Poproszono mnie, abym napisał esej o twórczości Mistrza; człowieka, który już w odległych latach mego dzieciństwa był - jak mawiał Stanisław Grochowiak - „głową komety polskiej literatury”, który jest mi drogi niczym własny ojciec, i który jeszcze w czasach młodości mojego kochanego staruszka, stawiał pytania o sens życia ocalonego z pożogi, na próżno wołając o nauczyciela i mistrza.
Czterdzieści lat po wojnie, ja, ledwie wyrostek, z wypiekami na twarzy czytałem retoryczny apel sprzed wieków (jak to się wówczas wydawało), instynktownie czując, że wyraża on właściwie wszystko, o co dojrzewający człowiek śmie prosić:
niech przywróci mi wzrok słuch i mowę
niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia
niech oddzieli światło od ciemności
Ćwierć wieku później, z nie starzejącym się i wciąż współcześnie brzmiącym Mistrzem w tle (jak on to robi?), pochylam się nad ekranem laptopa (ach, gdzie te czasy z białą kartą papieru!), usiłując uporządkować te formy niegdyś tak dobrze ułożone / posłuszne zawsze gotowe na przyjęcie / martwej materii poetyckiej, które przestraszone ogniem i zapachem krwi / wyłamały się i rozbiegły. Bez ustanku zastanawiam się, czy pisanie o poezji, która niczego nie tłumaczy / niczego nie wyjaśnia / niczego się nie wyrzeka / nie ogarnia sobą całości / nie spełnia nadziei, a w dodatku ma wiele zadań / którym nigdy nie podoła, nie jest z góry skazane na niepowodzenie, bezowocne, …. śmieszne? A cóż powiedzieć o poecie, jeśli jest nim ten który pisze wiersze / i ten który wierszy nie pisze / (…) ten który zrzuca więzy / i ten który więzy sobie nakłada?
Czuję się jak nie opuszczający łóżka anty-bohater Kartoteki, pozbawiona głębszej myśli, wegetująca istota (Wyszedł z domu), prowadząca idiotyczną rozmowę na temat sztuki, w której sens nie wierzę (Grupa Laokoona) i bezsilnie przyglądająca się wszechobecnej destrukcji (Stara kobieta wysiaduje). Oto ja, wiecznie zbuntowany, siedzę teraz bezczynnie, widząc, iż nie mogę „poprawić” przeznaczenia, pokonać siebie w uczciwej walce, bez trudu pisząc gładki pean i w kilku słowach zawrzeć doskonałą esencję twórczości Tadeusza Różewicza! Utarło się przekonanie, że zajęcia artystyczne są przyjemne – konstatował Jan Lebenstein – One są koszmarne. Przyjemność zjawia się rzadko, na tym etapie, kiedy naprawdę się czuje, że to, co było w głowie, zmaterializowało się.
Wstaję, nerwowo chodzę po pokoju, na koniec sięgam po archaiczny tomik, wydany w roku mego urodzenia (Twarz trzecia, 1968), w którym Mistrz umieścił skromne Z życiorysu, naiwnie wierząc, iż twórczą pustkę rozwiążę, szafując kilkoma datami, suchymi faktami i uduchowioną analizą wybranych (według jakich kryteriów?) wierszy:
rok urodzenia
miejsce urodzenia
Radomsko 1921 (…)
pytasz o ważniejsze
wydarzenia daty
z mojego życia
spytaj o to innych
No tak, Mistrz zakpił ze mnie już na wstępie. Dał jasno do zrozumienia, iż to nie my kształtujemy swój życiorys, a przynajmniej nie w stopniu, w jakim sądzimy, lecz ten niezrozumiały świat, nieodgadnione siły zewnętrzne, koszmarne, osobiste katharsis i wszechobecna, dławiąca wszystko historia, kreślą nam los, narzucając sposób myślenia i przeżywania:
Ja w domu swoim
w dziesięć lat po wojnie
gdy nocą
słyszę kroki
wiersz przerywam
mam chwilę strachu
ciągle idą po mnie
Uświadamiam sobie, że nie tkwię w okopach i nie świszczą nade mną kule, nic mi nie jest dajcie / mi spokój z głową w dłoniach / tak siedzę i siedzę, a jednak me ciało przeszywa dreszcz, gdyż wiem, że Mistrz się nie myli. Historia (ekonomia, stosunki społeczne, nazwijcie to jak chcecie), ogranicza możliwość swobodnego wyboru, spisuje nasz życiorys wbrew woli i pragnieniom, odziera ze złudzeń i mistyfikacji. Rzeczywistość / którą oglądałem / przez brudną szybę / w poczekalni / ujrzałem / twarzą w twarz / słaby / odwróciłem się (…) / odwróciłem się / od złudzeń.
