Dwaj brytyjscy szeregowcy Schofield i Blake, u schyłku I wojny światowej otrzymują ogromnie ryzykowną misję, od której powodzenia zależy życie ich towarzyszy. Muszą przedrzeć się za linię wroga i przekazać rozkaz odwołujący atak, który w świetle nowych informacji nie ma najmniejszych szans powodzenia. Jeśli nie uda się wypełnić misji, niechybna śmierć czeka ponad 1,6 tys. żołnierzy, a wśród nich brata Blake'a.
Tło historyczne i historie rodzinne
Sam Mendes z nagrodą Amerykańskiej Gildii Reżyserów za film "1917"
Zanim powstała ONZ, zanim zawiązano NATO, zanim zabójstwo arcyksięcia Franciszka Ferdynanda Habsburga stało się katalizatorem wydarzeń, na skutek których świat zapłonął ogniem wielkiej wojny, zachodnie mocarstwa działały zawsze wyłącznie we własnym interesie. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, żeby zamiast uskuteczniania różnych form nacjonalizmu, zacząć działać dla dobra ogółu.
W tym sensie I wojna światowa sprawiła, że Zachód zaczął mówić jednym głosem i zjednoczył się przeciwko wspólnego wrogowi, a tragiczny konflikt stał się fundamentem współczesnego świata. Mimo to, w trakcie jego trwania, ideały oraz wartości poprzednich epok, takich jak honor czy wierność ojczyźnie zostały wystawione na wiele prób. Pierwsza wojna światowa przedefiniowała pojęcia takie jak "ofiara" oraz "poświęcenie", a jej wpływ na umysły młodych żołnierzy, zmuszonych do walczenia i umierania za coś, czego nie rozumieli, był traumatyczny. Wielu ludzi ten czas zainspirował jednak do refleksji.
Jednym z nich był młodziutki Sam Mendes.
Pomysł na historię, którą brytyjski filmowiec opowiada w "1917", wziął się z opowieści, którymi jego dziadek, Alfred H. Mendes, dzielił się z wnukiem, wspominając czasy, gdy jako starszy szeregowy brał udział w I wojnie światowej. - Wielka Wojna zawsze mnie fascynowała, być może ze względu na dziadka, a być może również dlatego, że wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, czym tak naprawdę jest wojna - powiedział Sam Mendes. - Film opowiada całkowicie fikcyjną historię, lecz niektóre sceny i aspekty całości zostały zainspirowane właśnie opowieściami mojego dziadka, a także historiami, które zasłyszał od innych żołnierzy - wyjaśnił.
Film opowiada całkowicie fikcyjną historię, lecz niektóre sceny i aspekty całości zostały zainspirowane opowieściami mojego dziadka, a także historiami, które zasłyszał od innych żołnierzy - Sam Mendes
Mnóstwo czasu Mendes spędził na zbieraniu informacji na temat I wojny. - Ona polegała na paraliżu. Miliony ludzi straciło życie, walcząc często o kilkaset metrów terenu, a weterani z różnych stron świata byli i są podziwiani za to, że udało im się przejąć takie właśnie, niewielkie obszary. Dla przykładu bitwa pod Arras pozwoliła aliantom posunąć się o 450 metrów, a dzisiaj jest uznawana za przykład największego heroizmu - wskazał reżyser.
Pokonał "Irlandczyka" i "Jokera". Nagrody BAFTA dla "1917" Sama Mendesa
W 1917 roku Niemcy wycofali się za tzw. linię Zygfryda, znaną także jako linia Hindenburga. Po sześciu miesiącach planowania i budowy ogromnego systemu okopów niemieckie dowództwo swoje największe siły - wcześniej rozciągnięte na znacznie dłuższej linii frontu - skupiło na tym niewielkim obszarze, który stał się jednym z najlepiej bronionych i ufortyfikowanych miejsc całej wojny. - Sprawiło to, że na niektórych odcinkach Brytyjczycy przez kilka dni nie mogli się zorientować, gdzie jest przeciwnik - czy się wycofał, poddał, czy też może tylko przegrupował swe siły. Nagle znaleźli się w dość dziwnej dla nich sytuacji - mieli swobodny dostęp do obszarów, o które walczyli przez miesiące, ale wcześniej nie widzieli ich na oczy - dodał Mendes.
Producentka Pippa Harris zna się z Samem Mendesem od dawna. Podobnie jak on, czuje się osobiście związana z okresem I wojny światowej. Gdy miała dwadzieścia kilka lat, redagowała listy Ruperta Brooke'a - poety, który zanim poległ, był zaręczony z jej babką. - Ta lektura dała mi bardzo szczegółowy wgląd w świat Wielkiej Wojny, w to, co ona znaczyła dla wielu młodych mężczyzn, którzy ginęli w tych tragicznych okolicznościach, do końca nie wiedząc, co tam naprawdę robią - opowiedziała producentka "1917".
