu radzieckiemu technokracie, który pracował w przemyśle zbrojeniowym i kosmicznym, nie starczyło jednak determinacji, by wcielać w życie zawarty w książce program pełnej emancypacji państwa od dawnego uzależnienia. Przeciwnie, „realpolitik” byłego przywódcy Ukrainy sprowadzała się do dreptania w miejscu, a czasem wręcz wyglądała jak marsz w powiedzeniu o „kroku wprzód i dwóch krokach w tył”. Kuczma pozostał człowiekiem radzieckim, mentalnym wasalem Moskwy.

Kontestowany przez „pomarańczową rewolucję”, wieszał się u kremlowskich klamek, by władzę utrzymać (podpisał m.in. porozumienie o przystąpienie do unii celnej z Białorusią, Rosją i Kazachstanem, która w zamysłach Rosji ma stanowić przeciwwagę dla Unii Europejskiej).

Teraz, to właśnie Kuczma jest jednym z akuszerów porozumienia z Mińska, które podtrzymuje wcześniejsze postanowienia o wprowadzeniu rozejmu i ustanawia zdemilitaryzowaną strefę buforową. Jednocześnie przewiduje specjalne uprawnienia dla Donbasu i amnestię dla tamtejszych prorosyjskich separatystów.

Kijów przyciśnięty do muru

Ukraina zaakceptowała niekorzystny dla niej układ miński, ponieważ znalazła się pod ścianą. Na polu militarnym nie była w stanie kontynuować z powodzeniem „operacji antyterrorystycznej” przeciwko prorosyjskim separatystom, którzy otrzymywali coraz większe i coraz bardziej jawne wsparcie militarne z Rosji. Przez iluzoryczną granicę Rosjanie codziennie przerzucali do Donbasu czołgi i żołnierzy, a ich artyleria i wojska rakietowe stale ostrzeliwały siły ukraińskie. Większość ciężkiej broni, jaką dysponowali Ukraińcy została w ten sposób zniszczona. Tym łatwiej, że przewaga technologiczna Rosjan, jeśli idzie o systemy rozpoznania i kierowania ogniem, jest miażdżąca.

W Czerniowcach, w płd.- zach. części Ukrainy, powstała aleja pamięci dzieci, które zginęły w walkach na wschodzie kraju. Według szacunków ONZ, zginęło tam już ponad 3600 osób, w tym kilkadziesięcioro dzieci (źródło: News Channel "24"/x-news)


Tymczasem, wezwania władz w Kijowie pod adresem Zachodu o dozbrojenie sił ukraińskich pozostały bez echa. W obliczu realiów na polu bitwy i na arenie dyplomatycznej prezydent Ukrainy Petro Poroszenko ugiął się i zdecydował na rozejm oraz uznanie prorosyjskich separatystów, których przedstawiciele byli sygnatariuszami mińskiego porozumienia. Wcześniej Ukraina ignorowała ich, uważając, że prawdziwą stroną konfliktu jest Rosja.

Następstwo wydarzeń jest tu wyjątkowo wymowne. 18 września Waszyngton odrzuca zabiegi Poroszenki o zgodę na przyznanie Ukrainie statusu "nie będącego członkiem sojusznika NATO" i dostawy amerykańskiej broni. Już następnego dnia w Mińsku przedstawiciele tzw. grupy kontaktowej ds. uregulowania konfliktu na Ukrainie (Ukraina–Rosja–OBWE) oraz separatystów podpisali kolejne memorandum, które dotyczyło sposobu realizacji pełnego zawieszenia broni.

Wymiana jeńców w obwodzie donieckim. Uwolnienie osób przetrzymywanych przez strony konfliktu to jeden z punktów chwiejnego porozumienia rozejmowego z Mińska (źródło: RUPTLY/x-news)


- Z separatystami bylibyśmy w stanie sobie poradzić. Z rosyjskimi wojskami nie mamy szans – mówił pod koniec sierpnia premier Arsenij Jaceniuk. W jednym z ostatnich wywiadów Poroszenko przyznał wprost, że Ukraina straciła już w wojnie gros uzbrojenia i nie ma sprzętu, aby kontynuować operację. Prezydent Ukrainy przemawiając w amerykańskim Kongresie ironicznie stwierdził, że otrzymane koce i noktowizory są ważne, ale dzięki nim nie da się wygrać wojny z Rosją.

Przewaga Rosji i popieranych przez nią separatystów w konflikcie z Ukrainą wzrosła dzięki sukcesom militarnym, a także niechęci Zachodu do eskalowania konfliktu z Moskwą. Rosja konsekwentnie stara się realizować swój plan „federalizacji” Ukrainy, co ma doprowadzić do faktycznego rozbicia kraju i ponownego wchłonięcia go do rosyjskiej strefy wpływów.

Specjalny status Donbasu jest krokiem w tym kierunku - wprawdzie nie daje mu autonomii, ale jest korzystny dla Moskwy, która za pomocą marionetkowych, separatystycznych władz regionu będzie mogła w dalszym ciągu destabilizować sytuację na Ukrainie. A w dogodnym dla siebie momencie wrócić do pełnego urzeczywistnienia  "Noworosji”, co sprowadziłoby pozostałą część Ukrainy do dawnej roli buforowego pogranicza będącego przedmiotem przetargu pomiędzy mocarstwami.

Juliusz Urbanowicz, PolskieRadio.pl