Mateusz Kościukiewicz swoją karierę aktorską zaczął od mocnego uderzenia. W 2010 roku został laureatem Nagrody im. Zbigniewa Cybulskiego, przyznawanej najzdolniejszym młodym aktorom. W rozmowie z Magdaleną Juszczyk wyznał, że choć bardzo ułatwiła mu start, to nie przywiązuje dużej uwagi do podobnych zaszczytów. Młody aktor miał okazję się do nich przyzwyczaić.
Pierwszy raz poważnie doceniony został w obrazie "Wszystko co kocham", po którym ogłoszono go Odkryciem roku 2010. Rok po premierze tego filmu zdobył nagrodę na festiwalu w Karlovych Varach za najlepszą rolę męską w dziele Pawła Sali "Matka Teresa od kotów".
W audycji "W Dwójce raźniej" Kościukiewicz przyznał, że nie rozpamiętuje skończonych filmów: – Po zakończeniu zdjęć cieszę się, że mam to za sobą. W tej pracy dziwne jest to, że nigdy nie wiesz na kogo trafisz, bo przy filmie pracuje około stu osób. Aktorzy są w grupie "specjalnego ryzyka", która w pionie artystycznym jest otoczona "opieką" reżysera, operatora i ludzi z produkcji. Stworzyć zespół podążający w jednym kierunku jest bardzo trudno – podkreślał gość Dwójki.
W rozmowie z Magdaleną Juszczyk aktor powiedział, że ma opinię osoby trudnej we współpracy, dlatego decydują się na niego reżyserzy, którz są do niego przekoni w stu procentach. Wtedy lody szybko zostają przełamane.
Bohater piątkowego spotkania mówił też o sytuacji polskiego filmu, gdy rozpoczynał z nim swoją przygodę. – Moją karierę aktorską rozpocząłem w momencie, kiedy polskie kino odżyło. Był potrzebny aktor, który będzie z nim związany ideologicznie i mitologicznie. Okazało się, że tych aktorów jest już kilku. Wśród nich mogę wymienić Dawida Ogrodnika, Kubę Gierszała, Tomka Szuberta, czy Marcina Kowalczyka. Jest w Polsce cała plejada młodych aktorów i nie jestem w tym przypadku zjawiskiem jednostkowym. Po prostu przez zbieg różnych okoliczności byłem pierwszy – opowiedział Mateusz Kościukiewicz.
Audycję przygotowała Magdalena Juszczyk.
WŁ