Wojna, która kształtowała pełen paradoksów światopogląd Mistrza, cenzuruje systemy filozoficzne, duchowe i estetyczne; jest zagładą dla uczciwych norm, kpi z górnolotnych ideałów, depcze piękne mity i szlachetne wzorce. Czyż nie gardzi nimi i nasza, poddana ustawicznemu recyclingowi rzeczywistość? Dzień / teraz trudniej nam przeżyć / niż naszym rodzicom / przerażenie i rozdarcie / chłeptanie życia gorączkowe. Rytm współczesnych przemian cywilizacyjnych wyraża chorobliwy pośpiech:
Prędzej jeść pić czytać żyć
kochać prędzej
dalej jechać lecieć
więcej szybciej mówić
szybciej żegnać odchodzić zostawiać
więcej słuchać patrzeć
oglądać dotykać wąchać
oglądać posiadać smakować
kochać być tu i tam
i gdzie jeszcze
Nasza rzeczywistość ulega dezintegracji, świat wraz z jego subtelnym doznaniem, kontemplacją, odwiecznymi rytuałami, rytmem pór roku, harmonią, bliskością, drugim człowiekiem - wymykają się z rąk; łapczywych, zachłannych rąk, które w czasie danym przodkom, muszą zdążyć uporać się z nadmiarem. Dusze zostały widocznie rozebrane / przez poprzednie pokolenia / i teraz trzeba żyć / jak kto może / płytko / prędzej, wystarczająco szybko, aby nie poddać się tej zmierzłej refleksji, która ciągle zmusza do podejmowania prób zrozumienia otaczającej rzeczywistości i która wymaga, abyśmy „cenny” czas trwonili na niepotrzebną sztukę czy literaturę. Umarli poeci / odchodzą szybciej / żywi / wyrzucają z siebie / w pośpiechu / nowe książki / jakby chcieli zapchać papierem / dziurę. Dzieła sztuki? Cóż, ostatecznie można je traktować jako turystyczną ciekawostkę, którą należy zobaczyć, aczkolwiek podane w nadmiarze męczą; są niemożliwe, natrętne, wymagają, nie dając nic w zamian (czyż nie tak?).
