Paweł Wojewódka: Pani Ewa Kopacz, marszałek Sejmu Rzeczpospolitej. Witam panią bardzo serdecznie, pani marszałek.
Ewa Kopacz: Witam panów, witam państwa.
P.W.: Pani marszałek, no właśnie, zacznijmy od tego pytania: gość, gościni, marszałkini, ministra?
E.K.: Byleby nie obraźliwie.
P.W.: Ale jak pani by wolała – marszałek Sejmu Rzeczpospolitej czy marszałkini Sejmu Rzeczpospolitej?
E.K.: Znaczy wszystko, co w polskiej mowie, bardzo bogatej, jest poprawne językowo, jest dopuszczalne.
P.W.: Aha, czyli właściwie można mówić marszałkini i pani nie będzie urażona tym.
E.K.: Nie, ja rzadko się obrażam, ale jeśli już, to mam wrażenie, że w tej sprawie również wypowiadali się językoznawcy i wiem, że zarówno jedna, jak i druga forma są poprawne.
P.W.: Tak, ale niektóre takie sformułowania brzmią dosyć dla nas zaskakująco albo obco, prawda?
E.K.: No tak, my jesteśmy akurat taką społecznością, która się przywiązuje do pewnych określeń, form. I dobrze, i niech tak zostanie.
P.W.: No, przywiązaliśmy się... Pani marszałek, pozwoli pani, że ja jednak będę tej bardziej tradycyjnej formy używał. Przyzwyczailiśmy się do 8 marca jako święta. Przypominam, że chyba do 93 roku było to święto państwowe, dzisiaj są pomysły, to jest taki pomysł Sojuszu Lewicy Demokratycznej, żeby to święto po raz kolejny przywrócić jako święto państwowe. Co pani na to?
E.K.: Znaczy może to zabrzmi jak głos feministki, mimo że feministką nie jestem, ale ja bym chciała, żeby święto dla polskich kobiet trwało 365 dni. Jakie święto? Nie takie, kiedy one by tylko i wyłącznie czuły się kobietami przez to, że daje im się kwiaty czy rutynowe życzenia przekazuje w formie esemesu czy ustnej, ale żeby to święto trwało przez cały rok, wtedy, kiedy doceniamy polskie kobiety, kiedy potrafiłm je z odpowiednim szacunkiem traktować i nie tylko w pracy, ale również w naszych domach, gdzie jesteśmy dżentelmenami, czyli niekiedy to różnie z tym bywa. Nasi panowie w myśl tej naszej polskiej tradycji powinni pamiętać, że przez cały rok kobietom należy ustępować w drzwiach i pomagać wtedy, kiedy wymagają, szczególnie w domu. Tu zwracam się do szanownych mężów, pamiętajcie, bo to są wasze skarby i bez nich to życie wyglądałoby fatalnie. Więc musicie o nas dbać przez 365 dni w roku.
P.W.: No ale w Europie z tym dbaniem to bywa różnie, pani marszałek, dlatego że 5 marca obchodziliśmy Europejski Dzień Równej Płacy, no i okazuje się, że w dalszym ciągu w Europie mężczyźni zarabiają 16,5% więcej niż kobiety. W Polsce panie zarabiają od nas mniej średnio 15%.
E.K.: No i mogłabym zapytać, czy panu nie wstyd, panie redaktorze...
P.W.: Wstyd.
E.K.: [śmiech] Ja też bym chciała, żeby polskie kobiety, szczególnie te kobiety, które są przygotowane do wykonywania swojego zawodu, nie musiały konkurować, żeby były obiektywnie ocenione, a ta ocena to również wysokie płace...
P.W.: Również ze względu na płeć, tak?
E.K.: Tak, tak, dokładnie. Nie musiały udowadniać również, że są lepsze. Jeśli są lepsze, to powinny zarabiać lepiej i to nie zależy od płci, ale od tego, jak jesteśmy przygotowani do pełnienia swojej funkcji, ile się angażujemy w tę swoją pracę, na ile kieruje nami pasja, bo to też ważne w wielu zawodach. I wydaje mi się, że takie stawianie w tej chwili dzisiaj na ochronę kobiet, bo one powinny zarabiać więcej, ja mówię powinny zarabiać więcej, bo niekiedy są lepsze. Nie dlatego, że są kobietami. I dla mnie jako kobiety niekiedy jest przykre, że musimy udowadniać, że jesteśmy lepsze. Nie chciałabym udowadniać, niech mnie ocenią ci, którzy są moimi pracodawcami, czy jestem lepsza od panów wykonując tę samą pracę, a w wielu przypadkach naprawdę panowie mogliby się od nas uczyć.
P.W.: A odczuwa pani w dalszym ciągu to, że niektórzy mężczyźni patrzą i mówią: nie no, kobieta.
E.K.: Jeśli słyszę tego rodzaju teksty, to sobie myślę: Boże, jak mi żal tego faceta! Jak może coś takiego powiedzieć!
