Teatr Polskiego Radia

Witold Pyrkosz. 60 lat z radiowym mikrofonem

Ostatnia aktualizacja: 26.04.2017 20:00
Janusz Łastowiecki w felietonie "Gdy głos staje się atmosferą" wspomina radiową ściężkę zmarłego w minioną sobotę Witolda Pyrkosza. Aktora od blisko 60 lat związanego z teatrem radiowym. Na zawsze pozostanie w naszych sercach i w naszej wdzięcznej pamięci.
Witold Pyrkosz
Witold PyrkoszFoto: PAP/Roman Jocher

Witold Pyrkosz pierwszy raz w studiach teatru radiowego pojawił się w 1958 roku, w krakowskim słuchowisku Ewy Szumańskiej „Spotkanie o zmroku”. Tak notuje to Encyklopedia Teatru Polskiego. Dziś z żalem dopisujemy końcową cezurę radiowej drogi aktora. To czerwiec 2015 rok i realizacja „Myszy i ludzi” wg Johna Steinbecka w reżyserii Mariusza Malca. Prawie 60 lat przed mikrofonem. Sporo wyrazistych ról z drugiego i trzeciego planu. Tak jak w filmografii. Jest jednak kilka tytułów z radiowego archiwum, które warto zapamiętać.

Lata 90. to okres najliczniejszych wizyt filmowego Duńczyka w teatrze radiowym. „Pogoń za laleczką” Jerzego Górzańskiego z 1994 roku to krótki (zaledwie dwudziestokilkuminutowy), ale ważny przystanek z radiowej ścieżki Pyrkosza. Jego schizofreniczny bohater, mieszkaniec zakładu psychiatrycznego, pragnie donieść całemu światu, że jest na tropie arcygroźnego bandyty, Laleczki. Kreacja ta pozostanie w pamięci słuchaczy poprzez niezwykle bogaty zestaw fonicznych środków, jakie tam zastosował. Praski klimat słuchowiska Górzańskiego (zmarłego w zeszłym roku) i satyryczny zestaw dialogów z mieszkańcami kamienicy postać grana przez Pyrkosza związywała, nadawała im dodatkowy, absurdalny i tragiczny ton. Pyrkosz, o którym filmowcy mówią, że nad słowo mówione przedkładał mimikę, tutaj pod płaszczem komediowego typa ukrył romantycznego szaleńca, Sherlocka Holmesa praskich podwórzy, nieszczęśliwego pasjonata. Myślę, że odium niezrozumiałego przez świat bohatera, zostało z nim w wielu innych realizacjach.

W 2008 roku Waldemar Modestowicz zrealizował „Dyrektorską lożę” Arnosta Goldframa. W popisowym duecie z Krzysztofem Kowalewskim, Pyrkosz, odtwarza tam rolę aktora z domu spokojnej starości. Kowalewski – dominujący i wybuchowy, a Pyrkosz – schowany i skromny. Jest w tym słuchowisku scena, która mogłaby potwierdzić wszelkie przypuszczenia Feliksa Netza o tym, że istnieje sfera metafizyki radiowej. Wrażenie jest tu takie, jakby aktor wyszedł ze swojej radiowej kreacji. Znika w tym wszystkim Kowalewski, zostaje Pyrkosz z opowieścią o spacerze na cmentarz, gdzie leżą jego rodzice. Perspektywa starca miesza się z perspektywą dziecka, a mur cmentarny staje się ścianą rodzinnego domu. „Tutaj jestem w domu, mam dokąd pójść!” – kwestie Pyrkosza brzmią tu niczym tak, jak smutek w płaszczu szczęścia. Partner wyśmiewa starczą melancholię kolegi. Wpada w słowotok swojej, dominującej opowieści. W zaimprowizowanej przez aktorów scence Kowalewski odtwarza człowieka wadzącego się z Bogiem (Pyrkosz). W toku prowadzonej wymiany ciosów, człowiek zakrzykujący Stwórcę nie zauważa, jak ten zwyczajnie umiera. Pyrkosz cichnie, ale w taki sposób, jakby cały czas był. Słowo ustępuje ciszy. Pyrkosz nie lubił gadulstwa. Ta scena jest więc dowodem na to, że głos może stać się atmosferą słuchowiska, otoczeniem dźwiękowym. Podobnie, jak w dawnych słuchowiskach działo się to z głosem Jana Świderskiego czy Zdzisława Tobiasza.

Pyrkosz nie bił rekordów w liczbie nagrywanych słuchowisk. Myślę, że przez to uniknął zaszufladkowania. Wybierał często proste konstrukcje fabularne, słuchowiska dziejące się w określonym czasie i miejscu, gdzie mógł w pełni i bez utrudnień rozbudowywać postać. Przypominam sobie „Przedział dla niepalących” Wojciecha Letkiego w reżyserii Andrzeja Brzoski (tak, ten uznany mistrz dźwięku też reżyserował), „Nie używaj tego ognia” Marka Baczewskiego w reżyserii Modestowicza, gdzie zagrał postać z pogranicza świata żywych i zmarłych, zabawnego Bojkę. Grywał pasterzy, krawców, strażników. Te małe przestrzenie zaczarowywał, zostawiając swój foniczny znak, którym podpisywał słuchowisko. Często łapię się na tym, że przywołując tytuł danego słuchowiska z nieskrywaną pewnością zgaduję, że grał tam Pyrkosz. Z drugiego i trzeciego planu przebijała jego aktorska siła. Jego kreacje nie potrzebowały dodatkowych potwierdzeń w postaci laurów na festiwalach twórczości radiowej (z którymi zawsze można polemizować). Studiował scenariusze. Do ostatniego z nich, kiedy to Mariusz Malec zaprosił go do odegrania roli Candy’ego w radiofonizacji Steinbecka. W słuchowiskach często korzystał ze swojego wielopiętrowego głosu. Góry były komediowe, a doły pełne grozy. To wszystko wzmagała nieoczywistość. Nigdy nie można było przewidzieć jego następnym intonacji i modulacji. Chrapliwe, wyższe tony korespondowały z zadumą i samotnością. Aktor nie może stać grzecznie w tłumie. Jak wnosi na scenę halabardę, to powinien się przez nią wywrócić i do tego złamać komuś rękę – mówił. Tak też czynił ze scenografią dźwiękową. Nikt jeszcze nie wymyślił słownika zjawisk fonicznych w słuchowisku. Mladen Dolar, posiłkując się Jacques’em Lacanem i Rolandem Barthesem, próbuje pisać o filozofii głosu. Myślę jednak, że radiowy Pyrkosz to trudne do klasyfikacji zjawisko. I chyba to właśnie sprawia, że był jednym z najbardziej charyzmatycznych głosów teatru wyobraźni.