Czwórka przyjaciół udaje się w podróż do opuszczonej fabryki na Dolnym Śląsku, gdzie rok wcześniej zginął brat jednej z uczestniczek wyprawy. Wszyscy oni staną się świadkami okrutnych eksperymentów jakich dokonuje się na terenie fabryki.
Równocześnie do pewnego szpitala psychiatrycznego w charakterze asystentów trafia „trudna młodzież” z poprawczaka. Odtąd wszystko zacznie się komplikować.
Z Grzegorzem Kuczeriszką rozmawia Magdalena Zaliwska
Horror nigdy nie był najmocniejszym gatunkiem w Polsce. Poza np. „Medium” Jacka Koprowicza czy „Wilczycą” Marka Piestraka, łatwo wyczuć, że polscy reżyserzy nie odnajdują się w realizacji tego typu kina. Czy pana zdaniem chodzi tu tylko o brak pomysłów?
Wydaje mi się, że horror to kino warsztatowe. Już kilkanaście lat temu pracowałem jako operator kamery z reżyserami starszego pokolenia i z przerażeniem obserwowałem jak nie potrafią oni odróżnić obiektywów, nie mają zielonego pojęcia o warsztacie. Np. jeden z nich sam mi się przyznał, że gdyby mnie nie spotkał, to nie wiedziałby, że w kinie istotny jest warsztat. On myślał, że najważniejsza jest sama idea, sztuka. Takie było podejście wielu reżyserów. I jest tak do dzisiaj. Myślę, że dlatego nie podejmują takich projektów.
Przez blisko 20 lat znany był pan głównie jako operator. Pozytywnie zostały ocenione pana zdjęcia do takich filmów jak m.in. „Kiler”, „Skazany na bluesa” czy „Ławeczka”. Co skłoniło pana do tego, by zadebiutować jako reżyser i to jeszcze horroru?
Lubię horrory. Uważam, że filmy przede wszystkim powinny oddziaływać na emocje, powinny śmieszyć, wzruszać, może straszyć. Z moim bagażem doświadczeń reżyserskich trudno byłoby mi stworzyć film, który wzrusza. Moje doświadczenie operatorskie, utwierdziło mnie w przekonaniu, że powinienem zrealizować film, w którym można straszyć. Teraz mam już trochę większe doświadczenie pracy z aktorami, głównie przez to, że jestem reżyserem jednego z seriali, który oparty jest wyłącznie na aktorstwie i dialogu. Myślę więc, że następny film będzie mi o wiele łatwiej zrobić i niekoniecznie będzie to horror.
Mam rozumieć, że jest pan wyznawcą zasady - rób takie kino, jakie sam chciałbyś oglądać?
Właśnie takie myślenie skłoniło mnie do nakręcenia horroru. Lubię oglądać filmy, a szczerze mówiąc mam już dość komedii romantycznych, szczególnie tych źle zrobionych. A mówiąc nieco poważniej, to uważam, że na naszym rynku filmowym jest pewna luka dotycząca tego gatunku. Horror jest gatunkiem w którym klimat buduje się głównie światłem, kamerą, potem dźwiękiem. Jestem z wykształcenia operatorem i w tych sprawach kamerowo - oświetleniowych dobrze się czuję.
Porozmawiajmy teraz o samym filmie. Zaskakujący jest wątek nazistowski, który się w nim pojawia. Autor scenariusza Dominik W. Rettinger powiedział, że to właśnie od pana otrzymał zlecenie, by koniecznie umieścić go w filmie. W jakim celu?
W trakcie pracy nad scenariuszem trafiłem na historię podziemi wybudowanych przez Niemców w 1944/45 roku. Wybudowali je byli jeńcy wojenni i do tej pory nikt nie jest w stanie powiedzieć w jakim celu. Dodatkowo wiedziałem, że Hitler był okultystą, przywiązywał uwagę do zjawisk paranormalnych. Historia tych podziemi zainspirowała mnie jednak najbardziej. I wiedziałem, że to jest właściwy trop - Niemcy, którzy mają na sumieniu morderstwa. Jesteśmy krajem okrutnie doświadczonym przez wojnę oraz przez to, co Niemcy z nami robili. Tak było łatwiej. Odwołać się do stereotypów, skojarzeń.
