Wiemy już, jakie filmy, aktorzy i twórcy staną w tym roku do walki o Oscary. Najwięcej, bo aż dwanaście nominacji, zebrało „Jak zostać królem” Toma Hoopera z Colinem Firthem w roli jąkającego się brytyjskiego monarchy Jerzego VI. – Filmy kostiumowe dostają dużo nominacji, ponieważ mogą się „załapać” na nagrody również w pomniejszych kategoriach – tłumaczy krytyk Kamil Śmiałkowski.
Twórcom filmu należy jednak oddać sprawiedliwość: oprócz szans na zwycięstwo w kategorii kostiumy, scenografia i zdjęcia, „Jak zostać królem” będzie walczyć o Oscary również w kategorii najlepszy film, najlepsza reżyseria i najlepsza rola męska. – To dobry angielski film historyczny. Brytyjczycy w zakamarkach swej historii mają dużo doskonałych fabuł – podsumowuje gość Czwórki.
Dziesięć nominacji zebrał western braci Coen zatytułowany „Prawdziwe męstwo”. – Z Coenami jest już tak, że odkąd Amerykańska Akademia Filmowa wreszcie się do nich przekonała, każdy ich kolejny film dostaje mnóstwo nominacji, czasami „z rozdzielnika” – ocenia Kamil Śmiałkowski. – Tym razem chyba nawet zasłużenie, bo „Prawdziwe męstwo” stało się największym kasowym sukcesem Coenów w historii – dodaje krytyk.
Poświęcony powstaniu portalu społecznościowego Facebook film „Social Network” z ośmioma nominacjami również będzie się liczył w walce o Oscary. – Twórcom tego filmu udało się opowiedzieć w zajmujący sposób stosunkowo nudną historię. Mamy tu ponadto postaci, które nie są szczególnie sympatyczne, a mimo to coś nas w nich pociąga – mówi Kamil Śmiałkowski.
Osiem nominacji przyznano też operującej rewelacyjnymi efektami specjalnymi „Incepcji” Christophera Nolana. – To niezłe kino, ale trochę „nadmuchane” – ocenia gość Romka Wójcika. Według niego, „Incepcja” łączy w sobie pierwiastki fantastyki, kina popularnego i „inteligentnego”, więc ma szanse spodobać się wszystkim. Sukces kasowy nie gwarantuje jednak powodzenia w walce o Oscary, ponieważ Akademia z reguły nie przyznaje statuetek filmom fantastycznym.
Nominacji nie doczekał się jedyny polski kandydat do Oscara, film „Wszystko co kocham” Jacka Borcucha. Czy oznacza to, że nasza kultura tak bardzo różni się od amerykańskiej, że nasze filmy nie są za oceanem rozumiane? – Po części tak, choć to nie znaczy, że robimy dobre kino – mówi Kamil Śmiałkowski. – Kiedy już nakręcimy niezły film, na ogół nie przystaje on do hollywoodzkich standardów i rzadko jest na tyle uniwersalny, żeby znaleźć się w piątce nominowanych w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny – dodaje.
Więcej o najlepszych i najgorszych filmach 2010 roku w rozmowie Romka Wójcika z Kamilem Śmiałkowskim. Dźwięk znajdziesz w ramce po prawej stronie.
ŁSz