Te słowa młodego Alberta Camusa pochodzą z wczesnego eseju Wiatr w Dżemili – który, na pozór, nie ma innego tematu niż ten, jaki zapowiada tytuł. Camus studiuje filozofię, potem jest krótko nauczycielem, następnie zakłada teatr amatorski. W 1939 roku zostaje zdemobilizowany z powodu choroby płuc.
Wcześniej, bo w 1937 roku ukazuje się esej Lato w Algierze. Kończy się obrazem dzielnicy biedoty, w której spędził dzieciństwo i opisem jej mieszkańców. (Ubóstwo jest dla niego stanem naturalnym - i pozostało nim także wtedy, gdy pieniądze przestały być problemem.)
„Ci ludzie nie szachrują. Mając lat dwadzieścia są bogami lata dzięki pasji życia, i są nimi później, pozbawieni już wszelkiej nadziei. (...) Z puszki Pandory, w której mrowiły się plagi ludzkości, Grecy na ostatku wypuścili nadzieję, jaką najstraszliwszą ze wszystkich. Nie znam bardziej wzruszającego symbolu.”
Te dwa ostatnie zdania miały stać się przesłaniem dzieła Camusa, które ukazało się w 1943 rok: Mitu Syzyfa. Z łacińską klarownością, z całą bezpośredniością, jaką wielki talent może obdarować młodość, Camus wykłada swoją postawę wobec świata. To rozwinięcie i dopełnienie myśli, która prześladuje go od lat: nasz bunt wobec zła nie potrzebuje niczego prócz własnej pasji. Już w eseju Pustynia z 1937 roku pisał: „Ale dziś jeszcze nie widzę, co bezcelowość odbiera mojemu buntowi, czuję natomiast, co mu dodaje”.
Analizę ludzkiej egzystencji zaczyna od przywołania najbanalniejszej zwyczajności: „Poranne wstanie, tramwaj, cztery godziny pracy w biurze albo w fabryce, posiłek, tramwaj, cztery godziny pracy, sen, i poniedziałek wtorek środa czwartek piątek w tym samym rytmie: najczęściej tą drogą idzie się łatwo. Tylko, że pewnego dnia pojawia się ‘dlaczego’...”
To pytanie to odkrycie absurdu, jaki przenika ludzkie życie. Camus jednak robi coś nieoczekiwanego: gestem godnym Tertuliana odrzuca logikę. Skoro ogłosił wszechwładzę absurdu, czemuż czepiać się tej ostatniej deski? I oto ku zaskoczeniu czytelnika okazuje się, że jego deklaracja samotności człowieka pod pustym niebem na spustoszonej ziemi - nie oznacza immoralizmu jego dawnego mistrza. Przeciwnie, można powiedzieć, że w jego twórczości myśl agnostyczna uwalnia się wreszcie od dziedzictwa Nietzschego.
Choć pewnego dnia obojętna natura odbierze nam wszystkie idee, miłość i nadzieje - to pozostaje nam czysta i niezachwiana świadomość naszego losu: wraz z buntem serca, który nobilituje naszą nędzę.
„Bunt nie jest dążeniem, nie zna nadziei. To pewność druzgocącego losu, ale bez rezygnacji. (...) Ciało, czułość, twórczość, czyn, szlachetność ludzka zajmą wówczas na powrót swoje miejsce w tym bezsensownym świecie. I człowiek odnajdzie w nim wreszcie wino absurdu i chleb obojętności, którymi żywi swoją wielkość.”
Nie wolno odwracać oczu, nie wolno oszukiwać innych ani siebie, trzeba przyjąć swój los ze wszystkim co niesie - bez skarg ani złorzeczeń. Godność człowieka zawiera się właśnie w spojrzeniu spokojnym i nieulękłym, jakim spogląda na swoje absurdalne życie. Mit Syzyfa kończy się przejmującym obrazem, w którym młody autor zawarł dwa tysiące lat dziejów filozoficznego ateizmu.
Camus potwierdza swoją filozofię przystępując do podziemnego ruchu wydawniczego - choć dopiero pod koniec 1943 roku.
Reżim Vichy - powstały całkowicie legalnie, jeszcze przed kapitulacją w 1940 roku - cieszył się poparciem ogromnej większości Francuzów. Trzeba sobie uświadomić, że Francja skapitulowała psychologicznie już w 1936 roku, gdy dysponując bezwzględną przewagą, pozwoliła Hitlerowi zająć Nadrenię. Dopiero wtedy zmaterializowało się dziedzictwo I Wojny, czyli zapadły głęboko w pamięć każdego Francuza koszmar czteroletniej rzezi: toteż teraz elity wybrały raczej hańbę niż możliwość kolejnego starcia. Natomiast w powstałym po napaści Hitlera na Rosję Ruchu Oporu około 80% stanowili komuniści, którzy swoją prawdziwą ojczyznę widzieli w Sowietach. Zwolennicy de Gaulle’a byli znikomą garstką. Toteż w 1945 roku, w konfrontacji z prącymi do władzy komunistami, de Gaulle musiał się oprzeć na większości biernych kolaborantów. Jej rzecznicy - przede wszystkim F. Mauriac, choć sam przetrwał okupację w samoizolacji - zażądali przerwania rozliczania urzędników, sędziów i propagandystów Vichy, odbywanego pod presją FPK. Sytuacja przypominała zatem trochę Polskę po powstaniu pierwszego demokratycznie wybranego rządu w 1991 roku; był to ten rzadki moment w historii, kiedy w wielkiej polityce na pierwszy plan (jak się zdawało niektórym) wysunęły się kwestie moralne. Camus, jako czołowy publicysta cieszącego się ogromnym prestiżem „Combat”, musiał zabrać głos.
