W 1950 roku, na długo przed tym, zanim został "Mężczyzną w czerni", legendą muzyki country i ikoną popkultury, 18-letni John R. Cash został wcielony w szeregi Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych. Po odbyciu szkolenia przyszłego gwiazdora muzyki wysłano do bazy Landsberg w Niemczech Zachodnich, gdzie objął stanowisko radiotelegrafisty. Z alfabetem Morse'a radził sobie na tyle dobrze, że powierzono mu odpowiedzialne zadanie podsłuchiwania komunikatów nadawanych przez wrogą armię sowiecką.
Najbardziej znaczący dzień w wojskowej karierze Casha miał miejsce 5 marca 1953 roku, w dniu śmierci Józefa Stalina. Jak głosi legenda, to właśnie Johnny jako pierwszy obywatel Zachodu dowiedział się o opuszczeniu tego świata przez radzieckiego dyktatora. "Byłem asem. To właśnie mnie wyznaczali do najtrudniejszych zadań. Przechwyciłem pierwszy komunikat o śmierci Stalina. Wszyscy wiedzieliśmy, czego mamy nasłuchiwać, ale tylko ja potrafiłem to usłyszeć" – przechwalał się po latach w swej autobiografii.
Cash miał przekazać podsłuchaną wiadomość przełożonym, a następnie spokojnie wrócić do swych obowiązków. Dostał przy tym zakaz opowiadania o tym, co się zdarzyło, komukolwiek, łącznie z najbliższymi przyjaciółmi.
Johnny Cash i żołnierze z amerykańskiej bazy Guantanamo na Kubie. Foto: The U.S. National Archives
Tę wersję wydarzeń podważa Steve Turner, autor autoryzowanej biografii "The Man Called Cash", wydanej w 2001 roku. Dotarł on ponoć do człowieka, który służył wraz z Johnnym w tej samej jednostce i wyśmiał jego opowieść, twierdząc, że jego kompan nie znał rosyjskiego, a na dodatek nie byłby w stanie odczytać wiadomości przekazanej szyfrem.
Historia przedstawiona przez samego Casha brzmi jednak na tyle atrakcyjnie, że stała się częścią legendy artysty, który w swym burzliwym życiu siedem razy lądował w areszcie, nie bał się zaśpiewać dla skazanych na ciężkie wyroki więźniów z Folsom, a pewnego razu, będąc zamroczony od używek, spalił ponad 200 hektarów parku narodowego Los Padres w Kalifornii.
kc