- Nasz film mówi o tym, że dziś nie rozumiemy dawnego sensu słowa "poświęcenie", bo wtedy oznaczało ono ofiarę z samego siebie, ale w imię czegoś większego od pojedynczego człowieka. Chciałem, żeby widzowie pojęli, jak to kiedyś wyglądało, jak ludzie wtedy myśleli - podkreślił Mendes. W ostatecznym rozrachunku "1917" składa filmowy hołd nie tylko żołnierzom walczącym w Wielkiej Wojnie, ale też wszystkim ludziom z przeszłości i teraźniejszości, którzy poświęcali i poświęcają własne życie dla dobra ogółu oraz szeroko rozumianej walki o wolność i godność.
Kadr z filmu "1917". Monolith
Twórcy i efektowny wizualnie horror
"1917" wygląda tak, jakby został nakręcony na jednym, bardzo długim ujęciu. Oczywiście, technicznie nie jest to wykonalne, ale twórcy zrobili wszystko, by zachować wrażenie prawdziwego "wejścia" w świat przedstawiony na ekranie. Ekipa pod wodzą Mendesa i autora zdjęć Rogera Deakinsa (Oscar za "Blade Runnera 2049", 14 nominacji za inne produkcje) kręciła długie, kilkuminutowe ujęcia tak, by w montażu można je było połączyć w jedną płynną całość. I właśnie z powodu, że w filmie nie widać cięć akcji, widzowie nie dostają ani chwili na oddech, doświadczając niepokoju i przerażenia w podobny sposób, co starsi szeregowi Schofield i Blake.
- Wiedziałem od początku, że ta historia wymaga opowiedzenia w czasie rzeczywistym, bo ważnym jej elementem jest poczucie metrów i kilometrów, które nasi żołnierze przebywają - wytłumaczył Mendes. - Najważniejsze było jednak oddanie emocjonalnej podróży postaci. Chciałem, żeby widzowie oddychali ich rytmem, żeby widzieli to, co oni widzą. To nie jest tak, że narzuciliśmy scenariuszowi gotową formę, ona dojrzewała wraz z projektem, ale w jakiś sposób była z nim też od początku nierozerwalnie złączona - zaznaczył.
Najważniejsze było jednak oddanie emocjonalnej podróży postaci. Chciałem, żeby widzowie oddychali ich rytmem, żeby widzieli to, co oni widzą - Sam Mendes
Złote Globy rozdane. Sukces "1917" Sama Mendesa
- Pamiętam, że już podczas pierwszej rozmowy o projekcie z Samem czułem, że taki sposób opowiadania pozwoli widzom zanurzyć się w filmowej historii tak mocno, jak w rzadko którym filmie - wspomina Deakins. Takie podejście wymagało niezwykle dokładnego przygotowania - w trakcie czteromiesięcznego okresu poprzedzającego zdjęcia twórcy bardzo szczegółowo zaplanowali choreografię ruchu głównych bohaterów oraz postaci drugoplanowych, a także przedyskutowali ustawienia kamery, kolorystykę ujęć czy nawet sposób, w jaki kamera miała "trzymać się" Schofielda i Blake'a.
Z drugiej strony, przyjęcie takiej metody sprawiło, że nie było już możliwe naprawianie pewnych błędów, które zwykle można zniwelować na etapie postprodukcji. Ruch kamery musiał być od razu stuprocentowo zgrany z poczynaniami aktorów, a aktorzy musieli być stuprocentowo świadomi wszystkiego, co ich otacza w świecie przedstawionym, nie zapominając o postawionych przed nimi zadaniach w świecie rzeczywistym. Filmowcy z kolei - z uwagi na to, że zdecydowano się na pracę ze światłem naturalnym - każdego dnia trzymali kciuki, by niebo było zachmurzone, ponieważ przy pięknym, błękitnym niebie i mocnym słońcu wszystko, co widoczne w kamerze rzucałoby cienie, uniemożliwiając później to kluczowe dla produkcji, niewidoczne dla widza łączenie scen.
- Od początku zdjęć wszystkie przejścia pomiędzy ujęciami mieliśmy zaplanowane tak, by budowały one dynamikę ruchu czy nawet poszczególne sceny akcji. Bywało, że jedno ujęcie musieliśmy dzielić na dwa lub trzy, ponieważ we wnętrzu postaci wchodziły w inne światło i trzeba było zmienić ustawienie kamery. Albo chodziło o podkreślenie ładunku emocjonalnego danej sceny - powiedziała producentka Jayne-Ann Tenggren.
