- Jak komponuje się taki utwór jak msza i na taką okazję jak beatyfikacja Jana Pawła II?
M.L.: Nie wiem. Nie pisałem mszy na beatyfikację. Pisałem utwór do filmu o Ojcu Świętym i ta muzyka zaczęła się układać w mszę: Agnus Dei, Kyrie i większość części wpisywała się jakby w jego życie. To nie było zamierzone – nagle zauważyłem, że właściwie to jest już cała msza napisana i została tylko jedna część do skomponowania: Sanctus. Nagrywaliśmy ją w Kamerunie z chórami afrykańskimi. Tę cześć musieliśmy jednak powtórzyć w Polsce, gdyż nie udało się nagrać jej w taki sposób jak zaplanowałem. Wtedy mieliśmy wszyscy poczucie, że dzieje się coś nadzwyczajnego jeśli chodzi o ducha, którego obecność odczuwaliśmy.
- Czy zatem współautorem tego dzieła jest duch?
M.L.: Chyba zawsze tak jest, tylko nie zawsze jest to ten duch co trzeba. W tym wypadku wydaje mi się, że to jest ten dobry duch.
- Czy pamięta Pan moment, w którym pojawiła się świadomość tego, że powstało dzieło inne niż zaplanowana muzyka do filmu?
M.L.: Tak. To było podczas pierwszej dużej sesji nagraniowej z Wielką Orkiestrą Polskiego Radia kiedy nagraliśmy Kyrie i kilka partii instrumentalnych. I nagle zrozumiałem, że musimy zrealizować jeszcze jedną sesję. Nie miałem żadnego rozsądnego argumentu dla producenta, żeby wyłożył kolejne pieniądze na dodatkową sesję. To już tak pięknie brzmiało… Ale powiedziałem wtedy, że napiszę już całą mszę i on się zapalił do tego pomysłu. Nie miałem wyjścia, musiałem to zrobić. Jeśli chodzi o całą stronę producencką to było całkowicie nadzwyczajne i boję się, że gdy wrócę do pisania muzyki filmowej i zażyczę sobie nagrania np. w Mozambiku to mogą mnie po prostu wyrzucić. Do tego doświadczyłem niezwykłych wydarzeń; wizyta w Watykanie, pokaz u Ojca Świętego na nadzwyczajnej audiencji, podróż do Afryki do polskich misjonarzy, którzy ułatwili nam kontakt z miejscowymi muzykami…
- Jak długo powstawało Pana dzieło?
M.L.: W listopadzie rozpocząłem pracę, w połowie grudnia nagrywaliśmy pierwszą część, w połowie stycznia drugą i cały czas następowały korekty nagranego materiału. Można powiedzieć, że wszystko trwało dwa miesiące. To nie jest długo, wszystko powstawało w szybkim tempie, a mimo to widzę teraz, że nic bym nie zmienił. I to mnie zaskakuje, dlatego że dużo tych rzeczy nie było zaplanowanych.
- Jaki charakter ma utwór, o którym mówimy? Czy jest uniwersalny pomimo tego, że polski kompozytor jest jego autorem, a dedykowany jest polskiemu papieżowi?
M.L.: Usłyszymy oczywiście elementy polskich utworów, bardzo dla nas ważnych: Bogurodzicy i hymnu narodowego oraz powszechnie znanej pieśni o anielskim orszaku, która śpiewana jest podczas pogrzebów. Są także elementy muzyki etnicznej – muzyka afrykańska, muzyka południowoamerykańska, dźwięki fletów irańskich, duduków, a wszystkiemu towarzyszy muzyka symfoniczna i chór. Choć to wszystko jest, powiedziałbym, ostatnio modne, to jednak wyszło coś zupełnie nowego. Ta muzyka jest bardzo kolorowa i bardzo różnorodna. Już wcześniej miałem zaszczyt pisania muzyki do filmu o papieżu, za którą dostałem od niego medal. To film "Całopalenie", który opowiada o przyjaciołach Ojca Świętego. Muzyka z tego filmu, która przypadła mu do gustu była oparta na starej muzyce chrześcijańskiej z elementami chorału. Wtedy miałem niewielki budżet i to narzuciło niejako ostateczną wersję muzyki. Tym razem było zupełnie inaczej. Mogłem zrealizować właściwie wszystkie pomysły i do tej pory nie wierzę, że udało się współpracować z tyloma znakomitymi muzykami.
- W jaki sposób przygotowywał się Pan do tej właśnie pracy?
M.L.: Obejrzałem dużo zdjęć filmowych, różnych dokumentów, przeczytałem dużo książek, starałem się poznać nauczanie Ojca Świętego. Mam jedno dominujące odczucie, że właściwie wszędzie Jan Paweł II mówił o Polsce, o polskości. A przez ostatnie lata tak wiele złego usłyszeliśmy o naszej Ojczyźnie i o nas. To działania odwrotne niż te, które podejmował papież starając się formować naszą godność i naszą wielkość. Stąd obecność w moim utworze Bogurodzicy i Mazurka Dąbrowskiego.
- Z jakim oczekiwaniem pojedzie Pan do Rzymu na uroczystości beatyfikacyjne?
M.L.: Jeśli chodzi o koncert, to jestem w całkowitej panice. Nie wiem, czy powstało dzieło wybitne, czy ono w jakikolwiek sposób dotknie ludzi. Jeśli chodzi o najważniejsze wydarzenie to ciągle nie wierzę, że tam pojadę. Mówiąc górnolotnie to wszystko dzieje się poza moim zasięgiem.
Rozmawiał Grzegorz Szuplewski