Wystawa „Mógłbym żyć w Afryce” jest propozycją odbycia wyprawy w egzotyczne, z dzisiejszej perspektywy, lata 80. Wtedy po gorącym sierpniu (porozumienia sierpniowe) nastąpił zimny grudzień 1981, do kin miał wejść "Czas Apokalipsy", a na ulice wjechały wozy opancerzone. Na duszne i paranoiczne czasy stanu wojennego młodzież odpowiedziała subkulturową erupcją
Powstał trzeci obieg – muzyka nagrywana podczas koncertów krążyła na kopiowanych kasetach, powstawały fanziny, na murach pojawiły się wywrotowe graffiti, postawę manifestowano ubiorem, fryzurą.
Wystawa "Mógłbym żyć w Afryce" wzięła swój tytuł z filmu o postpunkowej, reggae‘owej grupie Izrael, nakręconego przez młodego Holendra, Jacquesa de Koninga, który pod koniec trwania stanu wojennego wylądował w Polsce i rozmawiając z członkami zespołu próbował zrozumieć, co tu się dzieje. Wystawa skupia się na takich formach reakcji na rzeczywistość lat 80., które wyrażały się w anarchicznym sprzeciwie wobec zakleszczonego systemu, na szukaniu alternatywnej ekonomii działania i spontanicznych, prymitywnych sposobach komunikacji opartych na samoorganizacji, DIY, kopiowaniu, wymianie. Na bezkompromisowym zaangażowaniu i jednoczesnym szukaniu dystansu. Jest o dzikich czasach, kiedy palono zioła i odlatywano z Babilonu – do ciepłych krajów.
O rozpoczynającej się 24 lipca 2010 roku w Muzeum Sztuki Nowoczesnej wystawie w Poranku Dwójki Piotrowi Kędziorkowi opowiadał jej kurator Michał Woliński.
Poniżej film Jacquesa de Koninga "I could live in Africa" od którego wystawa wzięła swoją nazwę.