11 stycznia 1945 odpowiedział Mauriakowi: „Ilekroć w związku z ‘czystką’ mówiłem o sprawiedliwości, Mauriac mówił o miłosierdziu. (...) Szanując Francois Mauriaca, wolno mi odrzucać jego poglądy. Nie trzeba mi do tego gardzić miłosierdziem, jak mi to Mauriac wspaniałomyślnie przypisuje. Mauriac nie chce podwajać nienawiści, i tu popieram go najchętniej. Ale ja nie chcę podwajać kłamstwa, i w tym punkcie czekam jego zgody. Krótko mówiąc, chciałbym wyraźnego oświadczenia Mauriaca, że sprawiedliwość jest dziś konieczna. (...) Pragnę mu tylko powiedzieć, że dla naszego kraju dwie są drogi zabójcze ( a są też sposoby pozostania przy życiu nie więcej warte od śmierci). Te drogi to nienawiść i przebaczenie. Obie wydają mi się jednako zgubne. Nie mam najmniejszego upodobania do nienawiści. (...) Ale przebaczenie również nie wydaje mi się wyjściem szczęśliwym - a dziś byłoby ono obelgą. (...) Przebaczę otwarcie wraz z Francois Mauriakiem, jeśli rodziny rozstrzelanych i torturowanych powiedzą mi, że mogę to zrobić. Ale nigdy przedtem. Abym płacąc sercem nie zdradził tego, co zawsze kochałem i szanowałem na świecie i co stanowi o szlachectwie człowieka, to znaczy wierności.”
W 1947 roku Camus publikuje Dżumę. Jest to książka-metafora opisująca w istocie okupację niemiecką. Ciekawe jednak, że czytana obecnie wydaje się napisana zaledwie wczoraj - i w którymś z państw komunistycznych. Ponieważ zamiarem Camusa było dać w pewnym stopniu platoński obraz despotyzmu, jest godne refleksji, iż tak dobrze przystaje on do naszej wiedzy o komunizmie. Dopiero Dżuma pozwala do końca zrozumieć Mit Syzyfa. To jasne i nieprzejednane oskarżenie wszelkiej tyranii - i wyznanie wiary w człowieka
„Na cóż dodawać, że w doświadczeniu, które było mi bliskie i o którym zdarzało mi się pisać, absurd może być rozumiany tylko jako punkt wyjścia... [...] Prawdziwa rozpacz jest agonią, grobem lub otchłanią. (...) Literatura rozpaczy to sprzeczność terminologiczna.” Ten cytat pochodzi z krótkiego tekstu pt. Zagadka z 1950 roku. W prywatnych zapiskach pójdzie jeszcze dalej: „To, co odniosło sukces w moich książkach, dla mnie było w nich kłamstwem”.
Trzeba przypomnieć magiczne wyrażenie francuskiej kultury tamtych lat: „literatura zaangażowana”. Literatura i sztuka winna zająć postawę w obliczu cierpienia. Chodziło tu jednakże o cierpienia mitycznego „ludu” pod uciskiem jeszcze bardziej mitycznej „burżuazji” - zaś Inny świat Herlinga-Grudzińskiego, jak również pokrewne mu świadectwa, nie miały szans druku jako „kryptofaszystowskie kłamstwa”. Przypomnijmy, że Zachód dość długo odwracał głowę od tego co robiły Armia Sowiecka i NKWD w krajach okupowanych przez Stalina; początek zimnej wojny to dla szerokiej opinii dopiero pucz w Czechosłowacji i blokada Berlina w 1948 roku. Pod koniec lat 40. zaczęły się mnożyć różnorakie wspomnienia i świeże świadectwa uciekinierów z krajów Obozu. Każdy intelektualista musiał w obliczu światowej polaryzacji zająć jakieś stanowisko.
Camus należał do tego nieczęstego rodzaju ludzi, który już wtedy rzedł w zastraszającym tempie: chciał mówić prawdę. Znaczyło to wtedy dla francuskiego (ale także włoskiego i w dużej mierze angielskiego) intelektualisty wybrać to, co dla większości ludzi jest losem najgorszym: środowiskową samotność. Trzeba sobie uprzytomnić, że był to wybór człowieka uchodzącego za „ulubieńca Paryża” i wyrocznię jego Lewego Brzegu: studentów, kawiarni literackich, czasopism.
