Krzysztof Grzesiowski: Rozmawiamy o sprawie zaginięcia ponad tydzień temu półrocznej Madzi Wiśniewskiej. Wiele wskazuje na to, że być może dziecko nie żyje, tę wersję przedstawił detektyw Krzysztof Rutkowski. W tej chwili poszukiwania zwłok dziecka trwają, bowiem tych zwłok jeszcze nie znaleziono, mimo że w mediach pojawiły się takie informacje. Natomiast chcieliśmy pana spytać o jedną rzecz – czy wtedy, kiedy opinia publiczna została poinformowana o tym zdarzeniu, czy pan dopuszczał możliwość, że owa historia z napadem i porwaniem, ta historia, którą przedstawiała matka, została wymyślona?
Andrzej Tucholski: Bardzo niepokojący był brak świadków tego wydarzenia w tak publicznym miejscu, co mogło sugerować na albo niesamowicie precyzyjnie przygotowaną jakąś akcję zbrodniczą, przygotowane porwanie, przecież pojawiły się wątki o niemieckim tropie. To wzbudzało niepokój. Doświadczenie uczy, że zawsze należy się powstrzymać przed ostatecznym wydaniem osądu, gdyż takie tragedie, w których głównym bohaterem jest dziecko, i to jeszcze tak małe dziecko, wywołują ogromne napięcia emocjonalne, szczególnie społeczne, zatrudnia się... poświęcają się dziesiątki ludzi, a wersja, którą usłyszeliśmy wczoraj w nocy, wskazała nagle na zupełnie inne spojrzenie. I to, co mnie osobiście szalenie jakoś uderzyło i nawet bym użył słowa upokorzyło, to pochopne sformułowania, gdzie nawet padło słowo: zatrzymano zabójczynię dziecka. Jest to po prostu niedopuszczalne. Tych młodych ludzi, mówię o tym małżeństwie, dotknęła potworna tragedia, prawdopodobnie nie żyje ich dziecko i naprawdę nie wolno w tej sytuacji nie brać pod uwagę tego wszystkiego, co wywołuje wśród tego małżeństwa zniknięcie ich dziecka.
Roman Czejarek: Panie Andrzeju, panie Andrzeju, przede mną jest ekran komputera, na tym ekranie cały czas pojawiają się esemesy od słuchaczy, 71–151 to nasz numer, i jak sobie pewnie pan doskonale wyobraża, jak się pan łatwo domyśla jako specjalista, 99% tych esemesów, jest ich dużo, to są treści tego typu: Jestem w szoku. Jestem przerażony. Jestem przerażona. Dziś rano włączyłam radio, włączyłem radio, usłyszałem informację o tej małej dziewczynce, która nie żyje. I ludzie są wściekli dosłownie na matkę, czują się oszukani po prostu. Oni przez kilka dni uważali, że próbują pomóc w tej sprawie, oni się angażowali w to bardzo, oni czuli dramat tej rodziny i tragedię. Teraz przeciętny człowiek, przynajmniej tak wynika z tych, którzy piszą do nas, jest oszukany, tak się czuje. Niestety to są bardzo ostre słowa pod adresem mamy Madzi.
A.T.: Proszę państwa, jedna i druga strona ma pewne prawo do takiego reagowania, ale ja osobiście bym apelował, żeby dać sobie i innym czas na takie prawidłowe zareagowanie. Ludzie są wściekli, bo ponieśliśmy wszyscy pewną porażkę, wydawało się, że przy dzisiejszych środkach policyjnych, technicznych uda się natychmiast pozytywnie rozwiązać, mamy takie nastawienie, my wszyscy potrzebujemy poczucia, że nawet tak dramatyczne sytuacje dają się rozwiązać poprzez wspólne współdziałanie.
Natomiast pragnę też zauważyć, że w wyniku takiej pewnej bezradności zostały wprowadzane nowe wątki budujące napięcie. Przy całym szacunku dla pana Rutkowskiego, jego wypowiedzi, jego straszenie ewentualnych porywaczy, wiele wypowiedzi wskazywało, że aparat ścigania, policji, detektywi poradzą sobie z tym na pewno. To wszystko wywołało takie poczucie. I to był pierwszy błąd. To są tak dramatyczne sytuacje.
Pomyślmy o tragedii tej kobiety – nieszczęśliwy wypadek, bardzo młoda osoba, zupełnie nieprzygotowana na tę sytuację. Ja rozumiem zdenerwowanie wszystkich ludzi, którzy chcieliby pomóc, chcieliby, żeby się to zakończyło happy endem, no niestety, policjanci, fachowcy wiedzą, że ostateczna prawda, o ile w ogóle daje się ją jakoś wyjaśnić, jest na ogół zupełnie odmienna niż to, co wszyscy przypuszczają. Tutaj pewna analogia jest w tym nieszczęsnym wypadku w Hiszpanii zniknięcia dziecka, prawda? Dziesiątki tysięcy ludzi brało udział i też chyba nigdy nie poznamy prawdy. Strasznie współczuję tej matce. Jestem psychicznie z nią w tym rozumieniu, że nikt z nas nie jest w stanie jej pomóc w jej dramacie i nasza reakcja musi być dlatego wyważona, że w tej chwili rozgrywa się drugi dramat w jej najbliższej rodzinie – męża, rodziców, dziadków. To jest niedopuszczalne, co ktoś ogłosił, że w południe pan detektyw Rutkowski zamierza mieć konferencję prasową z dalsza rodziną tej pani. Naprawdę wprowadźmy jakieś uspokojenie. Ta młoda kobieta nie umiała inaczej zareagować.
K.G.: Właśnie o to chciałem pana na koniec spytać, bo Roman cytował treść esemesów, które przyszły do nas, ale pytanie takie natury może szerszej na koniec: otóż czy my, zwykli śmiertelnicy, pan, Roman czy ja, jesteśmy w stanie powiedzieć o sobie, że wiemy, jak zareagujemy w sytuacji skrajnie ekstremalnej?
A.T.: Myślę, panie redaktorze, proszę państwa, tak mogą przypuszczać, co zrobią ludzie, którzy przechodzili odpowiednie treningi, odpowiednie ćwiczenia zachowania się w traumatycznych czy skrajnych sytuacjach. Nikt nie przygotowuje młodej matki, widać po tym dziecku, po tej rodzinie, że bardzo dbali o to dziecko, widać po radości na twarzy tej Magdusi, że była otoczona wielką miłością. No to tym większa tragedia i kompletny brak pomysłu. No, to jest zupełnie odrębna teraz sprawa, dlaczego komunikacja między nią, mężem była w tym momencie trochę zaburzona. Wszystko wskazuje na to, że ten mąż zupełnie nie wiedział o tym, co się wydarzyło. Naprawdę powinniśmy wykazać ogromną taką pokorę wobec tego, co się stało i przynajmniej nie atakować publicznie tej dziewczyny. Ja się boję, żeby nie została zaszczuta i dramat nie powiększył się o kolejne jakieś dramatyczne wydarzenia.
R.Cz.: To dodajmy tylko, że z informacji, jakie mamy, matka jest w tej chwili – matka Madzi oczywiście – w rękach policji, została przewieziona na komendę policji w Katowicach.
K.G.: Poszukiwania zostały wznowione.
AT Tak, słyszałem.
K.G.: Panie Andrzeju, dziękujemy pięknie za rozmowę.
AT Także ja dziękuję panom.
K.G.: Psycholog Andrzej Tucholski przy telefonie Sygnałów dnia.
(J.M.)