Kultura

Życie jest cudem

Ostatnia aktualizacja: 30.10.2008 15:38
Od małego bombardowałem rodziców pytaniami o sens życia - mówi Carlos Reygadas, reżyser "Cichego światła".

Carlosem Reygadasem, twórcą „Cichego światła” nagrodzonego za reżyserię w Cannes w 2007r.,  rozmawiał Paweł Urbanik.    

„Ciche światło” to pana trzeci pełnometrażowy film. Z wcześniejszymi łączą go podobne motywy – miłość i śmierć, wewnętrzne rozdarcie człowieka wynikające z konfliktu woli i działania, wreszcie znacząca w tym wszystkim obecność religii. Skąd ta konsekwencja?

Pewnie z tego, jaki jestem. Od małego bombardowałem rodziców pytaniami o sens życia i – jeśli w ogóle można z góry taką tezę postawić – ciąg dalszy po nim. Oczywiście nigdy nie otrzymałem satysfakcjonujących odpowiedzi, więc ta ciekawość we mnie pozostała i już chyba się jej nie pozbędę. Równie enigmatyczny i interesujący jest dla mnie związek mężczyzny i kobiety, a – co za tym idzie – najzwyczajniejsze, codzienne oblicze miłości.

Te motywy pojawiają się, owszem, w każdym moim filmie. Jednak „Ciche światło” osobiście traktuję jako coś nowego w swojej twórczości. Ta opowieść opiera się na historiach, które widziałem z bliska i mocno odczuwałem na sobie.  Zawiera sceny z życia moich przyjaciół i rodziców. Nie chodzi już o aspekt filozoficzny jak w „Japon” czy socjologiczny jak w „Bitwie w niebie”, ale o coś bardzo emocjonalnego. Tu jeszcze bardziej liczą się ludzie – ich uczucia, wnętrze, wszelkie wątpliwości i zmieszanie w ich głowach, sercach i duszach. Filozofia ujawnia się dopiero w trakcie, jest odbiciem ich życiowych spraw takich jak miłość do żony, dzieci, drugiej kobiety. Jednak przede wszystkim to obraz ich wewnętrznego świata – bardzo hermetycznego.

Dlatego akcja rozgrywa się wśród wyizolowanej społeczności meksykańskich mennonitów?

Nie interesują mnie oni jakoś szczególnie, ale kiedy przebywałem na urlopie w mieście Chihuahua na północy Meksyku, zaintrygował mnie ich styl życia. Prosty, surowy, pierwotny. Odzwierciedlający się w sposobie ubierania, codziennych czynnościach czy nawet języku, który jest starogermańskim dialektem z Fryzji. Właśnie takich archaicznych postaci szukałem do tej opowieści. Potrzebowałem archetypów, ludzi nie obciążonych współczesnym kontekstem, ale jednocześnie realnych. To nie jest rejestracja życia mennonitów, ale opowieść o człowieku w ogóle.     

Codzienne czynności bohaterów „Cichego światła” nabierają wymiar obrzędu. Powstaje wrażenie, jakby to one były istotą tej historii a nie jej przebieg.

Dokładnie tak. Wszystko na co dzień jest ceremonialne, tajemnicze i cudowne, a niewytłumaczalny cud jest czymś zwyczajnym. Myślę, że tak wygląda życie. Pełno jest w nim cudów, których nie dostrzegamy. Pewnie dlatego, że dopiero gdy coś jest naukowo trudne do wytłumaczenia, wzbudza w nas zainteresowanie. Ja chciałem zatrzeć granicę między cudem a życiem i pokazać życie jako cud sam w sobie. Dlatego świt, od którego zaczyna się film, dzieci w wodzie czy po prostu jadący samochód mają taką samą rangę w tej opowieści, jak scena jej zakończenia – cudowna, ale potraktowana jak codzienność. 

Czyli zupełnie odwrotnie niż w „Słowie” Carla Theodora Dreyera, do którego pan nawiązuje.

Bezpośrednio zainspirowałem się tym obrazem, ale też „Królewną Śnieżką” Walta Disneya. W przeciwieństwie do filmu Dreyera cud w „Cichym świetle” dotyczy człowieka, których chce wierzyć w interwencjonizm. Pragnie, aby siła wyższa – dosłownie, przez działanie – udowodniła jego egzystencję.

Jednocześnie pozostaje w konflikcie z zasadami religii, którą wyznaje. W swoich filmach dość często porusza pan ten motyw. Jaką rolę według pana odgrywa religia w życiu?

