Słabość polskiego kina to bezsporny fakt dla wszystkich, którzy szukają w nim czegoś więcej niż prostej rozrywki. Wystarczy spojrzeć na ogólną liczbę filmów produkowanych w naszym kraju czy tematykę, którą większość z nich porusza, a także nikłe zainteresowanie nimi za granicą. Nasi reżyserzy cierpią na chroniczny brak ambicji i jak ognia unikają poruszania tematów z jednej strony wywołujących głębszą refleksję, z drugiej zaś poświęconych poważniejszym tematom. Ciężko nie odnieść wrażenia, że znakomita większość naszych produkcji jest zaledwie przedłużeniem telenowel lub obraca się wokół tematyki gangstersko – lumperskiej, zaprawionej dowcipem najniższych lotów.
Historia na ekranie
Jeszcze gorzej sprawa wygląda z podejmowaniem tematów ważnych dla naszej tożsamości narodowej. Nieustannie słychać skargi, że nie istnieje polskie kino historyczne. Wciąż dopraszamy się o obrazy dotyczące Powstania Warszawskiego czy obrony Westerplatte, a o tych, które mogłyby przypomnieć choćby Cud nad Wisłą czy mordy na Wołyniu, nie mamy chyba co marzyć. Co gorsza, reżyserzy jak ognia wystrzegają się wszystkiego, co w jakikolwiek sposób związane byłoby z PRL-em, tak że młode pokolenie kojarzy ten okres bardziej z absurdem spod znaku filmów Barei, wesołych przygód czterech pancernych i kapitana Klosa, niż koszmarnym obrazem, który wyłania się z lektury książek historycznych czy dokumentów z archiwów IPN. Dlatego tym większe uznanie należy się tym reżyserom, którzy wykazują się odwagą, by takiej tematyki dotknąć, by nie potraktować jej pobieżnie. Tę lukę w ostatnim czasie starali się wypełnić reżyserzy „Trzech kumpli” i „Sprawy pułkownika Kuklińskiego”. Obrazy te dały podstawę do kontynuowania dyskusji na tematy związane z czasem panowania w naszym kraju komunistycznej dyktatury. Dużym sukcesem okazał się „Katyń” Andrzeja Wajdy. Dziś, gdy większość Polaków tak rzadko sięga po książkę, a po książkę historyczną w szczególności, to właśnie kino powinno wziąć na siebie odpowiedzialność za zainteresowanie i poszerzanie wiedzy o sprawach ważnych, o których nie wolno nam zapomnieć.
Patrząc z tej perspektywy na film Rafała Wieczyńskiego „Popiełuszko. Wolność jest w nas”, istnieje nadzieja, że za tym przykładem pójdą inni reżyserzy i producenci. Mamy tutaj do czynienia z szerokim zaprezentowaniem postawy i działalności człowieka, który w znaczący sposób wywarł pozytywny wpływ na narodową świadomość Polaków. Wsparcie filmu multimedialną akcją edukacyjną ma szansę poprawić stan wiedzy społeczeństwa, a w szczególności młodszego pokolenia, o działalności księdza Jerzego i czasach, w których przyszło mu żyć.
Prawda bez upiększań
Rafałowi Wieczyńskiemu udało się osiągnąć w tej materii wielki sukces. Jego film porusza, edukuje i bez moralizatorstwa zachęca widza do zastanowienia się nad wartościami, które wypełniały życie księdza Jerzego. Nie mamy tutaj bowiem do czynienia z hagiografią, z próbą postawienia bohatera w lepszym świetle niż znamy go z dokumentów czy z opowieści ludzi, którzy przebywali z nim na co dzień. Poznajemy człowieka, który głęboko przesiąknięty wartościami stanowiącymi samo centrum chrześcijaństwa, idzie z uporem szlakiem trudnym i niebezpiecznym. Nieśmiałemu i dobrodusznemu księdzu (genialna kreacja Adama Woronowicza), który doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że słowa są silniejsze niż czołgi i policyjne pałki, przychodzi zetrzeć się z totalitarną rzeczywistością państwa, o którym za szybko, jako społeczeństwo zapomnieliśmy. Kościół, będący w PRL jedyną, po części niezależną od władzy państwowej instytucją, dawał społeczeństwu nadzieję i możliwość rozsmakowania się w wolności, która została mu siłą odebrana. Głoszona przez księdza Jerzego Ewangelia, podobnie jak słowa Jana Pawła II, odbierana była przez wiernych jako wezwania do zmieniania rzeczywistości tu i teraz. Nie do czekania na cud, w postaci upadku systemu, ale rozpoczęcie wewnętrznego oczyszczania się i podtrzymywania w sobie dobra już dziś. Słowa obu duchownych były śmiertelnym niebezpieczeństwem dla komunistów i dla „ładu”, który pozwalał im wymusić na społeczeństwie posłuszeństwo. Te wszystkie fakty historyczne doskonale widoczne są na ekranie.