Podobno było jeszcze jedno zlecenie z pana strony dotyczące scenariusza - „ma być krwisto”. I było, dla mnie momentami aż nazbyt.
Gdyby porównać ilość krwi, która leje się w moim filmie do np. jej ilości w „Pile” to to, co my zrobiliśmy jest dziecinadą. Nie chciałem przesadzać z krwią, bo to nie jest film dla psychopatów. To jest film przede wszystkim dla młodzieży. On ma wciągnąć, ma dać 95 min. rozrywki, ma utrzymać w napięciu. Straszenie nie było moim celem. Chciałbym, żeby widzowie polubili bohaterów i przeżywali z nimi akcję.
Wspomniał pan o rozrywce. Filmoznawca Marek Haltof, powiedział kiedyś w jednym z wywiadów, że dzieli kino na artystyczne i popularne. Dodał, że horror zdecydowanie znajduje się w tej drugiej grupie.
Zgadzam się z tym. Oczywiście, dobrze byłoby zrobić film, który ma wielkie walory artystyczne i potrafi trafić do dużej ilości widzów, ale to potrafi kilka osób na świecie, ja nie.
To nie jest film, który ma skłaniać do refleksji. Ma zapewnić dobrą rozrywki. Może skłonić do krótkiej dyskusji. Miałem przede wszystkim ambicje, by opowiedzieć sprawną, wartką historię, która zatrzyma widza.
Co dla pana było największym wyzwaniem przy realizacji filmu?
Każdy dzień był wyzwaniem. Rano jechałem na plan i wiedziałem, że znowu muszę stoczyć bitwę. Nie było trudnych dni, tylko koszmarnie trudne dni. Np. gdy kręciliśmy scenę z wywalaniem szyb w samochodzie, stłukliśmy przez przypadek o jedną za dużo i nie mieliśmy zapasowej. Szczęśliwie okazało się, że tego dnia jest mgła i założyliśmy folię na to okno. Dzięki temu, niczym nie odróżniała się od szyby. Normalnie jest tak, że mgła rano utrzymuje się godzinę, dwie. Myśmy tę scenę kręcili do pierwszej i do tej godziny była mgła. Gdy skończyliśmy scenę, także mgła zniknęła.
Mimo niskiego budżetu udało się panu nakręcić zdjęcia w stolicy Argentyny - Buenos Aires. Dlaczego właśnie tam?
Znam bardzo dobrze Buenos Aires, bo nakręciłem tam kilka reklam. Tam jest taka jedna dzielnica w której mieszkają jeszcze 90- letni Niemcy. Czasem jak tam jestem to mam ochotę podejść do nich, żeby zapytać, co robili w czasie wojny?. Tę scenę, którą można zobaczyć na początku filmu kręciliśmy 10 km. od miejsca w której przez kilka lat ukrywał się Adolf Eichmann. Tam naprawdę ukrywają się naziści.
Dla mnie osobiście trochę dziwnie w kontekście filmu brzmiały utwory „Uciekaj, uciekaj Skaldów czy „Nie wolno nie ufać” grupy Daab. Dlaczego się pan na nie zdecydował?
Bardzo lubię Daab. A jeśli chodzi o Skaldów, to od początku chciałem, by pojawił się jakiś utwór z ich repertuaru. Zdenerwowałem się jednak kiedy zobaczyłem zwiastun jakiegoś amerykańskiego filmu, w którym Amerykanie także oparli się na piosence z lat 60-tych. Byłem zły, że zrobili to przede mną. Mnie się wydaje, że młodzi ludzie mają potrzebę posłuchania tego, co ich rodzice.
Warto zobaczyć „Porę mroku”, bo...?
Warto na ten film pójść by nabrać wiary w Polskie kino. W to, że da się zrobić coś poza komedia romantyczną. Gwarantuję też dobrą zabawę.
Premierę filmu zaplanowano na 18 kwietnia 2008r.
Na ekranie zobaczymy m.in.: Jakuba Wesołowskiego, Jana Wieczorowskiego, Bartosza Żukowskiego, Ryszarda Ronczewskiego, Pawła Tomaszewskiego, Natalię Rybicką, Karolinę Gorczycę.