Za „ułatwienia” życia, za kolorowy, szalony karnawał radosnych obrazków, płacimy wysoką cenę:
w świetle lamp kopcących
człowiek był zadomowiony
mocniej w radości
głębiej w trosce
cienie rozchwiane
odchodziły rosły
słowa były cieplejsze
cichsze
dom kołysał się
odpływał z trumną i kołyską
w świetle lamp filujących
nieskończoność była skończona
czas był uchwytny
przestrzeń zamknięta
w czterech ścianach
[----- Podzial strony -----]
Chaos, tandeta, niska przyjemność i pierwotny instynkt są znamieniem moich czasów, co z tego, że nie wojennych, tak samo okaleczonych i zdeformowanych. Nowy człowiek / to ten tam / tak to ta / rura kanalizacyjna / przepuszcza przez siebie / wszystko. Mistrz beznamiętnie rejestruje strzępy gestów, rozmów i zachowań, wydobywając na jaw naszą pustkę, biologiczną żądzę, rozpaczliwie dziś, jak przed laty, chwytającą się życia i jego konwencjonalnych atrybutów:
Ciała nasze krnąbrne i nieskore do żałoby
nasze podniebienia smakują leguminę
popraw papierowe wstęgi i wieńce
pochyl się tak: biodro niech dotyka biodra
twoje uda są żywe
uciekajmy
Pragniemy egzystować, jednak kultura (kultura?) naszych czasów nie jest zdolna do wytworzenia nowych wzorców życia. Ona może tylko wysiadywać, jak jakaś Stara Kobieta z dramatu; przetwarzać, w nieskończoność przetwarzać i pasożytować na kodach już z dawna ustalonych. Młodszy od Mistrza niemal o pół wieku, jak on, jestem równie bezradny wobec obowiązujących mitów: mitu wiecznej młodości (która już zdążyła mi uciec), etosu gwiazdy filmowej (którą nigdy nie będę), kultu miłości tylko własnej (tak, tu mam jeszcze pole do popisu)... Czy zdajemy sobie sprawę, jakim gorsetem to krępuje, jak to nas dusi, jak pozbawia zdrowych instynktów? Przestajemy rozumieć naturalne prawa i reguły wszechświata; stajemy się bezradni w chwilach cierpienia, przerażeni uciekamy przed przemijaniem i śmiercią:
Pełne godności
dyskretne
są dzikie zwierzęta
śmiertelnie zranione
okaleczone
uchodzą kryją się
w miejsca nieznane
i umierają
natomiast różni
liryczni faceci
ogłaszają się w gazecie
że umierają
jęczą biorą pieniądze
umierają wiele razy
potem siedzą w kawiarniach
plotkują
zalewają się żółcią
Tak zwany postęp w sferze materialnej, degraduje naszą psychikę, drastycznie ją zubaża. Nasze radości i nasze smutki są byle jakie, płytkie, nieszczere, zablokowane. Nowe wzorce i rytuały domagają się krwi – są nimi bezrefleksyjność, umysłowa pustka i miałkość:
z czarnej skrzynki
promieniował ciepły głos
cip cip cip cipki
- tak wabiły gospodynie
w przedpostępowych czasach
drób – kurki i koguciki
kikiryki
cip cip cip dziewczynki
życzymy wszystkiego naj naj naj
wszystkim zakochanym
bo to dzisiaj ich święto
Niestety, ćwierkanie pani redaktorki z radia bzdet nie przypomina kantaty Jerzego Fryderyka Haendla, miłosnego wyznania Leśmiana, rozdzierającego krzyku Muncha. Demonstracyjny, zamierzony i świadomy (tym większa jego przewina) kicz oślepia nasze oczy, wypełnia uszy, knebluje usta, zbyt bezsilne, aby jeszcze coś dodać do tego śmietnika kultury. Marna to pociecha, iż śmietnik, na którym żerujemy, poddano ostatnio recyclingowi. Wre na nim nieustająca praca, wszak odpadki kultury przynoszą ciągle jakieś korzyści, a nowe mody, na żołnierskie stroje, oświęcimskie pasiaki i czapki oficerskie, zadziwiają, szokują i ubarwiają nie ustające igrzyska. Sortując i przetwarzając, jesteśmy równie bezwzględni, co nasi dziadowie, wygrzebujący złote zęby z popiołów krematorium, tak samo gospodarni, skrzętni, żądni zysku. W zbiorowym szaleństwie, zapominamy, że śmierć nie poprawi / w zwrotce ani jednej linijki / to nie korektorka / to nie życzliwa pani / redaktorka / zła metafora jest nieśmiertelna / kiepski poeta który umarł / jest kiepskim zmarłym poetą / nudziarz po śmierci nudzi / głupiec zza grobu / jeszcze głupstwa gada.