P.W.: Dobrze. Pani marszałek, dzisiaj prezent dla pań dosyć istotny, a mianowicie minister zdrowia zapowiedział, że każda rodząca kobieta będzie mogła liczyć na pomoc łagodzącą ból.
E.K.: No to dobrze, że pan minister Arłukowicz kontynuuje moje pomysły, bo to dokładnie 10 lipca, potem we wrześniu gotowe dokumenty w tej sprawie zostały już przedstawione w ministerstwie, pracowała nad tym bardzo liczna grupa. Ale też pamiętajmy o jednej rzeczy, mianowicie takiej, że z tym pomysłem, który był pomysłem poprzedniej ekipy, powinna się wiązać jednak bardzo konstruktywna praca w jednym kierunku. Nie możemy obiecywać wszystkim obecności anestezjologów, skoro anestezjologów jest za mało. Ja wpisałam, będąc ministrem zdrowia, anestezjologię jako deficytową specjalność w medycynie, a więc w związku z tym zachęcałam szczególnie tych młodych ludzi na prezydenturach, po to, żeby wybierali właśnie tę specjalizację, m.in. więcej im za to płacąc. A więc bez większej ilości anestezjologów, bez przeszkolonych położnych anestezjologicznych, które są w tym programie, w tym standardzie, który opracowałam będąc w resorcie, niestety będziemy mieli tylko i wyłącznie program na papierze, a bardzo mi zależy, żeby ten program był rzeczywiście programem, który będzie obowiązywał w całej Polsce. I tu chciałam sprostować, bo gdzieś w jakimś wydaniu, nie wiem, telewizyjnym czy w wydaniu papierowym wyczytałam, że ta procedura będzie wliczona do kosztu porodu, ona informuje, ona już jest w koszcie porodu, czyli znieczulenie jest wliczone w koszt porodu, za który zapłaci Narodowy Fundusz Zdrowia i to...
P.W.: Czyli każda pani rodząca może domagać się znieczulenia.
E.K.: Nie, nie mylmy rzeczy, która jest ze wskazań medycznych, z rzeczami, które są na żądanie. Medycyna jest ze wskazań, szczególnie tak obciążający zabieg. Natomiast w sytuacji, w której mówimy o bólu, to wysoki poziom odczuwania bólu, czyli nietolerancja bólu, mówiąc inaczej, też jest wskazaniem do tego, aby stosować znieczulenie. A więc oprócz tego moją intencją w tych dokumentach, które pozostawiliśmy, które w formie rozporządzenia będą teraz funkcjonować, oczywiście jeśli pan minister je wyda, będzie również pokazanie alternatywnych form znoszenia bólu, nie tylko znieczulenie zewnątrzoponowe.
P.W.: Czy marszałek Ewa Kopacz wychowa posłów?
E.K.: [śmiech] Nie taka jest rola marszałka. Nie ma takiego przepisu, nie ma takiej ustawy, która by pozwoliła zmienić mentalność czy jakieś nawyki, czy jakiś deficyt, jeśli chodzi o kulturę osobistą. Ja abstrahuję oczywiście od posłów, mówię generalnie. Więc to nie taka rola marszałka. Ale też żyjemy w wolnym kraju. Jeśli ktoś chce zachowywać się nieparlamentarnie, bo uważa, że na tym polega jego wolność, i jeśli nie dba o wizerunek sejmu, o który ja w sposób szczególny chcę i muszę dbać, no to to będzie kosztować.
P.W.: No dobrze, ale jak zmusić posłów do tego, żeby porozumiewali się językiem parlamentarnym, żeby nie nadużywali trybuny sejmowej do ostrych polemik?
E.K.: Panie redaktorze, no naprawdę... Ludzi kulturalnych nie trzeba do niczego zmuszać, więc podejrzewam...
P.W.: Ale to z każdej strony...
E.K.: ...że nie będziemy ich do niczego zmuszać, że to przyjdzie tak naturalnie, w sposób naturalny.
P.W.: A to z każdej strony sceny politycznej różne rzeczy padają, które właściwie padać nie powinny.
E.K.: Znaczy ja myślę, że tego rodzaju zapisy będą tylko i wyłącznie trochę temperować taki temperament zbyt gorący. Natomiast ja nie mam wątpliwości co do tego, że każdy z nas prezentując się swoim wyborcom i otrzymując od nich mandat reprezentowania ich w parlamencie, musi być osobą kulturalną i taką był. Więc jedynie temperament może niekiedy ponosić. I te kary mają być takim hamulcem dla niekiedy bardzo takiego energicznego temperamentu, jeśli można tak powiedzieć.
P.W.: Na pewne osobowości, np. Antoni Macierewicz czy pan marszałek Niesiołowski, no, zobaczymy, jak to w praktyce się uda, pani marszałek.
E.K.: No, ja bardzo szanuję każdego z nich i powiem szczerze, że wierzę...