Wyrwać z marazmu
„Wolność jest w nas”, te słowa księdza Jerzego, stanowią odpowiedź na pytania tych, którzy czuli wyrzuty sumienia kuszeni lub zastraszani przez aparat bezpieczeństwa. Dotykały tych, którzy dla świętego spokoju woleli poddać się propagowanemu przez władze stylowi życia, którzy sprzedawali samych siebie za okruchy rzucane im ze stołu rządzących. Umiłowanie wolności, wartość stanowiąca centrum naszej tradycji narodowej pozwoliła przetrwać Polakom rozbiory, wojny, nazizm i ostatecznie komunizm. Kazania Popiełuszki przepełnione były dumą narodową społeczeństwa, które upokorzono, któremu założono kajdany i które chciano zbudować na nowo, zmuszając tym samym do porzucenia swojej pięknej historii i tradycji. Być dobrym człowiekiem w złych czasach, kierować się chrześcijańskimi wartościami, gdy jest to nie tylko źle widziane i grozi ostracyzmem, ale może także powodować poważne reperkusje, takie nauczanie nie mogło być tolerowane przez reżim. Tym właśnie powiewem wolności Wieczyński otacza swojego bohatera. Dzięki temu widzimy księdza Jerzego jako człowieka – instytucję, człowieka, który może pomóc, pocieszyć, przywrócić nadzieję. Człowieka, który potrafił znaleźć wspólny język z najróżniejszymi środowiskami: robotników, studentów, inteligentów i połączyć ich w jedno. Jego cichy, stłumiony głos, delikatność i kruchość cielesna, stoją w opozycji z niebywałym chartem ducha. Ducha, który starał się podźwignąć naród z kolan.
Samotny wśród tłumu
Mimo że otoczony ludźmi, lubiany przez wszystkich, bohater Wieczyńskiego ukazany jest jako postać samotna, czasami nie do końca rozumiana. „Niczego nie rozumiecie, ja walczę przeciwko złu, nie przeciwko ofiarom zła”, mówi do zgromadzonych, którzy namawiają go do frontalnego ataku na władze. Ksiądz Jerzy zdawał sobie sprawę, że jeśli uległby ich podszeptom, jego słowa mogłyby doprowadziło do rozlewu krwi, który byłby na rękę rządzącym. Dlatego ukazany jest jako człowiek, który naucza, lecz i powstrzymuje, wycisza i nie pozwala na to, by emocje wzięły górę. Gdy jedna z jego przyjaciółek krzyczy, że nienawidzi komunistów, ksiądz Jerzy stara się nie dopuścić, by jej naturalny gniew, wyplenił z jej serca ziarna, które udało mu się zasiać. Jego praca u podstaw miała doprowadzić do duchowego wzmocnienia narodu, a nie do rewolucji z bronią w ręku. Rządzący nie mogli sobie pozwolić na to, by Polacy odzyskali świadomość, dlatego wraz z kolejnymi kazaniami księdza Jerzego, głoszonymi w na terenie całego kraju, komuniści coraz mocniej zaciskali wokół niego pętle. Popiełuszko zdawał sobie z tego sprawę, widzowie stają się zaś świadkami strachu człowieka ściganego. Reżyser umiejętnie przyspiesza akcję, wzmacnia atmosferę zagrożenia, wraz z kolejnymi datami, które przewijały się na ekranie, nieuchronnie zbliża nas do sceny zbrodni. Sceny, która na długo zapada w pamięci.
Czekamy na następnych
Wieczyńskiemu udało się umiejętnie rozłożyć akcenty pomiędzy przedstawianiem prywatnego życia księdza Jerzego i jego działalnością duszpasterską. Wiele autentycznych historii, drobnych, intymnych, pozwalają ukazać duchownego jako człowieka z krwi i kości. Wzruszające kadry z lat dzieciństwa, ciężka zaprawa w wojsku, spotkanie z rodzicami po latach, pozowanie do portretu, czy dawanie rad dotyczących spraw życia codziennego, wszystko to nie ginie w tle działalności duchownego. Reżyserowi udało się wiernie oddać historyczne realia i rzeczywistą atmosferę tamtych czasów, a także umiejętnie wybrać najważniejsze fakty i najbardziej charakterystyczne wydarzenia zarówno z biografii księdza, jak i naszego narodu. Na ekranie nie mamy do czynienia ani z chaosem, ani z płytkim potraktowaniem tematu.
Na każdym kroku widać dopracowanie szczegółów i dbałość o efekt końcowy. Bardzo dobre wrażenie robi także doskonałe splecenie dokumentalnych zapisów z kadrami filmu i żywymi, naturalnymi kadrami walk ulicznych i przejazdu czołgów. Film pod względem technicznym jest dopracowany do perfekcji, mimo, że trwa 150 minut, nie odczuwamy dłużyzn, powtórzeń, scen wtrąconych na siłę, bądź zbytecznych.
Czy sprawi to, że film o naszym bohaterze narodowym zostanie dobrze przyjęty przez publiczność i krytykę? O pierwszych bym się nie martwi, drudzy zaś zapewne w większości dadzą wyraz swoim z założenia antyklerykalnym poglądom. Zetknęliśmy się z taką sytuacją przy okazji wejścia na ekrany kin „Pasji” Mela Gibsona, zetkniemy się najprawdopodobniej i przy okazji „Popiełuszki”. Patriotyzm, duma z tradycji i potępienie systemu komunistycznego, postawienie zasadniczej różnicy pomiędzy prawdą i kłamstwem, nie jest dziś zbyt popularne i mile widziane wśród „elit intelektualnych”. Czy ekranowy Popiełuszko ponownie przekona nas do tego, że prawdziwa wolność, zagrożona jest nie tylko przez opresyjny system, ale i przez nas samych? Można mieć taką nadzieję.
Petar Petrović