Logo Polskiego Radia
POSŁUCHAJ
Polskie Radio
Aleksandra Tykarska 17.06.2020

Muzykanckie przygody odcinek 1

Powojenne lata 1945-1948 muzykanci radomscy zapamiętali jako wyjątkowo ciężkie. Ogólne rozprężenie, rozwydrzona partyzantka i bimber to recepta na muzykanckie kłopoty.

Wieś Drążno dobrze płaciła za grę na weselu, ale też dużo za dużo wymagała. W 1946 roku grała tam kapela Jana Michalskiego z Klwowa. Pokusa zarobku była duża...

Zbliżał się koniec wesela, czekała już pod domem weselnym furmanka, która miała muzykantów zawieźć na kolejne wesele. A tu weselnicy mówią muzykantom, że ich nie puszczą, bo ładnie grają. Ofiarowują sporą sumę. Muzykanci na to, że nie mogą, bo wzięli zadatek i tam wesele czeka, ale wesele ich nie puszcza. W końcu uciekli przez okno i na furmankę. Weselnicy się zorientowali i ruszyli w pogoń z widłami, cepami, siekierami, brali, co tam było pod ręką. Wsiedli na furmanki i gonią. Muzykanci widzą, że nie uciekną na inne wesele, bo tam miejscowi odparliby atak z Drążna. Uciekają na posterunek Milicji Obywatelskiej w Klwowie. Milicjanci widzą, że to nie przelewki, więc się z muzykami barykadują. Weselnicy próbują wyrąbać siekierami drzwi posterunku, domagając się wydania muzykantów. Milicjanci dzwonią po pomoc. Przyjeżdżają ciężarówki z wojskiem i odbijają posterunek. No i się robi afera i procesy, które pachną stryczkiem za antypaństwową działalność terrorystyczną. Szczęśliwie adwokatom udało się zmienić kwalifikację czynu na paragraf niezagrożony śmiercią. Ale weselnicy i tak się w galancie przesiedzieli – do amnestii. Mamy tu historię, jak weselników zgubiła miłość do kapeli.

A teraz o 30 lat późniejsza historia, jak kapelę zgubiła miłość do weselników. Kapelę braci Barszczów wynajęto na wesele w okolicach Białobrzegów. Mimo że ślub miał być po południu, przyjechali rano zagrać przed wyjazdem do kościoła. Wesele odjechało, muzykanci zostali w domu weselnym. A tu pojawiły się dziewczyny. Takie jakoś były łaskawe, przysiadły się. Potem na kolanka, tak wyszło, że Barszcze wylądowali w łóżku. A tu wesele wraca. Nikt im marsza na przyjazd nie gra! Wielki skandal! Drużby idą do domu i zastają muzykantów in flagranti. Wyciągają ich z łóżek i spuszczają tęgie manto. No, nie za mocne, bo przecież muszą zagrać na weselu. A do tego mają do nich pretensje, używając słów powszechnie uznawanych za obraźliwe.

Oj, zemścili się za to nadużycie panien. Stworzyli wartę, która pilnowała ich cały czas. Nie pozwolili ani na chwilę przestać grać. Nawet pójść wysikać się nie dali. No, ale każdy koszmar ma kiedyś koniec. Poobijani Barszcze dopominają się o honorarium. A kawalerka na to: "Co, mało wam było? Chcecie, to wam dołożymy".

Jak widzimy na obu przykładach, nadmierne okazywanie uczuć może mieć opłakane skutki.

Andrzej Bieńkowski

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.