Kultura

Przeczytać, żeby zapomnieć

Ostatnia aktualizacja: 25.06.2007 15:17
Nie tylko rodzi się nowa Wielka Emigracja, ale i nierozdzielnie z nią związana literatura emigracyjna.

''

Miliony Polaków na emigracji. Z miesiąca na miesiąc wyjeżdża nas coraz więcej. Wypada więc w tym miejscu obwieścić miastu i światu, że nie tylko rodzi się nowa Wielka Emigracja, ale i nierozdzielnie z nią związana literatura emigracyjna.

Bo tam gdzie ludzi kupa, tam i zawsze znajdą się tacy odosobnieni i przewrażliwieni, co z braku zajęcia i jakiejkolwiek pracy chwycą za pióro, by kreślić zdania polskością naznaczone, a przecież na obczyźnie spisywane. Minione stulecia pokazały historykom literatury, ale także licealistom sumiennie przygotowującym się do egzaminu maturalnego, że nic naszym poetom i prozaikom nie zrobiło lepiej niż tułaczka poza granicami kraju (by wspomnieć, który to już raz?, Mickiewicza, Gombrowicza, Miłosza, Mrożka czy Hłasko). Właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, by i tym razem ów schemat powielić i po raz kolejny w Wielkiej Brytanii, Szwajcarii czy Francji tworzyć taką polską literaturę, co to Polską w posadach potrząśnie, a i rozmiłowanych w czytaniu książek członkom pozostałych krajów Unii Europejskich oczy szeroko na nasz kraj otworzyć pozwoli. Przeszkód nie ma – są za to pierwsze, coraz liczniejsze, przykłady nowej (?), emigracyjnej literatury. Weźmy na przykład taką serię Kwadrat wydawaną przez powstałe niedawno wydawnictwo Forma Autorska. 

Christiania. Historie z tamtej strony dobra Krzysztofa Wójcika to książka, jak podkreśla autor, „w pewnym sensie” autobiograficzna. Jest to historia, którą autor/narrator przeżył w Wiedniu, pracując nielegalnie przez ponad rok w pewnym katolickim stowarzyszeniu. „Opisane wydarzenia są prawdziwe, ale odebrane z mojego punktu widzenia, i jakoś zliteraturyzowane”. Już kilkanaście zdań z Wyjaśnienia sugeruje czytelnikowi, że nie ma co spodziewać się po Christianii literatury szczególnie zajmującej czy zaskakującej. Bo i nie bardzo jest się czym zajmować i zaskakiwać. Ot, kolejna, niczym się nie wyróżniająca historyjka z życia pewnego przeciętnego Polaka zatrudnionego na czarno w katolickiej organizacji będącej z wieloma ideałami chrześcijańskimi na bakier. I? I niewiele więcej.

Na czwartej stronie okładki czytamy: „Bolesna codzienność bohaterów książki, wśród których odnajdujemy archetypalne postaci: Obcego, Innego i Przybysza, w konfrontacji ze sferą doznań ostatecznych, ujawnia w przejmujący sposób dwa sprzeczne wymiary ludzkiej kondycji: egzystencjalną mizerię i tęsknotę za wzniosłością”. Przytoczyłem to zdanie w całości, by skomentować je tęskniącym za wzniosłością zapytaniem: że co?! I że niby, w którym momencie odnajdziemy tę „konfrontację doznań ostatecznych”? Czy mówimy może o kolejnych epizodycznych postaciach przewijających się przez biuro Christianii i odchodzących z niego czym prędzej, bo ani w tym biurze wytrzymać, ani zarobić? Czy może o nudnym, pustym życiu głównego bohatera, który żyje przy swoim biurku, przy którym od czasu do czasu pojawia się jakiś „klient”, mieszkaniec Christianii ze skargą, zażaleniem lub prośbą? Doprawdy, niepojęte są dla mnie zrządzenia boskie nakazujące wydawcom (samym autorom?) wypisywać swoje, mówiąc eufemistycznie, blurby mające rzekomo zachęcić potencjalnego czytelnika do lektury. 

Prawdziwy w cytowanym blurbie jest jedynie przymiotnik „bolesny”. Bo i rzeczywiście bolesna to dla czytelnika przeprawa. Żadnej akcji, szarzyzna pracy biurowej, nijakie dialogi, kilkunastu bohaterów w epizodach, niedobrzy szefowie, krótkie romanse, rzadkie powroty do Polski, „przyjaciel” w więzieniu, problemy finansowe, podłe traktowanie klientów. I co? Jakaś fabuła, przesłanie, wartości, intryga? Eksperymenty formalne chociaż lub piękne zdania? Nic. Przeczytać, żeby zapomnieć. Gdybyśmy chociaż dowiedzieli się z informacji od wydawcy, że mamy do czynienia z jakąś formą antyliteratury. Nic z tych rzeczy.

 

''

Ale, proszę mi wierzyć, może być dużo gorzej. Niebieski Dariusza Muszera traktuje o ponownym przyjściu Zbawiciela na ziemię. Współczesny Chrystus jest cały niebieski (cokolwiek autor chciał tą pigmentacją nam powiedzieć), zbiera swoich apostołów walczących drabinami i motykami po wioskach, popija kwaśne mleko, z którego tworzy morze zalewające Wroga, rozmawia z Babą Jagą, nakazuje jednemu z króli „iść i nie pierdzieć więcej”, wędruje od wioski do wioski, walczy ze smokiem, przemierza leśne szlaki z Waligórzyskiem i Wyrwidębczakiem, oraz Kacpim, Melchim i Baltim, a ostatecznie ginie, co niejednego czytelnika powinno ucieszyć. Tylko, który czytelnik dotrwał aż do tego momentu? Wydawca informuje, że nie jest to książka łatwa i przyjemna. O, to z pewnością – męki jakie przeżywa czytelnik w czasie tej lektury sprawiają, że odłoży ją najpóźniej po trzydziestej stronie.

Autor stworzył żenująco słaby i nieciekawy apokryf science-fiction z elementami pseudogombrowiczowskiej groteski doprowadzającej nas do wściekłości w okolicy drugiego rozdziału. Nieudolnie wystylizował swój tekst, by pokazać nam, co zrobiłby Gombrowicz, gdyby chciał napisać swoją wersję Nowego Testamentu i był grafomanem. Na szczęście Gombrowicz ani był grafomanem, ani się brał za bary z Biblią. A Muszer się zastawił, a postawił i wyszła mu parodia parodii, zgrywa z nie wiadomo kogo i czego, być może nawet rzekoma próba wywołania skandalu swoją obrazoburczą (obrazoburczą, moim zdaniem, przede wszystkim z językowego i fabularnego punktu widzenia) książką. Coś jakby dziennik nastolatka o rozbuchanej wyobraźni. Pamiętniczek okresu dojrzewania szalonego ministranta z wiejskiego kościółka (z całym szacunkiem dla wiejskich kościołów i ministrantów tamże służących, którzy – nie mam wątpliwości – gdyby tylko zaczęli pisać prozę, robiliby to w sposób wcale nie gorszy niż cytowani powyżej autorzy).

I za jakie grzechy to wszystko?

Grzegorz Wysocki

Bartosz Wójcik, Christiania, Wyd. Forma Autorska, Szczecin 2006.
Dariusz Muszer, Niebieski, Wyd. Forma Autorska, Szczecin 2006.

www.narodoweczytanie.polskieradio.pl
Cichociemni