Presja tandety, nadmiar bodźców i rozrost bezsensownej papki, które nawet na przestrzeni mych skromnych, ledwie czterdziestu lat (a co na to Mistrz?), porażają swym ogromem, czyni z nas figury groteskowe, bezradne, zamknięte w sobie i przeraźliwie samotne:
dotknięcia zimnych
obcych dłoni
można tak wędrować z kąta w kąt
w poszukiwaniu miłości i wiary
ocierać się o meble
rysować na szybie kwiaty
zwierzątka i znaki
zwierzenia uczuć
zbyt tkliwych niemęskich
które rozpływają się we łzach
Rozpadowi ulegają intymne więzi między najbliższymi:
Przez ten mur który
budowaliśmy razem
z dnia na dzień
dorzucając słowo
do milczenia
przez ten mur
przebić się nie możemy
zamurowani
własnymi rękami
umieramy z pragnienia
słyszymy jak obok
porusza się to drugie
słyszymy westchnienia
Z ostrością noża, tnącego masło, Różewicz wnika w naszą egzystencję, beznadziejnie związaną z biologią i ciałem, jego niechcianymi procesami, brzydkim starzeniem się i nachalną chorobą. W Liście do ludożerców ośmiela się wręcz przypominać o stadnej naturze, zwierzęcości, egoizmie i agresji, z jaką patrzymy wilkiem, zgrzytamy zębami i odwracamy się plecami od wstrętnie podobnych nam jednostek. A przecież ręce można też ogrzać / i o garnuszek / w którym jest gorąca kawa / jeśli na świecie / jest już tak zimno / tak zimno patrzą / ludzie / nawet / rodzone dzieci / od przebudzenia / mówią głosami z blachy i rdzy / syczą i brzęczą.
Dość, nie możemy w nieskończoność uciekać od miłości, nie jesteśmy w stanie zagłuszyć rzeczywistości, gdyż tylko w jej szorstkich objęciach / bije serce / i strumień krwi / jak słońce / płynie przez zielone drzewo. Tym razem nie uda się ta sztuczka / naszej starej ludzkości, a wyrok Mistrza jest niepodważalny: jesteśmy skazani na współżycie z innymi. Bez odwołania. Dożywotnio i bez okresu karencji. Nie, już nie można odwrócić twarzą do ściany (…) / odwrócić się od świata / na którym ćwierkają wróble / i młodzi ludzie chodzą / w krzyczących krawatach.
Nie jestem moralistą. Tadeusz Różewicz również nim nie jest. W swych beznamiętnych zapisach, oszczędza nam odwołań do wzniosłych idei, wycyzelowanych systemów i szlachetnych, duchowych przesłań. On tylko przebywa w codzienności, tej rozbitej, fragmentarycznej i poszarpanej, i obserwuje; śledzi nas w sklepie, w pociągu, w zagraconym M-4. Nie, Mistrz nie jest wieszczem, mimo, iż zwraca się do was kapłani / nauczyciele sędziowie artyści / szewcy lekarze referenci / i do ciebie mój ojcze, czy nieludzkim demiurgiem, ustalającym porządek świata. Odbija tylko jego cząstki, ponawiając, i ponawiając bez końca próby złożenia ich w całość, choć – tak jak i my – dobrze wie, że to się złożyć nie może. Lecz to dążenie określa jego wielkość. Jak dobrze – myślę – Jestem z tobą / tak mi serce bije / myślałem człowiek / nie ma serca.
9 października mój Mistrz ukończył 86 lat. Nie ustaje w mówieniu gorzkiej, niczym nie upiększonej prawdy. Mówię do polityków / którzy mnie nie czytają / mówię do biskupów / którzy mnie nie czytają / mówię do generałów / którzy mnie nie czytają / mówię do tzw. „prostych ludzi” / którzy mnie nie czytają (…) / nie słuchają nie znają / nie potrzebują. Z godną podziwu wytrwałością (o tak, Polak zadziwia uporem i konsekwencją), wciąż i wciąż ignorujemy jego przesłanie: nie zostawiajmy ludzi / sam na sam z ich pustką i nie zjadajmy się Dobrze / bo nie zmartwychwstaniemy / Naprawdę. I tylko w chwilach słabości, szepczę nad śpiącym synem słowa, w których sens – co tu kryć - nadal wierzę:
A jak nam się urodzi
ten chłopiec
to mu powiem
że świat jest dobry i piękny (…)
to jest światło tu ciemność
tu jest prawda tu fałsz
tu strona lewa tu prawa
I będzie żył w jasności.
Andrzej Osiński