Można przypuścić, że także dlatego Camus tak uporczywie docieka przyczyn komunistycznej katastrofy, sięgając do jej zarówno marksistowskich, jak rosyjskich źródeł. To, co wciąż przejmuje w Człowieku zbuntowanym, to stopień empatii, jaką potrafił wzbudzić w sobie ten Algierczyk wobec rosyjskich narodników i rewolucjonistów XIX wieku: Camus jest jednym z bardzo niewielu zachodnich intelektualistów, którzy naprawdę poznali i zrozumieli rosyjską historię od dekabrystów do Lenina. W tej przenikliwej, ale i drgającej od pasji książce dostrzegamy przede wszystkim jak dalece bolszewizm był dzieckiem caratu: jak poczucie daremności poświęceń trzech pokoleń najlepszej młodzieży rosyjskiej wydało wreszcie na świat leninowską filozofię terroru totalnego.
Człowiek zbuntowany jest żarliwym, namiętnym sprzeciwem wobec filozofii rewolucyjnego nihilizmu. Camus w pewnym momencie odsuwa na bok naturalny w jego środowisku antyklerykalizm: „Lenina cenzurują, Marksa nie wydają. (...) Kościół nigdy nie posunął się do oświadczeń, że boskość przejawia się najpierw w dwóch, potem w czterech, to znów w trzech, a potem znów w dwóch osobach.”
Totalizm nie może wygrać, ponieważ w człowieku jest coś niezwyciężalnego - oto credo Camusa. To coś - ten pierwiastek silniejszy nad wszelkie uwarunkowania - dla człowieka zbuntowanego przeciw kłamstwu i przemocy jest więzią łączącą go z innymi, czującymi tak jak on.
Odtąd Camus pozostaje w politycznym zawieszeniu. Wynika to z faktu tyleż prostego, co ambarasującego: otóż wyłącza on poza swój ideowy widnokrąg doświadczenie Stanów Zjednoczonych. A przecież to one obroniły jego ojczyznę przed Stalinem. Ale opowiedzieć się wtedy jasno po stronie USA znaczyło „ostatecznie zdradzić obóz postępu”. A nie decydując się przyłączyć do „zauszników reakcji” - nie potrafił dać właściwego odporu wściekłemu atakowi komunizującej lewicy z Sartrem na czele, jaki nastąpił po wydaniu Człowieka zbuntowanego. Jego odpowiedź sprawia przykre wrażenie miękkości i ma w sobie coś z zaskoczenia marzycielskiego chłopca napadniętego przez chuliganów. Namiętność jego publicystyki, głębia i szczerość prozy, potwierdzona w prywatnych zapiskach - oto konfrontuje się z bezprzykładną naiwnością lub złą wolą zachodnich „szermierzy postępu”. Jego ewolucja ideowa była dokładnie przeciwna ewolucji większości zachodniej inteligencji.
Ten dramat duchowy odzwierciedlał się na zdjęciach: kolejne fotografie przedstawiają nam tego przyciągającego kiedyś wzrok kobiet mężczyznę jako człowieka wyczerpanego, z głębokimi bruzdami pod oczyma, z napiętym spojrzeniem wpatrującego się w obiektyw.
W 1957 roku otrzymuje nagrodę Nobla jako najmłodszy z jej laureatów. W ostatnim roku przed śmiercią Camus zaczął pisać powieść Pierwszy człowiek będącą hołdem dla ubogich osadników francuskich, którzy zdołali rekultywować tę wyjałowioną dawną rzymską prowincję. Jednocześnie - jak wynika z zapisków - chciał się w niej ostatecznie rozprawić z marksistowską propagandą, a zwłaszcza z jej językiem. „Jeśli powtórzysz o ‘obiektywnej winie’ mojej matki, to cię uderzę”.
Albert Camus nie był postacią ze spiżu. Jeśli zasługuje na nieśmiertelność to dlatego, że pośród nieprzeliczonego tłumu pozerów, kabotynów, snobów i prostytutek intelektualnych - zachował szczerość myśli i uczuć: rudymentarną lecz, jak się okazało, przerastającą siły wielu inteligentów uczciwość.
Nagrobek Alberta Camus, źr.
Wikipedia, zdj. na lic. GNU.
„Jedyny wysiłek mojego życia, reszta została mi dana, i w obfitości (prócz pieniędzy, co mi jest obojętne): żyć jak człowiek normalny. Nie chciałem być człowiekiem przepaści. Ten ogromny wysiłek nie przydał mi się na nic. Z wolna, zamiast by zamiar mój coraz lepiej się spełniał, widzę jak przepaść się zbliża.”
Zginął w absurdalnym - jakby los chciał podpisać się pod jego filozofią - wypadku samochodowym. Odszedł w apogeum sławy, gdy nie było jeszcze widać jak bardzo jest w istocie izolowany. Jego samotność musiałaby być w intelektualnej Francji lat 60. przytłaczająca. Chyba najlepszym potwierdzeniem tego przypuszczenia jest fakt, że Pierwszy człowiek ukazał się w druku dopiero w 1982 roku.
Być może jednak był na to przygotowany. Jedno z ostatnich zdań, które zapisał w brulionie, brzmi: „Szlachectwo zawodu pisarza jest w oporze stawianym uciskowi, a więc w zgodzie na samotność.”
Piotr Skórzyński