P.W.: Ja powiedziałem o temperamencie. Ja powiedziałem o temperamencie.
E.K.: ...i wierzę, że właśnie dzięki temu, że na sercu im równie leży tak jak mnie wizerunek tego sejmu, że będą trochę poskramiać swoje języki.
P.W.: Pani marszałek, a jak zmusić posłów do tego, żeby uczestniczyli w obradach sejmu? No bo obiegły Polskę te słynne zdjęcia – trzech posłów na sali i jeden przemawiający. I marszałek sejmu.
E.K.: No tak, ale tu też muszę stanąć w obronie parlamentarzystów, stąd te zmiany w regulaminie, które będą pokazywać tak naprawdę rzetelnie pracę posłów, bo wtedy, kiedy posłów nie ma na sali, zwykle pracują na komisjach sejmowych, bo taki jest obowiązek, zarówno uczestnictwo w posiedzeniach plenarnych, czyli na sali w debatach, jak i praca w komisji. Żeby tak się działo, żeby poseł jednocześnie nie musiał wybierać, czy ma być w tej chwili na komisji, czy ma być na sali, chcę im to ułatwić i zaproponowałam, żeby szefowie komisji zwoływali te komisje, szczególnie te, które są w planie pracy tej komisji, czyli jak gdyby od przewodniczącego zależy, jak będzie planowane posiedzenie tejże komisji, żeby to odbywało się w tygodniach niesejmowych. Natomiast w tygodniu sejmowym wtedy, kiedy mamy obrady na sali plenarnej, żeby to uczestnictwo było liczniejsze, szczególnie w tych sprawach, które dla nas wszystkich wydają się takie ważne, a szczególnie dla wyborców wydają się ważne.
P.W.: A jaki jest głos posłów w tej sprawie? Czy posłowie są zadowoleni z tego, że będą musieli dłużej w Warszawie na Wiejskiej być?
E.K.: No tak, bardzo trudne pytanie, pewnie będą i tacy, którzy będą przyznawać rację, i tacy, którzy będą udawadniać, że powinno być dokładnie tak jak jest. Ja mam swój pomysł, poczekam na recenzję tego pomysłu, ale uważam, że to nam wszystkim zdecydowanie będzie sprzyjać, ponieważ na komisjach, jak wszyscy dokładnie wiemy, jest nieograniczony czas wypowiedzi. Na sali sejmowej zwykle czas jest ograniczony. Więc jeśli chcemy poważnie procedować nad dobrym prawem w sposób transparentny i wygłaszać swoje opinie, wcale niekoniecznie pozytywne na temat danego aktu prawnego, to komisja jest takim miejscem, gdzie można sobie bez końca przekonywać, oczywiście używając języka parlamentarnego, możemy się o swoich racjach przekonywać bez limitu czasowego.
P.W.: No i na koniec zostawiłem chyba to najtrudniejsze, panie marszałek, a mianowicie do 67. roku życia być może będziemy pracowali. Czy pani uważa, że to jest taki wiek dla pań, który jest wiekiem dobrym, żeby pracować aż do 67. roku życia?
E.K.: No tak, pytanie każde, czyli czy wiek jest dobry, czy praca nie jest za ciężka... Ja wiem, że polskie kobiety bardzo ciężko pracują, ale też pamiętajmy o jednej rzeczy – że 30 lat temu, a ta reforma, że tak powiem, wejdzie w życie za 30 lat, czyli w roku 2040, wszystko może wyglądać zupełnie inaczej. Pan, panie redaktorze, na pewno nie targał pod pachą swojego i-Pada, nie posługiwał się tak swobodnie swoim telefonem komórkowym, bo wtedy jeszcze o tym nie myśleliśmy. Więc to wszystko idzie do przodu. Niewątpliwie dzisiaj należy wziąć pod uwagę opinię i tych, którzy dzisiaj mają problem, kiedy są odsyłane na emerytury, mówimy o kobietach, ale też wziąć pod uwagę opinię tych kobiet, które mówią: ja będę bardzo spracowaną osobą, która nie będzie mogła wykonywać swojej pracy. A wie pan, co tak naprawdę jest najważniejsze w tym wszystkim? Że te kobiety, które dzisiaj będą poza tym wiekiem ochronnym, oczywiście, czyli od 63. roku w dół, że lęk dominuje, czy one nie będą pozbawiane pracy tuż przed tym wiekiem ochronnym. I kierunek idzie w tym... kierunek w tej chwili i tworzenie tej ustawy idzie dokładnie ku zabezpieczeniu i wyeliminowaniu tych obaw.
P.W.: W każdym razie przed sejmem rzeczywiście ciężka praca i ciężka praca przed marszałkinią Ewą Kopacz?
E.K.: Zmienił pan zdanie, tak? Na koniec programu. Ale jednakowo serdecznie pan to zrobił, dziękuję serdecznie.
P.W.: Dziękuję bardzo za rozmowę.
(J.M.)