W końcu lipca 1944 roku warszawiacy w napięciu oczekiwali zbliżających się dni. Widok pośpiesznie ewakuujących się Niemców oraz nadciągającej Armii Czerwonej czyniły atmosferę w mieście jeszcze bardziej napiętą.
Powstanie Warszawskie - zobacz serwis specjalny
Na trzy dni przed wybuchem powstania mieszkańcy Warszawy mogli usłyszeć przekazywaną przez Radio Moskwa odezwę sterowanego przez Sowietów Związku Patriotów Polskich. Jej treść brzmiała:
"Warszawa drży w posadach od ryku dział. Wojska radzieckie nacierają gwałtownie i zbliżają się do Pragi. Nadchodzą, aby przynieść nam wolność. Niemcy wyparci z Pragi będą usiłowali bronić się w Warszawie. Zechcą zniszczyć wszystko. W Białymstoku burzyli wszystko przez sześć dni. Wymordowali tysiące naszych braci. Uczyńmy, co tylko w naszej mocy, by nie zdołali powtórzyć tego samego w Warszawie.
Ludu Warszawy! Do broni! Niech cała ludność stanie murem wokół Krajowej Rady Narodowej, wokół warszawskiej Armii Podziemnej. Uderzcie na Niemców! Udaremnijcie ich plany zburzenia budowli publicznych. Pomóżcie Czerwonej Armii w przeprawie przez Wisłę. Przysyłajcie wiadomości, pokazujcie drogi. Milion ludności Warszawy niech stanie się milionem żołnierzy, którzy wypędzą niemieckich najeźdźców i zdobędą wolność."
16:18 Wieczór kulturalny 30-07-2010.mp3 – Liczba ofiar nigdy nie odgrywała roli dla Rosjan. Stalin w rozmowie z delegacją PKWN nawet powiedział z zadowoleniem, że wreszcie Polacy poczuli, co znaczy wojna – mówił prof. Nikołaj Iwanow, autor książki "Powstanie Warszawskie widziane z Moskwy" w rozmowie z Magdaleną Mikołajczuk w audycji z cyklu "Kulturalna Jedynka". (PR, 30.07.2010)
Zmienne koleje sowieckiej propagandy
Następnego dnia, 30 lipca 1944 roku, komunikat został powtórzony przez polskojęzyczną komunistyczną Radiostację im. Tadeusza Kościuszki. Rozgłośnia ta nadawała audycje od sierpnia 1941 z terytorium Związku Sowieckiego, ale przez trzy lata swojej pracy utrzymywała, że działa w konspiracji na terenie okupowanej Polski.
Latem 1944 roku wydawała gorące odezwy zagrzewające Polaków do wzniecenia powstania i podjęcia otwartej walki z niemieckim okupantem. Zakończyła swoją działalność 22 sierpnia 1944 roku i poleciła słuchaczom świeżo odtworzone Polskie Radio Lublin.
Tymczasem Armia Czerwona, posuwająca się dotąd w niemal błyskawicznym tempie, zatrzymała swoją ofensywę na początku sierpnia 1944 roku. Zadecydowały o tym kalkulacje Józefa Stalina, który uważał, że zniszczenie Warszawy i wykrwawienie się polskiego podziemia ułatwi przyszłą komunizację Polski.
Niedługo po 1 sierpnia 1944 roku przekaz sowieckiej propagandy diametralnie się zmienił. Propagandowe gazety zaroiły się od antypolskich artykułów, a Powstanie Warszawskie zaczęło być nazywane "zbrodniczą awanturą".
Cień Stalina wisi nad Warszawą
Dyktator Związku Sowieckiego był skłonny wesprzeć powstańców tylko w stopniu, który pozwalał na przedłużenie walki i agonii miasta. Na początku sierpnia 1944 roku o pomoc błagał go polski premier Stanisław Mikołajczyk, ale dyktator zwlekał i tłumaczył się brakiem możliwości wsparcia Powstania Warszawskiego przez Armię Czerwoną.
– Stalin wysunął koncepcję, która niestety obowiązuje w historiografii rosyjskiej do dzisiaj. Mówił, że żołnierze byli zmęczeni, drogi zaopatrzenia były nadmiernie rozciągnięte, nie było możliwości pomocy, a powstanie wybuchło bez porozumienia z Armią Czerwoną – mówił prof. Nikołaj Iwanow w audycji Magdaleny Mikołajczuk z cyklu "Kulturalna Jedynka".
Powstanie Warszawskie. 75. lat temu rozpoczął się desant na Czerniakowie
Stalin nie zgodził się nawet na udostępnienie lotnisk alianckim samolotom, które nadlatywały nad Warszawę ze zrzutami zaopatrzenia. Zmienił zdanie dopiero we wrześniu 1944 roku, kiedy powstańcy nie mieli żadnych szans na zwycięstwo. Wkrótce polska stolica skapitulowała. Za cenę śmierci nawet 200 tysięcy warszawiaków Stalin mógł uznać siebie za zwycięzcę.
– Liczba ofiar nigdy nie odgrywała roli dla Rosjan. Stalin nawet podchodził do tego sarkastycznie i w rozmowie z delegacją PKWN powiedział z zadowoleniem, że wreszcie Polacy poczuli, co znaczy wojna – powiedział prof. Nikołaj Iwanow w audycji Polskiego Radia z 2010 roku.
sa