Cały zeszły rok poświęcony był Jerzemu Giedroyciowi (1906-2000). Siedem lat temu zmarł. Jego wpływ na kultywowanie polskiej publicystyki i literatury niezależnych od rządów władz PRL pozostaje nieprzeceniony. To on założył i z podparyskiego Maisons-Laffitte od 1947 roku aż do śmierci animował „Kulturę”. Najbardziej osobiste strony tej często trudnej i zamkniętej w sobie osobowości przypomina wydana niedawno, w siódmą rocznicę śmierci książka Hanny Marii Gizy „Ostatnie lato w Maisons-Laffitte. Rozmowy z Jerzym Giedroyciem, Zofią Hertz i Henrykiem Giedroyciem”.
W książce znajduje się między innymi zapis ostatniego wywiadu, jakiego redaktor "Kultury" udzielił dziennikarce Polskiego Radia w sierpniu 2000 roku. Tuż przed swoją śmiercią. Według Zofii Hertz, Hannie Marii Gizie udało się wydobyć od „Księcia Niezłomnego” sprawy, którymi nigdy wcześniej się z nikim nie dzielił - jego przyjaźnie i załamania, przyczyny poglądów politycznych i wspomnienia z pracy w ministerstwie przed II wojną światową, historie o Piłsudskim odprawiającym czary albo „sprawie Miłosza”. Bo, jak sama autorka przyznała, bardziej interesowały ją powszednie sprawy twórców „Kultury”, niż polityka.
PRZECZYTAJ FRAGMENT KSIĄŻKI
Ale co pozostawiają takie „pogrobowe” rozmowy czytelnikom pokoleń, którym trudno pamiętać zasługi twórców paryskiej „Kultury”? Czy tę książkę da się czytać, czy też pozostaje dokumentem historii, interesującym naukowców i starsze pokolenia?
Zwierzę polityczne
Jerzy Giedroyc sam o sobie mówił, że jest „zwierzem politycznym”. Odpowiadając na pytania autorki wywiadu, nawet kiedy skierowane były w kierunku osobistym, zbaczał z tematu, żeby przypomnieć anegdotę związaną z polityką, sprawami Polski.
Sam jestem przedstawicielem pokolenia, które redaktora „Kultury” zna prawie wyłącznie jako postać niemalże historyczną, włączoną w wydarzenia przedwojenne lub walkę z komunizmem, więc zaskoczyło mnie, jak bardzo całe te „minione dzieje” ożywają w opowieściach Giedroycia. Nagle wszystkie nudne postacie z podręczników stają się istotnymi elementami, bardziej, żywymi postaciami, wpływającymi na obraz ówczesnego i dzisiejszego społeczeństwa, w którym, chcąc nie chcąc, żyjemy, rozwijamy się i wobec którego mamy wieczne pretensje.
Warte przypomnienia i podkreślenia jest to, że pomysły redaktora z Maisons-Lafitte, choć często krytykowane, były niesłychanie nowoczesne - i to od samych początków „Kultury” w 1947 roku. Zawsze stał po stronie słabszych i nie uważał swojego kraju za przysłowiową „świętą krowę” areny politycznej. Jak sam przyznał, wiele nauczył się od Piłsudskiego, ale nigdy nie uważał jego poglądów za jedyne i nieomylne. Od Marszałka wziął realizm w podejściu do życia i polityki oraz romantyczne metody jego realizacji. Wiedział, jak ważne w życiu społeczności są legendy i sam starał się je kreować. Być może zdawał sobie sprawę, że budowana przez niego „Kultura” również zasłuży sobie w którymś momencie na własną legendę: miejsca, gdzie spotykały się największe umysłowości w historii powojennej Polski XX wieku, miejsca, gdzie mogły myśleć swobodnie.
Jednak w kwestiach politycznych potrafił myśleć samodzielnie, z uporem. Nigdy nie popierał idei federacyjnej Piłsudskiego. Wiedział dobrze, że Litwini, Ukraińcy i Białorusini wszystkie historyczne zwycięstwa Rzeczpospolitej, jak unia lubelska, odczuwają jako agresję polskiego imperializmu (niezależnie od słuszności takich zapatrywań). Dlatego latami argumentował na rzecz świadomego traktowania wschodnich sąsiadów jako równorzędnych partnerów, którzy nigdy już nie powinni być zależni od Polski, a ich pięknych miast, nawet Wilna i Lwowa, jako niepolskich, lecz rdzennie litewskich czy ukraińskich. I to mu się udało. Za swój największy sukces uznawał to, że Polacy już nie myślą o tamtych terenach, jak niektórzy Niemcy o dawnych posiadłościach na Śląsku czy Mazurach, ale myślą dojrzalej – o wspólnej kulturze, odrębnej państwowości i współpracy narodów, które kiedyś stanowiły Rzeczpospolitą. Bo, jak Giedroyc sam siebie opisywał, był człowiekiem Europy Wschodniej i równie dobrze żyłoby mu się w Mińsku Litewskim, gdzie się urodził, w Moskwie, gdzie się uczył, czy w Warszawie, gdzie pracował. Niestety, całą drugą połowę swojego życia zmuszony był spędzić w Europie Zachodniej.
Człowiek kameralny
Z niezwykłym kunsztem udało się autorce wywiadu wydobyć z redaktora „Kultury” wspomnienia osobiste. Jakby świadomy, że to jego ostatni wywiad, zgodził się na podsumowania, wyliczenie (bardzo skromne) własnych sukcesów, a nawet marzeń, których pewnie nie spodziewał się nigdy już zrealizować.
Po II wojnie światowej przyzwyczaił się do rozmów z nie więcej jak trzema osobami na raz. Nie lubił spotkań przed publicznością. Był "człowiekiem kameralnym", jak siebie nazywał. Ale można zbudować inny obraz z jego wypowiedzi. Że był zamknięty w sobie, bał się ludzi (do czego się wprost przyznaje w wywiadzie), zawsze uparty, trudno odpuszczał swoje nieraz szalone, choć ziszczające się idee i prognozy polityczne. Na pewno mógł być męczący dla wszystkich swoich współpracowników. Pod koniec życia martwił się najbardziej samotnością i brakiem życia osobistego, a może brakiem własnej rodziny? Historia jego małżeństwa była przecież bardzo krótka (od 1931 do 1937 był żonaty z Tatianą Szewcow).
W książce znajdują się jeszcze trzy wywiady z Zofią Herz, spiritus movens redakcji, i Henrykiem Giedroyciem, bratem zmarłego, aktualnie dyrektorem Instytutu Literackiego w Maisons-Laffitte. Znajduje się tam również zapis czatu internetowego z sierpnia 2000 roku, w którym redaktor „Kultury” udzielał odpowiedzi na pytania internautów.
Dzięki wielu latom pracy nad cudzymi, polskimi, sprawami, potrafił celnie nazwać jedną z wyjątkowo polskich cech: „Polacy są takim narodem, któremu można mówić najtrudniejszą prawdę - byle prosto w oczy. Wtedy są w stanie to zrozumieć i przyjąć”. Już tylko za tę trafną uwagę, i wykorzystywanie jej w działaniu, powinniśmy zachować jego osobę w pamięci.
Mikołaj Golubiewski
Posłuchaj wywiadu z Hanną Marią Gizą o jej najnowszej książce "Ostatnie lato w Maisons-Lafitte. Rozmowy z Jerzym Giedroyciem, Zofią Hertz i Henrykiem Giedroyciem" (rozmawia Anna Popek, fragment audycji "Wieczór z Jedynką", Program I, 12.09.2007, 8,36 MB)