"Boy napisał Naszych okupantów prawie osiemdziesiąt lat temu. Jego pisarstwo publicystyczne było twarde, harde, radykalne. Kościół katolicki uważał za jedną z głównych przeszkód dla ulepszania polskiego państwa, dla poprawy życia obywateli – a przede wszystkim kobiet (…) To lepsze państwo gwarantowałoby swoim obywatelom, rozmaite wolności, np. swobodę decydowania o własnej płodności" – pisze Artur Żmijewski we wstępie do zbioru esejów Boya "Nasi okupanci" wznowionego w roku 2008 przez Wydawnictwo Krytyki Politycznej, aktualnie bodaj najprężniejszego ośrodka intelektualnego polskiej lewicy. Dzisiejszy wydawca nie ukrywa jaki jest sens wydania tej pozycji: "Wyraziste, przenikliwe, nieraz złośliwe diagnozy Żeleńskiego niejednemu konserwatyście przysporzą drgawek, i niejednemu polskiemu liberałowi wyrzutów sumienia. I choćby dlatego warto przypomnieć sobie teksty "wojującego Antychrysta""…
Zgoda, warto! Doceniając jego zasługi translatorskie, publicystyczne, warto byłoby – na zasadzie odcedzania ziarna od plew – zastanowić się także i nad prawdziwością wielu z tez przez niego propagowanych. Nad ich wiarygodnością.
A wiarygodność to podstawowa kwestia dla każdego dzieła. Niewątpliwe jest, iż nie można uznać za prawdziwy wywód, jeśli autor przeprowadził go posługując się kłamstwem. Tak się stało – właśnie! - w przypadku artykułu Boya "Nasi okupanci". A udało się to ustalić niżej podpisanemu po niezbyt żmudnym "śledztwie".
Na początku byli "Nasi okupanci", przypadkowo odczytani w roczniku 1931 "Wiadomości Literackich" (nr 50). Tekst zaskakiwał, nieprzyjemnie wobec dobrej pamięci o twórczości Boya. Oto kilka fragmentów tego niepokojącego eseju:
Termin użyty w tytule nasunął mi się kiedy czytałem enuncjację ks. prymasa Hlonda. Istotnie, kiedy się czyta ten list w sprawie nowej ustawy małżeńskiej, przechodzący w gwałtowności swojej znane orędzie 25 biskupów, ma się wrażenie, że to mówi przedstawiciel postronnego mocarstwa, rezydujący w naszym kraju, ale obcy, przemawiający tonem władcy. Mamy już w naszej historii takie smutne wspomnienia.../.../ A biskupi szaleją. Nie długo czekaliśmy na skutki konkordatu, owego niepoczytalnego konkordatu, dającego biskupom przywileje jakich nie mieli w Polsce nawet w średniowieczu, konkordatu, który czyni z nich wyłącznie przedstawicieli Rzymu, luźnie związanych z naszym społeczeństwem, czujących się ponad naszym prawem /.../ I znów uderzyć musi ten twardy, nieludzki ton. Nic ich nie obchodzą cierpienia ludzi, demoralizacja, krzywda, zamęt prawny. Nigdy w tych orędziach nie zabrzmi nuta współczucia /.../ Wiemy czym straszą i co biorą; ale co dają? Czym zamanifestowali swój udział, swoje istnienie w ciężkim okresie jaki przechodzimy? Kazania przeciw krótkim sukniom i krótkim włosom; msza na intencję bezrobotnych; zeszpecenie jednego z placów projektem brzydkiego pomnika, i – przedewszystkim – wyciskanie ostatniego grosza z biedoty na wszystkie sposoby. A grosz, który dostanie się do tego mieszka, już stracony jest dla obiegu!
Ostro! Biskup to inaczej rezydent obcego mocarstwa, wielmoża czujący się ponad wszelkim prawem, do społeczeństwa zwracający się nieludzkim tonem. Poza tym - osobnik obojętny na cierpienia, wyciskający ostatniego grosza z biedoty... Jakże nieładnymi ci okupanci posługują się sposobami:
Dość zajrzeć do pism i pisemek klerykalnych; miarę tego daje zresztą sama Katolicka Agencja Prasowa! Wstyd powiedzieć, ale wystarczy ujrzeć ten podpis „K.A.P.”, aby mieć uczucie, że człowiek dotyka się czegoś oślizgłego, brzydkiego; aby wiedzieć, że „komunikat”, sączony na całą Polskę jak ślina, zawiera potwarz lub kłamstwo, czelne, obliczone na najniższy poziom odbiorcy. Dam dobry przykład, sam w sobie malowany, ale charakterystyczny. Świeżo całą Polskę zalały komunikaty K.A.P. o tym, że marjawicki arcybiskup Kowalski entuzjazmuje się Boyem i tytułuje go w swoich artykułach „Kochany kolego „, „Ambo meliores, dwaj koledzy” – haftuje na ten temat parę tuzinów gazetek. W istocie zaś był w marjawickim „Głosie Prawdy” artykuł, ale nie za mną tylko przeciw mnie, nie przez arcybiskupa Kowalskiego tylko przez niepodpisanego autora, i nie autor artykułu mówi tam „kochany kolego” do mnie, tylko ja mówię „kochany kolego” w fikcyjnej rozmowie do fikcyjnego literata... Oto próbka „katolickiego” systemu prasowego /.../ Ale zdaje się, że tym razem biskupi przesolili /.../ przebrała się miara buty i wichrzycielstwa prałatów.
