W piątek dziennik poinformował, że fundacja, założona w stanie Nowy Jork, nie otrzymała certyfikatu od jego władz, potrzebnego do zbierania datków przewyższających w sumie 25 tysięcy dolarów rocznie.
Wcześniej „Washington Post” podał, że wbrew prawu Trump używał funduszy gromadzonych w fundacji do wpłacania datków na kampanie wyborcze polityków, prywatne zakupy – np. swego portretu za 10 tysięcy dolarów – a także do polubownego rozstrzygania pozwów sądowych wniesionych przeciw niemu. Na ten ostatni cel miało pójść 258 tys. dolarów.
TVN24/x-news
Fundacja otrzymywała także fundusze od firm, które winne były Trumpowi pieniądze, ponieważ zostały poinstruowane, żeby zamiast zwracać dług, wpłaciły donacje. „Washington Post” sugeruje, że Trumpowi chodziło o to, by nie zapłacić podatków od otrzymywanych od dłużników pieniędzy. Fundacje charytatywne są zwolnione od podatków.
Z kolei niezałatwienie przez fundację wspomnianego certyfikatu - jak wyjaśnił w piątek autor demaskatorskich tekstów, David Fahrenthold w telewizji CNN – może się wiązać z faktem, że warunkiem otrzymania takiego dokumentu jest poddanie fundacji skrupulatnemu audytowi. Kontrola taka mogłaby wykazać nieprawidłowości w wykorzystywaniu zgromadzonych funduszy.
W piątek jeden z doradców Trumpa, Boris Epshteyn, powiedział telewizji CNN, że prowadzący dochodzenie w sprawie fundacji prokurator generalny stanu Nowy Jork, Eric Schneiderman, jest „sympatykiem Hillary Clinton i sponsorem jej kampanii”. Schneiderman został mianowany na stanowisko przez demokratycznego gubernatora stanu Andrew Cuomo.
"Niesparwdzone pogłoski"
Epshteyn – imigrant z Rosji - powiedział, że rewelacje „Washington Post” opierają się na „niesprawdzonych pogłoskach”.
- O ile mi wiadomo, fundacja postępowała zgodnie z przepisami - oświadczył. Upomniał media, żeby zajęły się raczej tym, jak bardzo fundacja Trumpa pomaga ludziom, np. weteranom
TVN24/x-news
Dziennikarze podjęli temat zwracając uwagę, że media sympatyzujące z Trumpem nagłaśniają kontrowersje z charytatywną Fundacją Billa, Hillary i Chelsea Clintonów.
Krytycy kandydatki Demokratów do Białego Domu wypominają jej donacje od autorytarnych rządów, które starały się o łatwiejszy dostęp do Clinton w czasie, gdy była ona sekretarzem stanu (2009-2013).
Nie udowodniono jednak, by szefowa dyplomacji podjęła jakiekolwiek decyzje polityczne jako rewanż za datki dla fundacji.
PAP/koz