Myślę, że nie jest zbyt zdrowa dla ludzkiej miłości i duszy. Rozumiem chęć do organizowania się w grupy dla modlitwy i rytuałów, które przynoszą ludziom ukojenie. Dobrze jest mieć coś w zanadrzu, gdy jest się w kłopotach. Jednak problem tkwi w tym, że religie wzajemnie się wykluczają. Każda z nich jest w oczach jej wyznawców jedyna i najlepsza, a ci, którzy nie podążają za jej nakazami, są skrzywieni. W pewnym momencie staje się więc ciężarem.

Jest pan religijny?

Nie, ale wierzę w duchowe samodoskonalenie. Dla mnie bardziej interesujące i zdrowsze jest pracowanie nad duchowością niż nad instytucjonalnym organizowaniem się w ramach jakiegoś wyznania. Nie należę do żadnego kościoła. Większość religii ma w sobie cos wyjątkowego i najlepszym rozwiązaniem byłby melanż ich najlepszych cech, z którego powstałby jakiś ideał. To jednak nie wydaje się możliwe. 

Na początku filmu kamera patrzy w rozgwieżdżone niebo i oczekuje wschodu słońca. Na końcu obserwuje jego zachód i wraca do początkowej pozycji. Rama dwóch długich ujęć, w których zamknął pan całą opowieść, zachwyciła publiczność w Cannes. Skąd pojawił się pomysł na nią?

Długo zastanawiałem się, jak zacząć i zakończyć tę historię. Pomógł mi w tym zespół Sigur Rós i wygaszacz ekranu w komputerze. Słuchałem piosenek grupy, kiedy na monitorze pojawiły się gwiazdki. Postanowiłem, że tak właśnie otworzę film. Najpierw pokazaniem wszechświata, następnie małej ludzkiej osady, która jest jego częścią, a w niej – ciągu zdarzeń, które po sobie następują i prowadzą do punktu wyjścia. Bez żadnej symboliki.

Bez symboliki? Ale w filmie można znaleźć wiele scen o symbolicznym charakterze.

Ale tak może interpretować tylko widz. Ja nie umieszczałem symboli umyślnie. „Ciche światło” nie jest w żadnej mierze symbolicznym obrazem. Jest wypełniony cudami, ale daleki od symboliki. Symbolem jest znak, który obiektywnie nie oznacza tego samego w rzeczywistości. Koń może oznaczać płodność, męską seksualność, jabłko – wieczne życie. Mnie nie interesuje, jaką rolę dany przedmiot czy scena pełni w kulturze. Każdy na swój sposób zinterpretuje pewne znaki w filmie – posłuży się kodem kulturowym albo nada im własne znaczenie. Najważniejsze w „Cichym świetle” jest to, co się dzieje – najzwyklejszy tok cudownego życia.

Temat, który nie należy do modnych w kinie. Ogląda pan współczesne filmy?

Mało jest takich, które warto zobaczyć. Hollywood wkłada nam gówno w oczy, a inne kraje próbują je naśladować. Za każdym razem kiedy wychodzę z kina, jestem coraz bardziej rozczarowany. Dlatego uciekam do filmowej klasyki, a z nowości oglądam filmy sprawdzonych reżyserów. Przyzwyczaiłem się do tego, że na moje filmy przychodzi garstka ludzi. Wyjątkiem są festiwale, podczas których jest wręcz odwrotnie. Sztuka już tak ma. Wystarczy też spojrzeć na muzykę klasyczną. W ciągu czterech wieków jej istnienia było ze stu naprawdę liczących się kompozytorów. To średnio jeden na cztery lata. Wśród nich wasz Chopin.


 

www.narodoweczytanie.polskieradio.pl
Cichociemni
Czytaj także

Peter Greenaway we Wrocławiu

Ostatnia aktualizacja: 20.07.2009 11:35
Peter Greenaway, jeden z najważniejszych współczesnych reżyserów filmowych, będzie gościem 9. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Era Nowe Horyzonty.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Kulisy sprawy Polańskiego

Ostatnia aktualizacja: 26.11.2009 11:42
Na dużym ekranie można oglądać film Mariny Zenovich "Polański: ścigany i pożądany"
rozwiń zwiń
Czytaj także

Kinowe zawirowania 2009 roku

Ostatnia aktualizacja: 28.12.2009 10:05
To był dobry rok dla kina, który pobudził apetyt wielu miłośników X muzy.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Sezon na Dwójkę: Alfred Hitchcock

Ostatnia aktualizacja: 26.04.2010 17:33
26 kwietnia 2010, godz. 18:00
rozwiń zwiń