To Boy przesolił! Przebrała się miara jego agresywności! W rezultacie tego nadmiaru, kończąc lekturę eseju poczułem się sprowokowany! Np. do sprawdzenia prawdziwości powyżej wyczytanych zarzutów.
Np. wątek Katolickiej Agencji Prasowej, której Boy zarzuca kłamstwo, gdyż stwierdza ona jakoby mariawici entuzjazmowali się Boyem. Ta potwarz uczyniona przez agencję ma nadać cechy prawdomówności całemu tekstowi; owej tezie, jakoby Polska znajdowała się pod okupacją Kościoła. Okupacją bezczelną, gdy to „reżymowa” agencja śmie rozgłaszać wszem i wobec podobne bzdury o Boyu.
"Głos Prawdy", organ mariawitów, znajduję w Bibliotece Narodowej, także w Uniwersyteckiej. Niestety, nie mogę powiedzieć abym poznał komplet, wielu numerów brakuje, poznaję ich jednak na tyle aby mieć prawo stwierdzić, iż Boy, delikatnie mówiąc – mocno mija się z prawdą. Mija się z nią np. twierdząc, iż pismo mariawickie nie lubi go. Jest przeciwnie! oni go uwielbiają! Wręcz jest dla nich podporą! To dzięki niemu, jak widzę po lekturze kilkunastu edycji "Głosu Prawdy", to pismo ma o czym pisać! A przy okazji, wcale często, piszą i o samym Boyu. Sympatycznie z równie sympatycznymi, niewielkimi pretensjami.
I tak, w numerze 41 z 22 października 1931, rozpoczyna się cykl tekstów zatytułowanych "Bronzownicy p. Boya-Żeleńskiego". W pierwszym z nich czytam: "Boy-Żeleński należy bez wątpienia do najznakomitszych pod względem pióra i charakteru literatów naszego stulecia. Jest to przedewszystkim człowiek, który ma o d w a g ę [podkr. „Głos Prawdy” – uwaga G.E.] mówić, pisać i odsłaniać p r a w d ę, którą nasze społeczeństwo znać powinno. Dawniej za odsłanianie prawdy politycznej lub religijnej, szło się pod topór katowski lub na stos /.../ Zasłużył się on też naszej Ojczyźnie jako odważny lekarz medycyny. Żaden z lekarzy, których u nas jest tysiące, nie podniósł głosu w obronie nieszczęsnych niewiast, wchodzących do gorszego niż Dantejskie „piekła kobiet” przez „nierozerwalność” więzów małżeńskich i przymusowe zachodzenie w ciążę."
Wrogiem nr 1 "Głosu Prawdy" jest Rzym, dokładnie - Watykan. Natomiast bohaterem jest na pewno, np., Towiański. Mariawici mają do Boya żal za niewłaściwe, ich zdaniem, opisanie tej postaci. Wyraźnie traktują jednak tę kwestię ulgowo, ot! typowy wypadek przy pracy - poza tym, jak zapewniają - świetnego krytyka!
Ten, w sumie, cienki objętościowo tygodnik, w kilku kolejnych numerach, za każdym razem – co najmniej! - jedną czwartą objętości przeznacza wychwalaniu Boya. Serial wygotowany pod pretekstem bronzownictwa, puentuje się oświadczeniem (nr 48 tygodnika): „Nie chcieliśmy też tą naszą obroną p. Boyowi Żeleńskiemu przykrości wyrządzić. Bardzo kochamy go i cenimy”.
Przeglądam wszystkie numery "Głosu Prawdy" znajdujące się w zbiorach bibliotecznych. Jak się przekonuję, bez Boya pismo to nie potrafi długo wytrzymać. 49 numer z 17 grudnia 1931, otwiera artykuł "Radio w agitacji przeciwrządowej", silnie wspiera się cytatami z eseju "Drugi list biskupów" zamieszczonego przez Żeleńskiego w "Wiadomościach Literackich".
Z kolei następny, 50 numer organu mariawitów, datowany na 20 grudnia 1931 roku zawiera esej Boya o tytule... "Nasi okupanci"! A więc, "Nasi okupanci" ukazali się równocześnie w "Wiadomościach Literackich" (przypomnę, iż także był to nr 50 z 1931 roku), oraz w "Głosie Prawdy"!!! I już to samo chyba najlepiej świadczy o stopniu zażyłości Boya z pismem i odwrotnie. W sumie – Katolicka Agencja Prasowa miała rację!
Jak widać, "Głos Prawdy" jest wielkim entuzjastą twórczości, poglądów Boya. Tą fascynacją haftuje prawie każdy swój numer. Zaś Boy stwierdzał...
Właśnie: wiarygodność to podstawowa kwestia dla każdego dzieła.
Grzegorz Eberhardt