Środowiska lewicowo-liberalne od samego początku bezpardonowo atakowały Donalda Trumpa - oskarżały go o rasizm, mizoginizm, brak kompetencji.
Tak, ta kontestacja wynikała na początku, w jakimś stopniu, z frustracji, gdyż środowiska te stawiały na innego kandydata - Hillary Clinton. Donald Trump uzyskał 3 mln głosów mniej niż jego kontrkandydatka, jednak zgodnie z amerykańskim systemem wyborczym został legalnie wybrany na urząd. Zanim wszedł do polityki, kilkukrotnie bezpardonowo zaatakował kobiety, które go publicznie atakowały. Zawsze w takich przypadkach odpowiadał, nawet ze zdwojoną siłą. To mogło budzić protest wśród wyborców, którzy są jednak przyzwyczajeni do poprawności politycznej.
Ekspert PISM: debata prezydencka w USA to było popisywanie się
Niechęć tych środowisk wzbudzały także jego działania i wypowiedzi na tematy takie jak budowa muru z Meksykiem, kwestionowanie pochodzenia Baracka Husseina Obamy, jak sam go określał. Do dziś wyciąga mu się te kwestie. Podciąga się też pod to program "Law and Order", z którego pomocą prezydent chce doprowadzić do porządku miasta rządzone przez demokratów, w których wybuchają zamieszki. Podczas ostatniej debaty zapytano go także o to, czy potępia ruchy supremacyjne. Prezydent odpowiedział jedynie, że "po obu stronach można znaleźć wartościowych ludzi".
Podobnych oskarżeń używała wobec niego większość mainstreamowych mediów m.in. w Europie Zachodniej. Skąd tak mocna niechęć do Trumpa?
To zjawisko wynika z dwóch kwestii - politycznej i światopoglądowej. Donald Trump, kierując się izolacjonistycznym hasłem "Make America Great Again", zaczął weryfikować umowy międzynarodowe - TTIP, umowę handlową między UE a Stanami Zjednoczonymi - narzucił też podatek na stal i aluminium, co uderzyło głównie w Niemcy. Jego wypowiedzi dotyczące UE jako struktury są bardzo negatywne. Nie ukrywał przyjaźni z Nigelem Faragem, związany z Trumpem Steve Bannon jeździł po Europie, tworząc antyunijny ruch, co się ostatecznie nie powiodło. Bannon budował ten oddolny ruch, gdyż widział Trumpa jako emanację trzeciej drogi w Ameryce. Wyjątkiem są kraje Europy Środowej i Wschodniej, jak m.in. Polska - tutaj te relacje wyglądają inaczej. Tam, gdzie są rządy lewicowe, Trump faktycznie nie ma dobrej prasy.
Nie bez znaczenia są też kwestie ideologiczne. Trump jest prezydentem bardzo proamerykańskim, konserwatywnym, izolacjonistycznym. Pierwsze dni jego prezydentury to decyzje dotyczące zakazu wjazdu dla obywateli kilku krajów arabskich, budowa muru, uderzenie w Obamacare (amerykańska federalna ustawa dot. systemu opieki zdrowotnej w USA - red.). Można powiedzieć, że medialny atak zmusił go do cofnięcia się do pozycji konserwatywnej, populistycznej.
4 lata prezydentury Trumpa to też 4 lata oskarżeń o związki z Rosją - skąd te zarzuty? Przecież Trump w tym czasie nakładał sankcje na Kreml, wspierał NATO, Europę Środowo-Wchodnią.
Ekspert ds. marketingu politycznego: Trump ma problem, Biden ma przewagę w sondażach
Nie ma wątpliwości, że Trump podziwia silne osobowości - świata mediów, polityki, kultury. I taki stosunek do Władimira Putina da się zauważyć. Poza tą sympatią osobistą nie ma tu jednak żadnych sentymentów. Jeżeli chodzi o konkretne działania, to Trump zrobił więcej niż poprzednia administracja - wysłał np. pociski Javelin dla Ukrainy, przy jedynie symbolicznej pomocy Obamy dla tego kraju w 2014 r. Jest też bardzo zdecydowany w kwestiach gospodarczych. Nikt przed nim tak mocno nie sprzeciwiał się projektowi Nord Stream 2. Widoczne jest też wsparcie Polski, inicjatywy Trójmorza, skupiające się na zapewnieniu regionowi bezpieczeństwa energetycznego. Kolejnym dowodem na nie branie pod uwagę interesów rosyjskich jest wyjście USA z umowy nuklearnej z Iranem, którą podpisała też przecież Moskwa. Sojusze z Rosją są punktowe, doraźne, jak np. ten w Syrii, skupiony na walce z ISIS.
Więc takich działań - Trumpa na rzecz Rosji - oczywiście nie ma, ale nawet jakby się pojawiły jakiekolwiek decyzje uderzające w interes amerykański, to zostałyby zatrzymane. Polityka zagraniczna USA kreowana jest bowiem w co najmniej trzech ośrodkach.
Czytaj także:
Ostatecznie oskarżenia te zaprowadziły Partię Demokratyczną do wszczęcia procedury impeachmentu. Czy był to akt desperacji?
Tak, był to krok nieprzemyślany, skazany z góry na niepowodzenie. Demokraci liczyli na rozłam wewnątrz Partii Republikańskiej, wynikający z bardzo wojowniczego, egoistycznego stylu prowadzenia polityki przez prezydenta. Taki sygnał dał chociażby nieżyjący już republikanin John McCain, który nie poparł propozycji Donalda Trumpa ograniczającej Obamacare. Trzech senatorów republikańskich wyłamano się wtedy i Demokraci liczyli na to, że to zaprocentuje, postawili wszystko na jedną kartę.
Myślę, że decyzję o impeachmencie podjęto po wyborach w 2018 r., kiedy to Demokraci odbili Kongres i dostali wiatru w żagle. To dało im niezbędny instrument, ponieważ sam wniosek ws. impeachmentu Izba Reprezentantów składa zwykłą większością. Demokraci jednak przelicytowali. W Senacie Republikanie posiadają większość trzech głosów, opozycja liczyła na głosowanie podobnego do tego, które dotyczyło Obamacare. Do tego jednak nie doszło, a sam Trump wyszedł z całej sytuacji wzmocniony.
Czego środowiska lewicowe w USA będą się obawiać najbardziej, jeśli po listopadowych wyborach prezydentem znów zostanie Trump?
Najbardziej bać się będą jednak tej agendy konserwatywnej, tego, że Trump się nie zmieni. Że będzie silnie stał przy swojej wyborczej bazie. Chodzi o takie tematy jak np. aborcja czy kwestie klimatyczne. Boją się też, że odejdzie od Obamacare, programu na który - zwłaszcza po COVID-19 - Amerykanów nie stać.
Środowiska lewicowe obawiają się też, że dojdzie do reakcji na przemoc w dużych miastach zdominowanych przez afroamerykańskie i meksykańskie getta. Najsilniejsza jest jednak obawa związana z Sądem Najwyższym. Trump przeforsował już swoje dwie kandydatury i niedawno nominował trzecią osobę. Sąd będzie zatem przez lata zdominowany przez sędziów konserwatywnych.
kb