Główni bohaterowie i ich przygotowanie
W większości przypadków do ról żołnierzy Sam Mendes nie chciał zatrudniać bardzo znanych nazwisk, poszukiwał świeżych i niezaszufladkowanych twarzy, aktorów, z którymi widzowie mogliby się utożsamić, nie myśląc o ich poprzednich wielkich projektach. George MacKay, czyli Schofield, wcześniej pokazał się z dobrej strony w filmie "Captain Fantastic" Matta Rossa, wcielający się w rolę Blake'a Dean-Charles Chapman, swoje umiejętności zademonstrował w serialu "Gra o tron".
Przygotowania do filmu aktorzy rozpoczęli od... treningu marszu prowadzonego pod okiem byłego spadochroniarza Paula Biddissa (konsultant techniczny na planie "1917"). W Bovingdon, jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć, dla obsady zorganizowano obóz treningowy, na którym aktorzy uczyli się żyć w okopach. Następnie w innym obozie, w Salisbury, ćwiczyli taktykę oraz przygotowywali się emocjonalnie do agresywnej i wizualnie chaotycznej sekwencji wyjścia z okopów, a jak wiadomo, chaos także najlepiej wypada przed kamerą, gdy jest przygotowany.
- Krąży opinia, że w trakcie I wojny światowej żołnierze wyskakiwali z okopów jak jakieś zjawy i biegli na oślep na wroga. Zupełna bzdura - podkreślił Biddiss. - Wszyscy byli podzieleni na sekcje, a każda sekcja miała własne zadania. Musieliśmy nauczyć naszych aktorów, również statystów, jak poruszać się w swoich sekcjach, jak rozpoznawać dowódców, jak wychodzić z okopów, żeby nie zginąć i jednocześnie chronić innych wychodzących - wskazał. Zarówno główna obsada, jak i ekipa statystów przeszła szkolenie z obsługi i zabezpieczania broni palnej, a także odpowiedniego pakowania i noszenia ekwipunku.
Produkcja skorzystała również z usług doświadczonego historyka Andrew Robertshawa ("Czas wojny" Stevena Spielberga), który spędził całe lata, badając francuskie i belgijskie okopy z czasów I wojny światowej, a także Jossa Skottowe'a, byłego brytyjskiego płatnerza, który pracował między innymi na planie "Spectre". Wszystko dla zachowania wiarygodności opowiadanych wydarzeń, ale także upewnienia się, że wszyscy zaangażowani w produkcję każdego dnia będą na planie bezpieczni.
Kostiumografowie Jacqueline Durran i David Crossman ze współpracownikami dogłębnie przeanalizowali setki archiwalnych zdjęć. W trakcie I wojny światowej żołnierze powszechnie indywidualizowali mundury, dostosowywali je niejako pod siebie. Niektórzy doczepiali do nich biżuterię, inni np. przeróżne przywiezione z rodzinnych stron wyroby dziewiarskie. W okopach rozwinął się również system kolorowych odznak, dzięki którym oddziały odróżniały się jakoś wśród oczekującej na atak ludzkiej masy. Podobny system ekipa przyjęła na planie "1917".
Problematyczna okazała się kwestia hełmów. Zwykle twórcy filmów traktujących o I wojnie światowej - główne ze względów finansowych - używali lekko przerobionych hełmów z czasów II wojny światowej. Ekipa "1917" postanowiła, że nie będzie robić tego typu oszczędności. W 1917 roku żołnierskie hełmy kilkukrotnie zmodyfikowano, dlatego w filmie zobaczymy różne ich odmiany. Na potrzeby produkcji powstało ponad 300 wiernych oryginałom egzemplarzy.
Ważnym aspektem procesu produkcyjnego były również rekwizyty, które budowały realizm świata przedstawionego na ekranie. W roku 1917 I wojna światowa nie przypominała już konfliktu z 1914 roku. Na frontach do głosu dochodziły coraz to nowe i bardziej zabójcze technologie doskonalone w laboratoriach walczących państw. Pojawiła się m.in. broń automatyczna, czołgi, wsparcie lotnicze oraz broń chemiczna. Żołnierze dostawali już nie tylko hełmy, ale także maski gazowe. Wspomniany konsultant historyczny, Andy Robertshsaw, podpowiadał ekipie różne drogi odtwarzania strategii przetrwania używanych na polach I wojny światowej. Stworzył również księgę, w której opisał wszystkie dostępne wówczas typy broni białej i palnej, a także najbardziej znane i najczęściej stosowane taktyki walki.
mat. promocyjne/kk